Lepiej by było, żeby Schetyna z Trzaskowskim nigdy testu przywództwa nie zdawali. Dla ich i naszego dobra.
Po zakończonym sukcesami amerykańsko-polskim szczycie i wyjątkowo godnym przyjęciu prezydenta Andrzeja Dudy przez Donalda Trumpa w Białym Domu nasuwa się pytanie o przywództwo. Kto nami rządzi, kto mógłby rządzić i w jaki sposób te osoby zdają czy zdawałyby test przywództwa w razie zagrożenia suwerenności Polski czy w skrajnym wypadku – niepodległości. Takie pytanie warto stawiać szczególnie wtedy, gdy nie ma zagrożenia albo nie jest ono bezpośrednie w konkretnym czasie.
W połowie czerwca 2019 r. przywództwo w Polsce spoczywa w rękach prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego oraz szefa ich politycznego zaplecza Jarosława Kaczyńskiego. I gdyby Polsce coś zagrażało, ci politycy podejmowaliby kluczowe decyzje. Oczywiście w porozumieniu z sojusznikami, ale zawsze przede wszystkim trzeba by liczyć na siebie. I wyobraźmy sobie, że na ich miejscu są Grzegorz Schetyna jako premier i Rafał Trzaskowski jako prezydent.
Jak Schetyna oraz Trzaskowski zdaliby test przywództwa? Jak zdaliby go Andrzej Halicki i Sławomir Nitras, odpowiadający w gabinecie cieni PO za sprawy zagraniczne czy Czesław Mroczek i Cezary Tomczyk – odpowiedzialni za obronę narodową? Jak te wszystkie osoby zdałyby test polskości w sensie odpowiedzialności za polski naród? Zamiast Rafała Trzaskowskiego można sobie wyobrazić Donalda Tuska. O Tusku jako przywódcy Polski mamy całkiem bogatą wiedzę, gdyż przez siedem lat był premierem. Skupmy się jednak na ewentualnym przywództwie Schetyny i Trzaskowskiego. Na podstawie tego, jak ten pierwszy prowadzi opozycję, a ten drugi rządzi Warszawą. Na gruncie dotychczasowych doświadczeń można by wnioskować, że większe nieszczęście w obecnej sytuacji geopolitycznej nie mogłoby Polski spotkać.
Można być pewnym, że zarówno Andrzej Duda, jak i Mateusz Morawiecki chcieliby się zachowywać tak, jak ich wzór, czyli prezydent Lech Kaczyński. I można z dużym prawdopodobieństwem obstawiać, że Schetyna i Trzaskowski zachowywaliby się tak jak Donald Tusk jako premier i Bronisław Komorowski jako prezydent. A wręcz można obstawiać, że przywództwo Schetyny i Trzaskowskiego wyglądałoby nawet gorzej niż Tuska i Komorowskiego. Z powodów humanitarnych nie będę porównywał ostatniej wizyty prezydenta Dudy w Białym Domu (12 czerwca 2019 r.) z pobytem tam prezydenta Komorowskiego (8 grudnia 2010 r.).
Co wiemy o przywództwie Tuska i Komorowskiego? Zajmowali dwa najwyższe stanowiska w państwie, gdy Władimir Putin dokonał agresji na Ukrainę. W marcu 2014 r. doszło do aneksji Krymu przez Rosję i przyłączenia tego obszaru do Federacji Rosyjskiej. W kwietniu 2014 r. doszło do powołania Donieckiej Republiki Ludowej oraz Ługańskiej Republiki Ludowej, zaś w maju obie utworzyły Federacyjną Republikę Noworosji. Bronisław Komorowski był w tej sytuacji kompletnie bezradny, a w konsekwencji nieobecny. Donald Tusk premierem był do 22 września 2014 r., ale negocjacje w sprawie objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej prowadził co najmniej od maja 2014 r. I tylko to go zajmowało w czasie, gdy Krym już został podbity, a obszary wokół Doniecka i Ługańska odrywały się od Ukrainy.
Kluczowe dla bezpieczeństwa Polski kwestie rosyjskiej agresji na Ukrainę zeszły na plan dalszy, bo premier Polski Donald Tusk załatwiał sobie fuchę życia. Tusk został wskazany na przewodniczącego Rady Europejskiej 30 sierpnia 2014 r., a funkcję objął 1 grudnia 2014 r. Przypomnę tylko, że jeszcze 25 lipca 2014 r, na konferencji prasowej w Warszawie Donald Tusk mówił:
„Nie wybieram się do Brukseli. Nie ma problemu mojej kandydatury na szefa Rady Europejskiej”.
