O tym nie mówi się w Prawie i Sprawiedliwości głośno - nikt nie chce niepotrzebnie denerwować opinii publicznej pychą i butą, nie mówiąc o wciąż dość małym prawdopodobieństwie scenariusza, o którym mowa. Dynamika polityczna jest na tyle chwiejna i krucha, że sztabowcy i działacze PiS raczej myślą o tym, jak skutecznie zawalczyć o wciąż niepewny mandat do samodzielnego przedłużenia rządów (i ewentualnie zatroszczyć się zawczasu o koalicjanta), niemniej jednak po ponad 45-procentowym wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego, w PiS zaczęto przebąkiwać, że warto zastanowić się nad szansami dotyczącymi zgarnięcia większości konstytucyjnej.
Czy jest to scenariusz realny? Trudno powiedzieć. Z pewnością zaskakująco duże poparcie w trudnych przecież dla PiS wyborach europejskich rozdmuchało oczekiwania i nadzieje. W tym politycznym meczu na wyjeździe obóz Zjednoczonej Prawicy miał pod górkę, a tymczasem wygrał w cuglach. Dlaczego? Jeden z ważniejszych polityków obozu rządowego przekonywał mnie niedawno:
Proszę nie wierzyć wszystkim spin doktorom, także tym naszym, bo nikt się tego nie spodziewał i nikt takiej operacji nie przeprowadził na chłodno, ale fakt jest taki, że PiS zbudował sobie o wiele większy i silniejszy blok wyborców niż ktokolwiek myślał. To jest więź nie tyle polityczna, co emocjonalna, niemal rodzinna, oparta o przywrócenie godności - i to nie tylko w wymiarze gospodarczym i socjalnym. Ostatnie wybory pokazały, że baza PiS stała się o wiele szersza i o wiele bardziej odporna niż mogłoby się to wydawać.
Jeśli teza mojego rozmówcy jest prawdziwa, to oznaczałaby, że poparcie (w liczbie głosów) powinno zostać utrzymane do jesieni. A może i powiększone, wszak dość powszechne jest oczekiwanie dotyczące większej frekwencji, a co za tym idzie może nawet dwóch dodatkowych milionów głosów w puli wyborczej. Gdyby okazało się, że ich rozkład byłby dla PiS w miarę korzystny, a partia rządząca powalczyła jeszcze o część elektoratu Konfederacji, Kukiz‘15 czy PSL, wynik powyżej 45 procent wcale nie musiałby być fantasmagorią.
Od jednej z osób w Kancelarii Premiera usłyszałem niedawno, że takie wstępne analizy są przygotowane. Jeśli na nich polegać, Prawu i Sprawiedliwości do zagrania o pełną pulę i większość konstytucyjną, wystarczyłoby w jesiennych wyborach 52 procent głosów.
To może jednak okazać się niewystarczające - dla żadnej partii. Sam myślę, że można mówić o większości konstytucyjnej przy 54-55 procentach głosów i dodatkowo przy solidnym farcie, jeśli chodzi o rozkład mandatów innych ugrupowań i komitetów wyborczych
— zwraca jednak uwagę inny mój rozmówca z obozu rządowego.
Warunkiem koniecznym - oprócz dwucyfrowego poparcia, z „5” z przodu - potrzebna byłaby jeszcze dość słaba pozycja drugiego komitetu w wyborach. To nie mogłoby być zwycięstwo 52:45 czy nawet 50:40, raczej trzeba byłoby liczyć na dość duże podziały po stronie opozycyjnej, wielość tworzonych list i komitetów, rozkład głosów, wreszcie - otarcie się o próg (ale nieprzekroczenie go) przez mniejsze ugrupowania jak K‘15, Wiosna czy Konfederacja. Oczywiście wszystkie szczegóły rozstrzygnąłby bezwzględny algorytm przy metodzie d’Hondta, no ale skoro już rozmawiamy czysto teoretycznie, to warto mieć to z tyłu głowy.
To tylko teoretyzowanie, ale w kierownictwie Prawa i Sprawiedliwości są i tacy politycy, i to ważni, którzy zaczynają coraz poważniej myśleć o tym kierunku działania. Jeśli 45 procent w wyborach europejskich jest realne, to jesienią naprawdę może zacząć obowiązywać zasada sky is the limit, a przy szczęściu może nawet gra o chwiejną większość konstytucyjną. To oczywiście nie zostanie ogłoszone na poważnie, ale gdzieś tam w tle tli się jako pewna nadzieja i ścieżka działania. Jak miałaby wyglądać taka nowa konstytucja? Ha, to już zupełnie inna sprawa.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/450771-czy-pis-moze-zamarzyc-o-wiekszosci-konstytucyjnej