Zwolnienie pracownika Ikei stało się przyczynkiem do szerszej dyskusji na temat ideologicznego zaangażowania prywatnych korporacji. Nie tak dawno zwróciłem na to uwagę przy okazji tegorocznej warszawskiej parady równości, gdzie wśród jej uczestników znalazły się liczne delegacje wielkich zagranicznych koncernów obecnych w Polsce.
Już od dawna obserwujemy w świecie sojusz wielkiego kapitału z lewicowo-liberalną ideologią. Najkrócej mówiąc, wielkie firmy pomnażają swoje zyski, a liberalna lewica – w zamian za promocję przez te firmy jej postulatów – często przymyka oczy na realne problemy społeczne wynikające z wykluczenia ekonomicznego, niskich dochodów czy łamania praw pracowniczych. Oczywiście nie dotyczy to całej lewicy, są w jej szeregach ludzie – dodajmy, że nieliczni – którzy dostrzegają „skorumpowanie” ich środowiska przez wielkie koncerny i często – wbrew własnemu otoczeniu – prowadzą samotną walkę na rzecz najbardziej poszkodowanych grup. Łatwiej jednak bić się z urojonym faszyzmem, nagłaśniać postulaty społeczności LGBT, walczyć o prawo korników do pożerania Puszczy Białowieskiej i tworzyć nowe płcie, niż w pocie czoła zmagać się z wielkim biznesem o godne życie zwykłych ludzi. Zwłaszcza, że ci zwykli ludzie okazują się potem „niewdzięczni”, bo zazwyczaj nie podzielają tych samych obsesji co liberalna lewica. A ich obrona nie przynosi też nielicznym zapaleńcom żadnych osobistych profitów.
Co innego obowiązujące dziś lewicowe mody. Promują je największe światowe koncerny, a to musi oznaczać, że idą na to duże pieniądze. Wszystko to prowadzi nas do konkluzji, że z pewnością bardziej opłaca się być tęczowym wojownikiem niż wolontariuszem pomagającym bezdomnym na ulicach. W ogóle – jak sądzę – nie opłaca się mieć dzisiaj poglądów niezgodnych z obowiązującymi w świecie modami. Bo czy – powiedzmy – jakakolwiek polska firma, której właściciel nie ukrywa konserwatywnych poglądów – może mieć szanse na sukces? Czy wielki zagraniczny koncern zamówi towar do swoich sklepów w fabryce należącej do rzekomego „faszysty”? Nie, będzie pewnie wolał dogadać się z jakimś dalekowschodnim warsztatem, gdzie wycieńczeni ludzie pracują na trzy zmiany bez urlopów i wolnych dni. Będzie i tanio, i politycznie poprawnie.
Sukces firm, które chcą dziś pozostać na uboczu ideologicznych sporów, jeśli w ogóle jeszcze jest możliwy, to już chyba tylko na lokalną skalę. Ale i to się pewnie skończy, gdy samorządy wprowadzą w życie tzw. klauzule antydyskryminacyjne narzucane przedsiębiorcom jako warunek zawarcia z nimi umowy biznesowej.
Obawiam się więc, że już wkrótce wytworzy się u nas i okrzepnie nowa klasa oportunistów. Kariera i duże pieniądze będą uzależnione od wspierania – choćby deklaratywnego – jedynej obowiązującej dziś w liberalnym świecie ideologii. Kiedyś już mieliśmy czerwoną nomenklaturę i są niestety poważne obawy, że jutro pojawi się kolejna – tym razem „tęczowa”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/452970-kiedys-byla-czerwona-nomenklatura-a-teraz-bedzie-teczowa