W Polsce również widać zaskakująco jednoznaczne reakcje na radykalne posunięcia pro-aborcyjne amerykańskiej lewicy. Coraz więcej konserwatywnych użytkowników ( w tym dziennikarzy) mediów społecznościowych otwarcie rezygnuje z używania Netflixa, po tym jak gigant streamingowy zagroził stanowi Georgia i Alabama wycofaniem swoich produkcji z tych stanów, jeżeli władze nie wycofają się z wprowadzonego w ostatnim czasie antyaborcyjnego prawa.
Jestem zdeklarowanym pro-liferem, ale uważam, że bojkot wielkich korporacji nie ma dziś żadnej skuteczności. Jeżeli krytycy Netflixa chcą być konsekwentni, to muszą zrezygnować również z chodzenia do kina na filmy Disneya, w tym na serię „Star Wars” i „Avengers” oraz porzucić śledzenie losów bohaterów „The Walking Dead”. Twórcy tego popularnego również w Polsce serialu chcą opuścić Georgię przez nowe prawo, a Disney jest otwarcie tęczowy i proaborcyjny. Trzeba bojkotować w zasadzie 100 proc. hollywoodzkich filmów, gdzie zawsze pojawia się co najmniej jeden aktor, potępiający dziś głośno Alabamę i Georgię. W Hollywood atak na oba stany jest dziś masowy i radykalny. No, ale czy po czarnych marszach w Polsce nie powinniśmy, idąc takim tokiem rozumowania, bojkotować prawie całego polskiego kina?
Do tego trudno akceptować ogłaszanie swojej decyzji o bojkocie na Facebooku i Twitterze, których władze również biorą czynny udział w skrajnie lewicowej rewolucji. A co z YouTube? Kanał cenzuruje w ostatnich tygodniach treści uznane przez nich za „faszystowskie”, co dotyka zupełnie nie brunatnych kanałów. A takie firmy jak Coca-Cola. McDonalds…dobra, przestaję wymieniać, bo okaże się, że konsekwentny w bojkocie produktów firm dokonujących tęczowej pierekowki dusz człowiek musi zrezygnować nawet ze smartfona obsługiwanego przez Google. Może oczywiście kupić chińskiego Huaweia, pozbawionego niebawem wsparcia amerykańskich otwarcie lewicowych korporacji. Tyle, że Chińczycy zabijają dzieci nienarodzone na jeszcze większą potęgę. Będę się upierał, że pracę należy zacząć od podstaw, zabierając dusze młodych ludzi z macek tęczowych rewolucjonistów. Nie zrobimy tego zabraniając im streamować filmów, muzyki ( Spotify też jest tęczowy) i chodzić do kina. Lepiej brać przykład z rewolucji Gramsciego i zacząć własny marsz przez instytucje. Rozłożony na lata.
Czy to jednak oznacza, że jesteśmy skazani na porażkę w zderzeniu z lewicową rewolucją aplikowaną nam przez monopolistyczne korporacje ( rewolucja komunisty Antonio Gramschiego została w 100% zrealizowana). Ja wciąż wierzę, że kiedyś będziemy się wstydzić jako społeczeństwo poparcia dla aborcji, tak jak dziś wstydzimy się niegdyś traktowanej jak wspaniałe osiągnięcie naukowe eugeniki. Zanim to się stanie zwróćmy jednak uwagę jak przyspieszający w ostatnich latach radykalizm wpływa na „zwykłych wyborców”. Ja w ostatnim czasie spotkałem się wśród znajomych i rodziny nie będących w żaden sposób politycznie zaangażowanymi z uwagami, że „ten Netlix to przesadza już z tymi gejami w każdym serialu”. Cóż, w BBC nie ma już serialu bez odpowiednio zbudowanego scenariusza, w którym występuje płciowy, seksualny i rasowy parytet. Ta nachalność jest coraz mocniej widoczna i przybiera nieraz kuriozalne formy. Czy to powoduje, że do głosu zaczynają w zachodnich krajach dochodzić siły prawicowe?
