28 kwietnia Jean-Claude Juncker zadał śmiertelny cios jednej z najważniejszych linii narracyjnych opozycji. Przewodniczący Komisji Europejskiej ocenił w rozmowie z dziennikiem „Rzeczpospolita”: nie będzie Polexitu.
„Nie” - powiedział pytany, czy istnieje możliwość opuszczenie UE przez Polskę, jeśli PiS wygra w październiku wybory do Sejmu. „Polska jest z nami, bo podzielamy wspólne wartości” - zaznaczył w rozmowie.
Wielu ucieszyło się, że wreszcie skończyła się ta absurdalna dyskusja wobec jednego z największych fejków ostatniego kilkulecia: twierdzenia, że PiS chce rzekomo wyprowadzić Polskę z Unii. Z pewnością słowa Junckera pomogły ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego w kampanii przed majowymi eurowyborami. Po tak stanowczym dementi, wypowiedzianym z tak wysoka, opozycja nie śmiała już wciskać Polakom tej kiepskiej bajki. Temat umarł.
W zgiełku kampanijnej bitwy nie padło jednak nie tylko ciekawe, ale i ważne pytanie, dlaczego właściwie Juncker powiedział to, co powiedział? Co go skłoniło do wyprowadzenia tak bolesnego ciosu w kierunku polskiej opozycji? Przecież nie musiał ani udzielać tego wywiadu, ani w ten sposób odpowiadać na konkretne pytanie dziennikarza. Szef KE - w końcu stary polityczny wyjadacz - musiał mieć też pełną świadomość konsekwencji swoich słów.
A więc dlaczego? Może kiedyś się dowiemy. Sądzę jednak, że można postawić pytanie, czy aby Juncker nie chciał w ten sposób dokuczyć przewodniczącemu Rady Europejskiej Donaldowi Tuskowi? Czy nie chciał utrudnić mu planu powrotu do polskiej polityki, który wyraźnie klarował się właśnie wówczas, w końcu kwietnia, i który w maju tak spektakularnie nie wypalił?
Myślę, że tak właśnie mogło być. Juncker ma jakiś żal do Tuska, jakieś pretensje. Może poznał już jego polityczny warsztat i techniki działania? Może zobaczył coś, co go zaniepokoiło, zniesmaczyło, przeraziło? Doświadczył nielojalności? I dlatego właśnie zadał cios, którego ani były premier - ani cała polska opozycja - po prostu się nie spodziewali?
Zauważmy, że kilka dni temu Juncker wbił kolejną szpilę Tuskowi, stwierdzając, że ten, delikatnie mówiąc, nie zaharowuje się na śmierć:
Łatwiej jest mieć pracę na pół etatu niż pracę w pełnym wymiarze godzin. Przewodniczący Komisji to 18 godzin dziennie. Przewodniczący Rady Europejskiej? Mniej, powiedzmy, mniej.
Może właśnie dlatego Tusk chciał wracać do Polski? Może już nie ma wyboru, bo w Unii już mu niczego cennego nie zaoferują?
-
Najnowsze „Sieci”: Plan Morawieckiego już działa – doganiamy Europę.
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/451156-dlaczego-juncker-tak-bardzo-pomogl-pis-wygrac-eurowybory