Pogarda, którą znaczna część establishmentu okazuje zwykłym Polakom, zwłaszcza tym, którzy głosują „nie tak jak trzeba”, jest już stałym elementem politycznego krajobrazu. To już swego rodzaju rytuał, coraz mocniej osadzony w społecznej świadomości, codziennie utrwalany. Także poprzez szyderstwa z religii, odbierane przez miliony ludzi jako pogarda dla wiary zwykłych Polaków.
Dziś także urobek ludzi kojarzonych z opozycją czy z elitami jest przyzwoity. Adam Zagajewski szydzi z Beaty Szydło, ale w taki sposób, że obraża jej wyborców:
Pani Szydło jest ideałem człowieczeństwa dla pół miliona osób. Nie zna języków, okropnie się ubiera, mówi głosem przedszkolanki w depresji, najwyraźniej nie uprawia sportu i nie czyta rozpraw Carla Schmitta, jak jej tajemniczy szef – ale podoba się. Myślę, że tylko Gombrowicz mógłby nam to wytłumaczyć.
Podobnie pani Gretkowska:
Feminizm nie jest wyznaniem wiary w płeć, ale w cele. Nie widzę więc powodu, dlaczego miałabym się cieszyć, że wygrała matka księdza, która występuje w Polsce w roli Matki Boskiej. To nie wzmacnia godności kobiet, tylko ich opresję.
Wczoraj z kolei - kolejne kpiny z Kościoła i kultu, tym razem pod patronatem prezydenta Rafała Trzaskowskiego.
Po majowej klęsce niektórzy z liderów opozycyjnej opinii dostrzegli, że samo stworzyli mechanizm, który pracuje przeciwko nim. Bo skoro tego typu szyderstwa nie były w stanie złamać ludzi głosujących inaczej niż oni, to już nie złamią. Dziś jedyną ich funkcją jest utrwalanie przewagi prawicy, która właściwie nie musi nic robić, by znaleźć się w politycznie wymarzonej roli reprezentanta i obrońcy zwykłego człowieka. Były europoseł PO Bogusław Sonik zdiagnozował sytuację następująco:
Mam wrażenie, że PO jest pod presją medialną i towarzyską środowisk warszawskich, które potem okazują się kulą u nogi w kampanii. To stąd pojawią się elementy pogardy wobec potencjalnych wyborców PiS. Trzeba nie ulegać presji elit stolicy, przyhamować i jasno powiedzieć, że PO jest partią centrową, która ma bardziej stonowane i konserwatywne podejście niż te elity.
Słuszna diagnoza, ale jak tu nie ulegać, gdy wszystko postawiło się na tę kartę? Te pracowicie pielęgnowane prowokatorki feministyczne, ci wszyscy mocno wspierani promotorzy najgłupszych pomysłów, nie znikną z dnia na dzień. Oni wszyscy zostali stworzeni, w pewien sposób „wyhodowani”, przez obóz dziś opozycyjny, a kiedyś rządzący. Zostali „wyhodowani” dlatego, że takie było zapewne polecenie zewnętrzne, ale również dlatego, że mieli być swego rodzaju zagonem pancernym, który przeorze społeczeństwo i da lewicy pełną dominację na długie dekady. Teraz nie da się ich powstrzymać żadnym wezwaniem, żadnym „stój”, choć niektórzy próbują.
Wezwanie do „przyhamownia” będzie więc zrealizować bardzo trudno. Politycy opozycji mają bowiem w swoim obozie znacznie mniej do powiedzenia niż politycy prawicy po prawej stronie. Ich zdolność manewrowa jest dużo mniejsza. Oni nie tyle prowadzą, co raczej reprezentują elity. Elity, którym na politycznej władzy też zależy, ale które na polityce znają się gorzej niż słabo. A nawet gdyby się znały, to nie pójdą na żadne „hamowanie”, bo zbyt uwielbiają swoje odbicie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/450251-opozycja-nie-jest-juz-w-stanie-przyhamowac-prowokatorow