Kiedy przeczytałam, że Juliusz Braun razem z Janem Dworakiem przygotowują plan „naprawy mediów publicznych”, ogarnęło mnie rozbawienie i uczucie déjà vu…
CZYTAJ WIĘCEJ: Już mają plan zemsty? „GW” donosi, jak opozycja zamierza skończyć z obecnymi mediami publicznymi. „W grę wchodzi tylko opcja ‘zero’”
A najbardziej rozbawiła mnie propozycja powołania polskiego holdingu radiowo-telewizyjnego który pewnie by się potem szybciutko sprywatyzowało, bo przecież przed bożkiem prymatu własności prywatnej nad publiczną i jego głównym kapłanem, Leszkiem Balcerowiczem, w Platformie Obywatelskiej nadal biją pokłony.
Spotkałoby się to zapewne z gorącym poparciem komercyjnych mediów elektronicznych, bo ten kawałek reklamowego tortu, choć okrojony przez zaniżanie oglądalności TVP, jest nadal łakomym kąskiem.
Był także w latach 2001/2002, kiedy przygotowywano i procedowano projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Początkowo miał być tylko dostosowaniem polskiego prawa do dyrektyw Unii Europejskiej, do której mieliśmy niebawem wstąpić, ale rząd uznał, iż jest to dobra okazja, by zmienić niektóre obowiązujące od prawie 10 lat przepisy, a także zawrzeć nowe, niejako antycypując to, co mogło nastąpić na rynku polskich mediów po wejściu Polski do UE i konieczności przestrzegania dyrektywy o wolnym przepływie kapitału ( kraje Unii Europejskiej mogłyby dowolnie inwestować w ten rynek, bez żadnych ograniczeń kapitałowych). Miały być wprowadzone zapisy stabilizujące sytuację mediów publicznych, a szczególnie telewizji, chronić media prywatne przed ekspansją obcego kapitału a społeczeństwo ustrzec przed monopolem informacyjnym.
To właśnie ten projekt ustawy, jakże niewygodny dla wielu, zniszczonotzw. aferą Rywina. Jakimś gorzkim śmiechem historii jest to dzisiejsze ubolewanie niektórych polityków i dziennikarzy (tych samych, którzy się do tego także przyczynili), nad obcym kapitałem panoszącym się obecnie w mediach i nawoływanie, by wprowadzić przepisy dekoncentracyjne, czy wręcz je repolonizować.
Ale to tak na marginesie dzisiejszych informacji o powrocie Juliusza Brauna do prac nad „uzdrowieniem” mediów publicznych. Piszę „powrocie”, gdyż w owych latach, o których pisałam wcześniej, był on przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która ów projekt ustawy przygotowywała, a następnie przekazała rządowi do dalszego procedowania. Projekt przeszedł konsultacje, został przyjęty przez rząd, rozpoczęła nad nim pracę sejmowa podkomisja i praktycznie kiedy pozostawało już tylko skierować go pod głosowanie w parlamencie, wybuchła tzw. afera Rywina. Powstała komisja śledcza, niedościgniony dla dzisiejszych komisji wzór tego, jak można rozprawić się z przeciwnikiem politycznym I prawie pod koniec jej prac dziennikarze „Newsweeka”, chyba w styczniu 2003 roku, wykrylicoś, czego nie zauważył nikt podczas wielomiesięcznej ścieżki legislacyjnej a takżeżaden z najdociekliwszych śledczych z komisji. Otóż z projektu coś zniknęło. Nie, nie, nie słowa „lub czasopisma” ( o tym za chwilę), ale coś czego brak mógł wywołać znaczące konsekwencje dla telewizji publicznej. Otóż na etapie prac w KRRiTV, z wersji projektu ustawy dostarczonej rządowi przez Brauna, zniknęły pewne słowa i dzięki temu proponowany przez niego zapis pozwalał na likwidację jednego z dwóch głównych programów telewizyjnych. Pogłoski o tym, że są pomysły prywatyzacji II ProgramuTVP można było gdzieniegdzie usłyszeć, docierały także do mnie, ale uznawano je za niewiarygodne w świetle istniejących przepisów. Cóż takiego wypadło z obowiązujących do tej pory zapisów? Jedno, niby nic nie znaczące słowo „dwa”. Obowiązujący wówczas artykuł ustawy mówił, że Telewizja Polska emituje dwa programy ogólnopolskie i telewizję Polonia. Czy wypadnięcie słowa „dwa” stworzy możliwość sprzedaży przez TVP Dwójki? Poczułam się na tyle zaniepokojona tym tekstem tygodnika, że wystosowałam pismo do Ministra Skarbu z zapytaniem, jak należy ten przepis interpretować i czy rzeczywiście daje możliwość pozbycia się przez jednego z dwóch głównych programów sprzedaży go prywatnemu nadawcy.
