„Będzie, nie będzie…?” - spekulacje wokół kandydatury Fransa Timmermansa na następcę szefa Komisji Europejskiej Jeana-Cleauda Junckera trwają. Czy jest o co walczyć? Odpowiedź brzmi: tak, zdecydowanie tak.
Dyskutowaliśmy szczegółowo, czemu nie można zaprzeczyć, trochę to skomplikowane, ale przy dobrej woli wykonalne, dla historii będzie to jednak wszystko jedno, jeśli to potrwa jeszcze dzień dłużej
—powiedziała na krótkiej konferencji prasowej kanclerz Angela Merkel. Niemcy, Francja, Hiszpania i Holandia obstają przy Timmermansie, ale jakby z coraz mniejszą energią. Biorąc pod uwagę liczbę głosów chadeków i socjalistów, jego kandydatura mogłaby zostać przeboksowana, jednak dla historii byłoby to zaiste bardzo niekorzystne. Kanclerz Merkel nie kryje, że chodzi o sprzeciw państw środkowo-wschodniej Europy z Polską na czele. Przeforsowanie Timmermansa byłoby ewidentnym dowodem lekceważenia i z pewnością pogłębiłoby już istniejące podziały we wspólnocie.
Frans Timmermans, holenderski dyplomata, od 2014 do dziś pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej mocno zaszedł za skórę nie tylko krajom naszego regionu. Zastrzeżenia do Timmermansa mają także stawiani przez niego na baczność Włosi. A to z powodu jego wtrącania się przez tego polityka w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, wręcz szykanowania, zawłaszczania ich kompetencji, uprawiania polityki presji i szantażu, a także osobistego udziału w kampaniach wyborczych poszczególnych partii, choć wysokich reprezentantów w Unii Europejskiej obowiązuje zasada bezstronności. Nie chodzi przy tym o obsadę tylko tego jednego stanowiska, lecz także szefów europarlamentu, Rady Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego, unijnej dyplomacji, a także o wybór komisarzy. Pośpiech nie jest wskazany, tym bardziej w obecnej sytuacji. O czym warto pamiętać, po wyborach w 2014 roku targi o obsadę kluczowych stanowisk zakończyły się dopiero w sierpniu. Na dodatek, pięć lat temu w UE nie było takich rozbieżności, podziałów, czy - mówiąc wprost - takiego kryzysu zaufania. Unia znalazła się w punkcie, w którym decyduje się jej przyszłość.
Czy „trochę snu”, zalecanego przez kanclerz Merkel, uspokoi emocje i ułatwi znalezienie konsensusu? Można wątpić, próby przeciągnięcia na swoją stronę, zakulisowe rozmowy, nocne „podchody” są nieuniknione, jak można się spodziewać, nikt nie złoży broni, także kwartet protagonistów socjalisty Timmermansa. Jego zwycięstwo wydaje się wszakże mało prawdopodobne, podobnie jak jego kontrkandydata z bawarskiej CSU (współrządzącej w Niemczech Unii Chrześcijańsko-Społecznej, siostrzanej partii CDU kanclerz Merkel) Manfreda Webera, na którego nie chcą zgodzić się Francuzi. Nie chodzi przy tym tylko o to, kto ostatecznie obejmie tę posadę, lecz także o wyjście z „twarzą”. Prócz Grupy Wyszehradzkiej, zastrzeżenia co do wyłaniania kandydatów w ramach samej Europejskiej Partii Ludowej – największej grupy w europarlamencie, zgłosili reprezentanci kilku krajów; premier Bułgarii Bojko Borisow zarzucił wręcz EPL lekceważące traktowanie, zaś premier Węgier Viktor Orbán ostrzegł w specjalnie wystosowanym liście przed brzemiennym w skutkach „poniżeniem” krajów sprzeciwiających się kandydaturze Timmermansa.
Bez kompromisu się nie obejdzie. Ale jedno już dziś jest pewne: Unia Europejska nie będzie odtąd taka sama. Kraje środkowej i wschodniej Europy zaczęły dostrzegać własne znaczenie, nie będą miały ochoty występować dłużej w roli klakierów posłusznie podporządkowanych woli niemiecko-francuskiemu „dyrektoriatowi”. To po pierwsze. Po drugie, na usadowieniu niepopularnego Timmermansa, co istotne - postaci dzielącej i antagonizującej państwa członkowskie wspólnoty, a nie jednoczącej, nie wyszedłby dobrze nikt: ani wspierający tę kandydaturę, ani jego przeciwnicy.
Co zaś dotyczy postawy naszego kraju, jako lidera w Grupie Wyszehradzkiej, który wraz z Czechami, Słowacją i Węgrami blokuje te plany? Jakkolwiek to zabrzmi, Polska wyjdzie na tym dobrze w każdym przypadku: jeśli opcja Timmermansa zwycięży, wówczas będzie to najjaskrawszym z jaskrawych dowodów na istniejące podziały na równych i równiejszych w UE, co prędzej czy później doprowadzi do krachu o skutkach trudnych do przewidzenia dla całej wspólnoty. Jeśli zaś Timmermans „nie przejdzie”, oznaczać to będzie skuteczność, a tym samym wzrost znaczenia zarówno naszego kraju jak i całego naszego regionu w UE, a także tak potrzebne zapoczątkowanie debaty o kształcie wspólnoty na przyszłość. Dlatego warto się bić. Tymczasem poker trwa…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453208-przeforsowanie-timmermansa-poglebiloby-podzialy-w-ue