Nie ma chyba bardziej ograniczonych i oportunistycznych „elit” niż te, które zapisały się do obozu postępu.
To już stało się nudne. Schemat jest taki: jakiś przedstawiciel „elity” III RP, np. celebrytka i modelka Anja Rubik, aktorka Krystyna Janda, scenarzysta i reżyser Andrzej Saramonowicz, pisarka Maria Nurowska, prawnik Wojciech Sadurski czy filozof Jan Hartman opisują własne środowisko, czyli „elitę” jako absolutne wyżyny wiedzy, smaku, etosu i teleologicznego progresywizmu, zanurzonych w sosie światowości, a przynajmniej europejskości. Natomiast wszyscy ci, których wektory, a właściwie tensory (kto nie pamięta, niech sobie przypomni co to za obiekt matematyczny) poznania, estetyki i moralności nie mają zwrotu na progresywizm (pole tensorowe) nie tylko nie są kontrelitą, ale są po prostu nieukami (wiedza), prostakami (estetyka) i chamami (etos), czyli zwykłymi prowincjonalnymi ćwokami. Nawet nie zasługującymi na miano antyelity.
Kolejny wykład z aksjologii „elity” III RP wygłosił właśnie na łamach „Newsweeka” reżyser teatralny (w przeszłości dyrektor Starego Teatru w Krakowie) Jan Klata. Elitariusz Klata nie tylko stwierdza, że poza prawdziwymi elitami III RP są wyłącznie ćwoki, ale też dokonuje epokowego odkrycia, iż wynika to z faktu, iż „naczelnik” (Jarosław Kaczyński) nie potrzebuje elit, a ćwoków właśnie. Dlatego nawet nie chce „elit” III RP kupować, tylko nimi gardzi. I tego elitariusz Klata nie może puścić płazem, dlatego obraża wskazanych przez siebie ćwoków z dworu „naczelnika”. Jedyną cechą ćwoków jest zawiść wynikająca z tego, że są beztalenciami. Przez takich ćwoków oraz urzędników państwowych o podobnej mentalności i horyzontach „żal patrzeć jak to wszystko gnije”. Czyli kultura za obecnej władzy to „ciągły proces gnilny”. Prawdziwa elita broni się resztkami sił, ale jak żyć bez państwowego mecenatu. Dlatego mamy „triumf chama i miernoty”, którzy „teraz mają swoją szansę”. A „nasza władza jest głupsza od komunistów”.
Elitariusz Klata, podobnie jak wielu przed nim, nie dostrzega, że jedynym wyróżnikiem „elity”, do której się zalicza, jest konformizm, a wręcz oportunizm. Tacy jak on są hołubieni wyłącznie wskutek owego oportunizmu, czyli odpowiadania na potrzeby oraz dostosowywania się do horyzontów krajowej „elity” oraz jej międzynarodowych odpowiedników. Tacy jak Klata nawet na milimetr nie wychylą się poza oczekiwania progresywistów. Nie stworzą żadnego dzieła, które byłoby krytyczną analizą paradygmatu progresywizmu. A o kpinie z tego paradygmatu oraz jego poznawczych, estetycznych i etycznych ograniczeń nie można nawet marzyć. Walą jak w bęben wyłącznie w wydumanego przeciwnika progresywizmu, czyli ćwoka, ciemniaka i kołtuna, posługując się estetyką bądź wnioskowaniem, w których nie ma nawet cienia oryginalności, gdy wziąć pod uwagę dominujący paradygmat. Są same schematy i niewolnicze podporządkowanie kanonowi (także estetycznemu) progresywizmu.
Co to za awangarda, co to za wolni twórcy czy naukowcy, którzy nie są w stanie nawet pisnąć jak myszka wobec dominującego progresywizmu? „Elita” III RP (oraz jej zagraniczni odpowiednicy) ma klapki na oczach, ale ich istnienie neguje, bo przecież progresywizm nie może niczego ograniczać. W rzeczywistości jest jednym wielkim ograniczeniem. Gdy zakpi, to tylko z katolicyzmu. Gdy krytykuje, to tylko konserwatyzm. Gdy wyżywa się, to tylko na kołtunie. A przecież inne wyznania, postępowe ideologie czy ucieleśniające progresywizm grupy społeczne są nawet ciekawszym obiektem, tyle że istnieje niepisany zakaz zajmowania się nimi. Nie ma chyba bardziej ograniczonych „elit” niż te, które dobrowolnie zakładają klapki na oczy i publicznie w nich paradują sądząc, że nikt tego nie widzi.
Nawet formy, jakie preferują progresywistyczne elity, z Janem Klatą na czele, to schemat na schemacie i banał na banale. Ale są one pod absolutną ochroną i są powszechnie wielbione oraz podziwiane, bo przecież to awangarda oraz wynalazki na miarę dzieł Alberta Einsteina, Maxa Plancka, Nielsa Bohra czy z innej beczki – Jamesa Joyce’a, Marcela Duchampa bądź Arnolda Schoenberga. Owe formalne wynalazki to w istocie bełkot, bzdura, dziesiąta woda po kisielu po awangardzie sprzed stulecia, zeschematyzowane i strywializowane do granic wytrzymałości. Ale ponieważ progresywistyczne elity funkcjonują wyłącznie jako towarzystwo wzajemnej adoracji, od wewnątrz nie słychać nawet pisku myszki, która by się odważyła tych świętości dotknąć.
Jeśli istnieje jakieś getto umysłowe, estetyczne bądź etyczne, to tworzą je progresywistyczne elity. A to, że przedstawiciele tych elit uważają się za geniuszy i mistrzów świata wynika wyłącznie z faktu, że nie funkcjonuje tam żadna wewnętrzna krytyka, nie ma miejsca na dezynwolturę, zwykły anarchizm czy autorefleksję. A głosów z zewnątrz nie słuchają, bo przecież nieuki, prostaki i chamy głosu nie mają. I tak się kręci ten cyrk, który w istocie jest jednym wielkim grajdołem i skansenem, tyle że progresywistycznym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/450485-kto-tu-jest-grajdolem-i-skansenem