Po raz pierwszy zobaczyłem Donalda Tuska w roli przegranego polityka. Podczas ostatniego przesłuchania przed sejmową komisją ds. wyłudzeń podatku VAT zatracił wiele z tego, czym dotychczas błyszczał, a wielu osobom – przede wszystkim jego wyznawcom – imponował. Złośliwymi ripostami, ironią, ciągłym podważaniem zasadności pytań i przypisywaniem PiS wyłącznie intencji politycznych, a nie merytorycznego pogłębienia przedmiotu badań komisji. Swoje przesłuchania traktował jak poręczną sposobność do robienia show, w którym sobie wyznaczał wiodącą rolę. Inną kwestią pozostaje ocena poziomu kolejnych spektakli, jakie dawał Tusk podczas przesłuchań. Prawdopodobnie zwolennicy Tuska z reguły przeceniali wartość tych show, zaś jego przeciwnicy widzieli przede wszystkim słabe punkty częściowo improwizowanych występów.
W żadnym przesłuchaniu nie było jego celem pomóc członkom komisji. Nigdy nie zamierzał przekazać wiedzy, która mogłaby wzbogacić prawdziwy obraz badanej sprawy. Odwrotnie tam, gdzie tylko mógł, nie narażając się w sposób widoczny na odpowiedzialność karną, twierdził, że nie wie, nie pamięta, nigdy nie zajmował się tą sprawą, rzecz, o którą ktoś pyta, nie leżała w jego kompetencjach. Wiele razy można było niemal być pewnym, że ukrywając prawdę, balansował na cienkiej, napiętej linii, udając, że chodzi po stabilnej kładce.
Najważniejsze jednak, że dotychczas nigdy nie tracił bojowego ducha, przybierając postać wojownika, dla którego tam przesłuchanie jest dla jego dalekosiężnych planów nie wiele znaczącym epizodem. Fechtował się więc z członkami komisji, przybierając pozę, jakby te utarczki słowne sprawiały mu przyjemność.
Wszystkie te dość typowe zachowania Tuska gdzieś wyparowały. Wydaje się, że punktem granicznym było wystąpienie na początku maja na Uniwersytecie Warszawskim. Tam po raz ostatni, słyszałem cienkie, złośliwe aluzje, nieco ironii i gdzie niegdzie ostre szpile wbite w bok partii, będącej najgroźniejszym politycznym rywalem bądź jej lidera. Pierwsze wyraźne oznaki stracenia politycznego wigoru pojawiły się podczas wystąpienia Gdańsku w czasie obchodów uroczystości związanych z 4 czerwca 1989 roku. Brak wewnętrznego żaru u Donalda Tuska, na który opozycja bardzo liczyła, jako zarzewia nowej mobilizacji, położono na karb klęski, jakiej doznała Koalicja Europejska w wyborach do parlamentu europejskiego. W gruncie rzeczy tylko wyraźnie przegranej przez opozycję. W poczuciu wielu uznano to za klęskę, do czego przyczyniły się zbyt optymistyczne rachuby, prognozujące wręcz wygraną.
Przed komisją śledczą bronił się, jakby już skapitulował ze snu o wielkim powrocie na scenę polityczną Polski. Owszem, umykał jako człowiek, który w największym stopniu ponosi odpowiedzialność polityczną za nieudolność i niefrasobliwość w walce z oszustwami podatku VAT. Próbował podważać kolejne dane, opracowane przez specjalistyczne służby Unii Europejskiej, które wykazywały skandalicznie wysoki wzrost podatków VAT w Polsce. Robił to jednak bez charakterystycznej dla siebie werwy. Za to często pokazywał mimowolne oznaki zdenerwowania , a nawet zniecierpliwienia. Tak jakby w tej chwili miał powoli wszystkiego dość.
To zmartwienie totalnej opozycji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/451484-wypalony-tusk-zawiodl-czy-jego-zawiedli