W odpowiedzi dostałam opinię Departamentu Prawnego Ministerstwa, iż fakt nie zapisania w projekcie obligatoryjnie z mocy ustawy programu I i II, jako programów, poprzez które Telewizja Polska S.A realizuje swoje ustawowe zadania, daje możliwość likwidacji jednego z programów TVP S.A. bez konieczności kolejnej zmiany w ustawie. Ba, nawet istnieje możliwość sprzedaży majątku jednego z programów (logo, know-how, ramówka itd.) bez kontroli i zgody walnego zgromadzenia akcjonariuszy TVP S.A. Poinformowałam o tej opinii ówczesnego marszałka Sejmu z prośbą, aby zespół, który powołał (po wybuchu afery Rywina) do prac nad projektem ustawy zwrócił uwagę na ten zapis i zmienił jego treść, przywracając poprzednią.
Juliusz Braun zeznał przed komisją śledczą, pytany o to, jak się stało, że „wypadły” słowa „dwa” wyjaśniał: „Tekst ze słowem >dwa< czytałem dwa tygodnie wcześniej, bez słowa >dwa< przeczytałem dwa tygodnie później ( Braun czytał proponowane przepisy na posiedzeniu Rady i jeśli nie było sprzeciwu, uznawał je za przyjęte- p.A.J.) Opuściłem te nieszczęsne…nie, to nie ja opuściłem…tego nieszczęsnego słowa już nie było”. Tylko że dyrektor departamentu prawnego KRRiTV zeznała – także przed komisją śledczą- że Braun sam ją dopytywał, czy trzeba wpisać w projekt słowo „dwa” w odniesieniu do programów telewizyjnych. Twierdziła, że był on świadomy zniknięcia na pewnym etapie prac tego słowa z projektu noweli ustawy o rtv, co zinterpretowano w Radzie jako otwarcie drogi do zaprzestania nadawania jednego z tych programów i w KRRiTV zaczęła się dyskusja na temat możliwości prywatyzacji programu II TVP.
Słowa „lub czasopisma” zniknęły z projektu ustawy, kiedy zespół złożony z jej dwóch urzędniczek i urzędnika Ministerstwa Kultury przygotowywał wraz z Centrum Legislacyjnym Rządu jego ostateczną wersję po przyjęciu w marcu 2002 roku dokumentu przez Radę Ministrów. I choć słowa owe nie miały najmniejszego znaczenia dla żadnego z podmiotów działających wówczas na rynku, bo mówiły o tym, iż właściciel gazety lub czasopisma o zasięgu ogólnopolskim, który chce kupić medium elektroniczne o takim samym zasięgu, podlega pewnym ograniczeniom w zakresie koncentracji kapitału, to natychmiast po zwróceniu na to uwagi przez dziennikarkę PAP rząd wysłał do sejmu nowelizację, przywracającą te słowa. Nie dlatego, iż miała ona fundamentalne znaczenie dla projektu (n. b. w trakcie prac podkomisji sejmowej słowa znowu usunięto, uznając je za zbędne), ale była wyrazem bałaganu legislacyjnego w rządzie, który mieć miejsca nie powinien.
Proszę zatem porównać wagę i konsekwencje tych znikających słów: „dwa” i „lub czasopisma” oraz to, że za brak pierwszego w projekcie ustawy nikogo nie ukarano, nawet nie rozpoczęto prokuratorskiego śledztwa, a dwie urzędniczki z KRRiTV oraz urzędnik niższego szczebla z Ministerstwa Kultury, którzy byli obecni przy pracach w CLR, kiedy słowa „lub czasopisma” zostały z projektu ustawy wykreślone,zostali skazani prawomocnym wyrokiem na kary pozbawienia wolności w zawieszeniu (n. b. wyroki skazujące na więzienie za błędy czy zmiany w projektach ustaw, czyli czegoś, co nie jest dokumentem w świetle obowiązujących przepisów , bo nie niesie z sobą na tym etapie żadnych konsekwencji prawnych, jest wybitnym wkładem polskich sędziów w doktrynę prawa karnego).
Jak widać marzenia o sprywatyzowaniu telewizji publicznej mają swoją historię, a wiedza, jaką Juliusz Braun posiada na ten temat, jest bezcenna. Tym razem, mam nadzieję, że z jego laptopa nie będą znikały jak za dotknięciem magicznej różdżki słowa i zbożne dzieło zrobienia z telewizją publiczną „porządku” wypełni, ku zadowoleniu polityków opozycji i prywatnych mediów elektronicznych. Najpierw jednak trzeba wygrać wybory, nawet jeśli w blokach startowych już czeka jakiś inwestor z Kataru czy Cypru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/452713-marzenia-o-prywatyzacji-mediow-publicznych