Po stronie opozycyjnej wciąż ciekawe, i chyba wciąż depresyjnie. Nie ma dnia, by któryś z myślicieli nie ogłosił końca powyborczej smuty, ale owo „przełamanie” nie trwa długo, najwyżej parę godzin. Bo można wszystko nagiąć, wszystko naciągnąć, ale wcześniej czy później wzrok pada na owe ponad 45 proc., które zdobyła Zjednoczona Prawica, i to przy rekordowo wysokiej frekwencji. Tego wyniku - najwyższego w historii III RP - nie da się zagadać, nie da przykryć różnymi wygibasami.
W „Rzeczpospolitej” Jakub Bierzyński - podpisany jako „prezes domu mediowego OMD, współpracownik Roberta Biedronia”, próbuje grać liczbami:
Skala zwycięstwa PiS jest grubo przesadzona. Partia rządząca wygrała zaledwie jednym punktem procentowym (PiS 45,4 proc., KE 38,5 proc. + Wiosna 6 proc. = 44,5 proc.). To nikła przewaga. Tym bardziej że rzucono wszystkie siły i środki.
Jeśli już tak liczymy, to czy nie należałoby policzyć po jednej stronie głosów KE i Biedronia, a po drugiej PiS-u, Kukiza i Konfederacji, czyli prawica przeciw lewicy? Bo prawdopodobieństwo, że wyborcy mniejszych partii prawicowych poprą PiS jesienią nie jest mniejsze niż prawdopodobieństwo, że wyborcy Biedronia poprą jakąś mutację zjednoczonej opozycji. Poza tym suma głosów na prawicę antyliberalną i antylewicową (w sumie 53,62 proc.) pokazuje kierunek politycznej fali, pokazuje, skąd i dokąd wieje wiatr. A to są zjawiska, które - jak Bierzyński doskonale wie - są niemal niemożliwe do przełamania. To można tylko przeczekać.
Dużo więcej widzi Karolina Wigura, historyk idei i socjolog z „Kultury Liberalnej”, która w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” mówi o strachu, który widzi obecnie w środowisku lewicowo - liberalnym:
Strach o to, że przestali być słuchani. Że stracili ten swój rząd dusz, który tak długo dzierżyli i od którego się chyba uzależnili. To jest strach przed utratą roli intelektualnego i ostatecznego politycznego arbitra w sprawach publicznych. W jakiejś mierze strach przed byciem niepotrzebnym. Po ludzku ja te obawy rozumiem, ale z niepokojem patrzę, jak bardzo się w tym strachu zapamiętują. I robią to ludzie, którzy w przeszłości byli dla mnie intelektualnymi drogowskazami.
To ważne słowa. Ludzie opozycji - nie tylko ci wprost zaangażowani w politykę - bronią dziś także swoich biografii i swoich wyborów. I dlatego tak bardzo boją się kolejnej kadencji dla PiS. Nie chodzi o to, że stanie się im jakaś realna krzywda, bo to bzdura, ale dlatego, że osiem lat rządów prawicy nie dałoby się już sprowadzić do niemiłego epizodu czy przykrego incydentu; to w pewnym sensie byłaby już epoka, dekada, wybór całego pokolenia, okres, który głęboko zmieniłby Polskę. Nawet jeśliby kiedyś wrócili, to nie już tylko jako jedna z propozycji, a nie jako „naturalna partia władzy”, za którą się uważają.
Ma rację Stanisław Janecki, gdy przestrzega prawicę przed tryumfalizmem i zaleca pokorę przed jesiennym bojem na śmierć i życie.
Ale jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że opozycja jest bliska naprawdę poważnej zapaści. Antypisizim, na który postawili wszystko, co mieli, wybuchł im w rękach, i zostali z niczym. I nawet najtęższe głowy żonglujące wybiórczo cyferkami tego już chyba nie zmienią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/450008-opozycja-co-dzien-oglasza-koniec-smuty-ale-smuta-nie-znika