Gdy już najważniejsze instytucje UE są obsadzone, mafijny charakter podejmowania decyzji schodzi na plan dalszy. Ale problem nie znika.
Dotychczasowa faza wyłaniania kandydatów na najważniejsze stanowiska w instytucjach Unii Europejskiej to nie wybory, tylko cyrk. I to cyrk otwarcie niedemokratyczny, a wręcz dyskryminacyjny. Wyłanianiem kandydatów rządzą cyrk, pycha i pogarda. I co smutne, to nie jest w Unii Europejskiej żadna nowość, choć w tym roku ignorowanie pozorów zaszło wyjątkowo daleko. I ignorowanie Traktatu o Unii Europejskiej, który w artykule 4 stanowi: „2. Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi, w tym w odniesieniu do samorządu regionalnego i lokalnego. Szanuje podstawowe funkcje państwa, zwłaszcza funkcje mające na celu zapewnienie jego integralności terytorialnej, utrzymanie porządku publicznego oraz ochronę bezpieczeństwa narodowego. W szczególności bezpieczeństwo narodowe pozostaje w zakresie wyłącznej odpowiedzialności każdego Państwa Członkowskiego. 3. Zgodnie z zasadą lojalnej współpracy Unia i Państwa Członkowskie wzajemnie się szanują i udzielają sobie wzajemnego wsparcia w wykonywaniu zadań wynikających z Traktatów”.
Zaczęło się od tego, że podczas szczytu państw G20 w japońskiej Osace przywódcy Niemiec, Francji, Hiszpanii i Holandii postanowili zabawić się w Radę Europejską, choć stanowią jej siódmą część. Oczywiście nie raczyli pozostałych szefów państw zawiadomić, że skoro mają wolną chwilę między ściskaniem dłoni Władimirowi Putinowi a uśmiechaniem się na wspólnych zdjęciach, to sobie wybiorą kandydata na szefa Komisji Europejskiej. No i sobie wybrali, po czym powiadomili o tym przebywającego w Osace przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. Ten oczywiście nawet nie spytał, dlaczego państwo Angela Merkel, Emmanuel Macron, Pedro Sanchez i Mark Rutte wybierają sobie kandydata na szefa Komisji Europejskiej poza jakimkolwiek trybem i podczas zagranicznych występów. Nie spytał, ale przyjął rolę chłopca na posyłki. I zakomunikował pozostałym przywódcom UE, że mają kandydata i nazywa się on Frans Timmermans.
Już wcześniej Donald Tusk zwołał na 30 czerwca 2019 r. nadzwyczajne posiedzenie Rady Europejskiej. A gdy się ono rozpoczęło, jakby nigdy nic kandydatura Fransa Timmermansa stała się przedmiotem negocjacji, a wręcz od początku miała poparcie całkiem sporej większości. Czyli nie tylko Donald Tusk uznał, że czwórka na zagranicznych występach może decydować o bardzo ważnych rozstrzygnięciach, ale uznali to także przywódcy kilkunastu państw członkowskich. Nie trzeba dodawać, że dla Angeli Merkel była to oczywista oczywistość, więc wyraziła niejakie zdumienie, gdy część szefów państw, w tym Mateusz Morawiecki, nie tylko nie chciała poprzeć Holendra, ale odważyli się zapytać, kto go właściwie wybrał na kandydata. Angela Merkel tak się w tej sprawie wypowiadała, jakby Timmermans był jakimś pomazańcem, dlatego nie rozumiała sprzeciwu.