Oczywiście problem był, gdyż Angela Merkel, opiekunka Tuska, załatwiła mu fuchę życia już w połowie lipca 2014 r. Czyli wbrew deklaracjom, nie polskie sprawy, szczególnie w kontekście świeżej rosyjskiej agresji na Ukrainę, były dla Tuska najważniejsze, lecz świetna posada. Nie wiadomo, co było ważne dla ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, gdyż zaszył się on w jakiejś mysiej dziurze czy na myśliwskiej ambonie.
Gdy na początku sierpnia 2008 r. doszło do agresji Rosji na Gruzję, premier Donald Tusk ani nie rozumiał konsekwencji tego wydarzenia, ani nic konkretnego nie robił. To znaczy robił tyle, że się bał. Dlatego w swoich pierwszych wystąpieniach po wybuchu wojny był przeciwny społecznej mobilizacji w Polsce, a ewentualne manifestacje uliczne dla poparcia Gruzinów przerażały go z powodu spodziewanej reakcji Moskwy. Jak prawdziwy przywódca zachował się za to prezydent Lech Kaczyński, czyli ten, kogo chcą naśladować Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki.
12 sierpnia 2008 r. z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, i to przeprowadzonej w tak brawurowy sposób jak operacja specjalna, w stolicy Gruzji Tbilisi znaleźli się prezydenci: Polski, Litwy – Valdas Adamkus, Estonii – Toomas Hendrik Ilves, Ukrainy – Wiktor Juszczenko oraz premier Łotwy Ivars Godmanis. Stali się oni tarczą dla władz Gruzji oraz dla tych Gruzinów, którzy w liczbie 150 tys. zjawili się na manifestacji w centrum Tbilisi. Tak to wspominał ówczesny prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili:
„Putin powiedział, że w Tbilisi jest duży wiec i zamierza go zbombardować. Ludzie, którzy byli na ulicach byli świadomi, że za chwilę mogą zostać zbombardowani. Również i prezydenci, którzy przybyli do Gruzji, byli tego świadomi”.
Lech Kaczyński mówił Gruzinom, a poprzez media całemu światu, że „obowiązkiem społeczności międzynarodowej jest solidarne przeciwstawienie się rosyjskim dążeniom imperialnym”. To wtedy padły prorocze słowa:
„Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”.
Sześć lat później Rosja zagarnęła Krym i w praktyce oderwała od Ukrainy jej południowo-wschodnie tereny.
Gdy 23 listopada 2008 r., podczas kolejnej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, na granicy z oderwaną Osetią Południową doszło do incydentu (ostrzał w pobliżu konwoju z prezydentem RP), politycy rządzącej PO oraz premier Donald Tusk zdobyli się tylko na kpiny i lekceważenie sytuacji. „Dzwoniłem do sekretarza generalnego NATO. Chciałem mu powiedzieć, co się stało i co się działo w Gruzji” – mówił potem Saakaszwili. Ale napotkał obojętność, gdyż „propaganda rosyjska zrobiła swoje”.
„W wielu kwestiach Lech Kaczyński był jednym z najważniejszych polityków Europy. Miał swoją moralność polityczną, która nie jest dzisiaj w modzie w Europie, jak i w całym świecie. Brakuje nad tego liderowania”
— powiedział Micheil Saakaszwili już po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Wróćmy teraz do wyobrażenia sobie testu z przywództwa w wykonaniu Grzegorza Schetyny i Rafała Trzaskowskiego. Schetyna swoją nieudolność czy bojaźliwość zapewne tłumaczyłby traumą po rządach strasznego PiS. Trzaskowski pewnie starałby się przekonywać, że lekarstwem na wszystko jest tolerancja i oddanie spraw państwa w ręce zwolenników LGBTQ, a oni zarażą miłością, a przez to zdemilitaryzują ewentualnych napastników, z Władimirem Putinem na czele. Przesadzam, ale wolałbym, żeby Schetyna z Trzaskowskim nigdy testu przywództwa nie zdawali. Dla ich i naszego dobra.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/451049-jak-test-przywodztwa-zdaliby-schetyna-i-trzaskowski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.