Nie jest to jednoznaczne. Przecież kilka dni temu ikona konserwatywnej kontrrewolucji Donald Trump otwarcie dziękował na Twitterze społeczności LGBT. Ja również uważam, że należy w jakiś sposób uregulować sytuacje prawną jednopłciowych konkubinatów, co oczywiście nie oznacza, że nie widzę jak środowiska LGBT terroryzują poprawnością polityczną swoich oponentów. Jako chrześcijanin rozumiejący istotę małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, nie zaakceptuję też tzw. małżeństw jednopłciowych. Natomiast w przypadku aborcji sprawa wydaje się być bardziej jednoznaczna ideologicznie również dla Amerykanów.
Zwraca na to uwagę Michael Gerson w Washington Post. Pisze on, że radykalizm proaborcyjny polityków Partii Demokratycznej może dać reelekcje Donaldowi Trumpowi. Chodzi o zmuszanie Joe Bidena, wiceprezydenta USA w administracji Baracka Obamy do wyrzeczenia się poglądów w sprawie aborcji. Biden jest dziś jednym z faworytów Demokratów w wyścigu o Biały Dom w 2020. Jest katolikiem, który nie sprzeciwiał się jednak legalnej aborcji specjalnie mocno w swojej karierze. Powoływał się przy tym na poprawkę Hyde Amendment, która uniemożliwia finansowanie aborcji w ramach publicznego Medicaid. Liberałowie i lobby aborcyjne nawołują teraz, by wyrzekł się własnych poglądów w tej sprawie. Gerson z liberalnego przecież i wściekle antytrumpowskiego Washington Post napisał, że nacisk na Bidena jest „pierwszym krokiem do reelekcji Trumpa”.
Publicysta przypomina, że nie chodzi tylko o problem podeptania wolności sumienia polityka, ale również zniszczenie furtki dla katolików pozwalającej im funkcjonować w partiach popierających legalną aborcję. Bez Hyde Amendment, ograniczającej publiczne środki do aborcji w przypadku zagrożenia życia kobiety i gwałtu katoliccy politycy nie mogą, według Gersona, godzić swojej wiary z polityczną agendą własnej partii. „Dla Bidena ta poprawka byłą listkiem figowym. Widok 76 letniego człowieka religijnie i etycznie nagiego nie jest atrakcyjny”- pisze dosyć cynicznie publicysta, trzeźwo zauważający natomiast, że katolicy nie będą głosować na polityka Partii Demokratycznej w starciu z Trumpem.
Publicysta przypomina też, że od lat 70-tych XX wieku, gdy wyrokiem sądowym w sprawie Roe vs Wade de facto zalegalizowano w USA aborcję, polityczna linia podziału w sprawie legalnego abortowania ludzi w ich prenatalnej fazie rozwoju przebiegała różnie. Kandydaci Demokratów na prezydenta bywali pro-life, a Republikanie pro-choice. Wszystko zmieniła konserwatywna kontrrewolucja Ronalda Regana, który na stałe przesunął amerykańską prawicę na pozycje antyaborcyjne. Niemniej jednak katolicy nie odwrócili się od Partii Demokratycznej, głosując na jej kandydatów właśnie przez różne furtki dla antyaborcyjnych polityków, którzy mogli uspokoić własne sumienie przez sprzeciw wobec publicznego finansowania aborcji. Teraz jednak nawet ta linia jest burzona przez radykałów lewicowych, odstraszających od lewicy katolików.
Gerson ma rację. Przecież niespodziewany wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA nie wynikał tylko z jego umiejętności dotarcia do elektoratu robotniczego, który wcześniej głosował na lewicę. Nie tylko eksploatowane również przez Demokratów w latach 90-tych hasło „Make America Great Again” przyczyniło się do zwycięstwa ekscentrycznego milionera. Trump zrozumiał, że Amerykanie są zmęczeni też galopującą inżynierią społeczną. On zaproponował im coś nowego. Łamał normy poprawności politycznej tak radykalnie jak to tylko możliwe. Wyśmiewał liberalną agendę, mówiąc milczącej większości: to wy macie rację i nie musicie się wstydzić swoich poglądów. Publicysta Washington Post zauważa to w przypadku dociskanych do ściany i wpychanych w objęcia Republikanów wyborców partii JFK ( jedynego katolika w Białym Domu w historii USA). Jednak to spostrzeżenia można rozciągnąć szerzej. Również na nachalną ideologizację popkultury.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/450459-netflix-biden-i-trump-radykalizm-lewicy-jej-zaszkodzi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.