Gdy kandydatura Holendra nie została przyjęta przez aklamację, posiedzenie Rady Europejskiej trzeba było przedłużyć, a pytania o sposób wyłonienia kandydatury Timmermansa zaczęły się mnożyć, Emmanuel Macron postanowił zakpić z Donalda Tuska. Prezydent Francji stwierdził, że przecież w Osace o Timmermansie tylko sobie luźno gaworzył z Merkel, Sanchezem i Ruttem, a Donald Tusk uznał to za oficjalną kandydaturę i uruchomił cały łańcuch zdarzeń. Czyli Macron zasugerował, że to wszystko wina Tuska, który całkiem niepotrzebnie przyjął rolę chłopca na posyłki, przez co wszystko się skomplikowało. Merkel swojego beniaminka Tuska nie krytykowała, bowiem ona też uznała pogawędki w Osace za miarodajne i obowiązujące wszystkich przywódców państw członkowskich.
Na cyrk, pychę i pogardę składa się to, że państwo Merkel i Macron (albo inni aktualni przywódcy Niemiec i Francji), czasem dopraszając kilku innych liderów (w Osace Sancheza i Ruttego) robią sobie w UE co chcą, a potem łaskawie przekazują niżej swoją wolę. I ma być ona przyjmowana bez szemrania. I co smutne, liczne kraje się na to godzą. Godzą się, gdyż są kupowane: albo dopuszczeniem do stołu na niektórych przyjęciach jaśniepaństwa, albo mając stałe prawo do zbierania ochłapów. Czasem przekupstwo zastępuje szantaż, że krnąbrne państwa będą miały kłopoty, najczęściej w postaci zarzutów o łamanie praworządności. I nikt się nie przejmuje zapisami art. 4 TUE, mówiącego o szacunku, równości i wzajemnym wsparciu. Są po prostu równi i równiejsi, a najrówniejsi zawsze są tylko przywódcy Niemiec i Francji.
Procedura wyłaniania kandydatów na najważniejsze stanowiska w instytucjach UE jest niedemokratyczna, kompletnie nieprzejrzysta i bardziej przypomina ustanawianie mafijnej hierarchii niż wolne wybory. A potem wcale nie jest lepiej, bowiem funkcjonowanie Komisji Europejskiej i innych unijnych instytucji też nie jest demokratyczne, i też realizowana jest tam wolna najrówniejszych. Jedynym demokratycznie wyłanianym ciałem jest Parlament Europejski, ale gdy już jest wybrany, decydują interesy największych frakcji, a one są odzwierciedleniem interesów równiejszych i najrówniejszych rządów. Tyle tylko, że muszą one jakoś tam uwzględniać stanowisko wielkiej koalicji, czyli dotychczas zmowy chadeków, socjalistów i liberałów (teraz jeszcze pewnie Zielonych i kilku innych lewicowych sił).
Gdy już najważniejsze unijne instytucje zostaną obsadzone, mafijny charakter podejmowania decyzji schodzi na plan dalszy. Ale problem nie znika, bo ta obsada decyduje jednak o tym, czym się instytucje UE zajmują, czyli kogo wyłącznie walą maczugą w łeb, kogo tylko straszą, a wobec kogo stosują taktykę kija i marchewki. Tak to wszystko wygląda i nawet przy ogromnej dawce dobrej woli trudno to uznać za demokratyczne czy choćby przyzwoite. Po prostu decyduje argument siły, a nie siła argumentów. Pytanie, co z tym można zrobić? I kto chciałby to zmienić?
Gdy już najważniejsze unijne instytucje zostaną obsadzone, mafijny charakter podejmowania decyzji schodzi na plan dalszy. Ale problem nie znika, bo ta obsada decyduje jednak o tym, czym się instytucje UE zajmują, czyli kogo wyłącznie walą maczugą w łeb, kogo tylko straszą, a wobec kogo stosują taktykę kija i marchewki. Tak to wszystko wygląda i nawet przy ogromnej dawce dobrej woli trudno to uznać za demokratyczne czy choćby przyzwoite. Po prostu decyduje argument siły, a nie siła argumentów. Pytanie, co z tym można zrobić? I kto chciałby to zmienić?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453320-wybor-szefa-ke-pokazuje-ze-licza-sie-mafijne-metody