Osią tegorocznych obrad Kongresu jest właśnie Europa, aż sześć paneli będzie poświęconych temu tematowi. Jeden z nich ma nazwę „Europa po… Europa przed…” [w kontekście polskiej polityki zagranicznej]. Brakuje mi tu trzeciego członu, który – mając skłonności do przeczuć apokaliptycznych – nazwałabym „Po… Europie”. Ta możliwość końca Europy, końca świata Zachodu musi być brana pod uwagę
— mówi Maryna Miklaszewska, pisarka i publicystka, wiceprzewodnicząca Fundacji Polska Wielki Projekt.
Mam takie poczucie, że kolejny Kongres Polska - Wielki Projekt to taka „akcja równoległa”, wobec tego, co się dzieje w polskim życiu społecznym i ekonomicznym?
Maryna Miklaszewska: Równoległość w pewnym sensie cechuje każdą edycję Kongresu. Akcja „reaktywna” zakłada zawsze jakieś opóźnienie, a my staramy się wyprzedzać czas, czerpiąc wiedzę z tego, co działo się w przyszłości i dzieje się teraz. Słowo „projekt” sięga w przyszłość, wymaga posiadania jakiejś wizji i możliwości, by wcielać tę wizję w życie. Gdyby była to tylko „akcja równoległa”, paneliści omawialiby sukces w wyborach do Parlamentu Europejskiego, świętowalibyśmy zwycięstwo itp. Tymczasem zagrożenia nie mijają, agresja narasta. Opozycja straszy nas już otwarcie wojną domową [tak jakbyśmy nie mieli jej na co dzień od 2015 roku] i wręcz rozlewem krwi. Nadzieja w tym, że to chyba jest już ostatnia faza tzw. demokracji liberalnej [nie wiem czemu przymiotnik „ludowa” już się przestał podobać i zastąpiono go określeniem „liberalna”]. Jeden z paneli Kongresu będzie poświęcony właśnie językowi tej odmiany demokracji. Ten język jest dość skutecznym narzędziem inżynierii społecznej. A ponieważ nieco zawiódł, dosłownie w ostatnich dniach zawisła nad nami groźba pojawienia się trzeciego w historii przymiotnika, określającego tę prawdziwą i jedynie słuszną demokrację – demokracja zdecentralizowana. To nowość i przypuszczam, że paneliści kongresowi będą się do tego odnosić.
Na Kongresach zawsze wiele miejsca poświęcano zagadnieniom ekonomicznym w myśl zasady, że to „kapitały pozwalają latać”. Ale ujęcie problemów ekonomicznych miało i ma szerszy kulturowy charakter?
Muszę się przyznać, że kiedyś mi się wydawało, iż ekonomia niewiele ma wspólnego z kulturą. To było bardzo powierzchowne podejście, którego nie zmieniło zejście ze sceny ekonomistów rodem z PRL i wkroczenie na nią nowych, postpeerelowskich. Typowym takim okazem był Leszek Balcerowicz, który w ogóle nie ogarniał kontekstu kulturowego ekonomii i przez swoje doktrynerstwo wpędził znaczną część społeczeństwa polskiego w biedę większą niż w PRL. Zwłaszcza tę, która nie wzięła „swojego losu w swoje ręce” zapisując się w swoim czasie do PZPR, jak on. I dopiero pojawienie się ekonomisty – finansisty, którym z wykształcenia jest premier Mateusz Morawiecki [mamy ten zaszczyt, iż wszedł w skład Rady Programowej Kongresu jeszcze zanim objął tekę premiera], uświadomiło mi, że może być inaczej. Morawiecki udowadnia, że kontekst kulturowy – w sensie kultury wyższej - to pojęcie szersze, niż to się wydaje naszemu „elitarnemu mainstreamowi”. Swobodnie porusza się w samozwańczo zawłaszczonych przez te elity obszarach, operuje cytatami i odniesieniami do literatury polskiej i światowej, a przede wszystkim zna i rozumie kod kulturowy polskiego narodu. Ekonomia w takim ujęciu nabiera blasku.
Na Kongresach prezentowano projekty, które teraz są często realizowane w praktyce. Ale chyba największym fenomenem Kongresów jest to, że antycypowały i jednocześnie przyczyniały się do rozbudzenia świadomości u Polaków potrzeby silnego i sprawnego państwa.
Przedtem zabiegaliśmy o jedność społeczeństwa, o wspólnotę narodu, w tym upatrując nadzieję na silne i sprawne państwo. Byliśmy naiwni. Nawoływanie, że musimy się za wszelką cenę pojednać, że „zgoda buduje”, rozdzieranie szat nad tym, że „podziały idą przez rodziny”, było właśnie paradoksalnie usypianiem Polaków, żeby zapomnieli, że „bojowanie byt nasz podniebny”, jak pisał poeta Mikołaj Sęp-Szarzyński w sonecie „O wojnie, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”. Tej wojny wygrać tak całkiem się nie da. Ale świadomość potrzeby walki o ojczyznę wolną, wyrażającą się poprzez istnienie silnego państwa, jest konieczna. Myślę, że na wszystkich obradach Kongresu, od jego początków, jest to widoczne i mocno się zaznacza.
Nastąpiło przełamanie dominacji tych środowisk, którym nie zależało na silnej Polsce. Uprawiały one hipokryzję, używając patetycznej retoryki. Teraz jest to szczególnie widoczne?
Walczą zażarcie o powrót tej dominacji. Ale nie widzę w ich retoryce szczególnego patosu. Ani nawet hipokryzji. Raczej obezwładniającą szczerość, gdy Radosław Sikorski czy Wałęsa zwracają się do Niemiec o „przewodzenie” Europie, a więc i Polsce. Albo ta „ciepła woda w kranie” Tuska, takie minimum minimorum dla Polaków. Mnie ich retoryka zawsze trochę śmieszyła i śmieszy, ale nie z powodu patosu, tylko z powodu idiotycznego przekręcania pojęć. „Marsz szmat” jest wyrazem walki o godność kobiet. Albo ten „Komitet Obrony Demokracji”… To jest odpowiednik radzieckiej „walki o pokój”, to już było. Europa, Unia udaje, że w to wierzy, że tu zaraz będą aresztować, że milicja, że o 6-tej rano, tego typu brednie. Udaje, bo ma w tym interes. Polska zawsze była dla Europy kozłem ofiarnym, bo rywalizacja Niemiec i Francji o przywództwo w Europie wymagała takiej ofiary. Teraz też to widzimy i widzimy tę wściekłość, że Polska nagle i nieoczekiwanie stawiła opór.
Mam też poczucie, że fakt owego przebudzenia, o czym się nie pamięta, to „symboliczna praca Tragedii Smoleńskiej”, w postaci duchowego zobowiązania?
Sprawa Smoleńska jest złożona. Sam fakt, że boimy się ją nazwać – wahając się między słowami „katastrofa”, „zamach” i „tragedia” i wybierając ostatecznie to trzecie, jako jedyne „do przyjęcia” - trzeba nazwać zwycięstwem rosyjskiej propagandy. Choć mam nadzieję, że pyrrusowym. Smoleńsk pokazał, jak słabym i wręcz na kolanach państwem jest Polska. To zobaczyli wszyscy. Ale wyjaśnienie tej strasznej sprawy i znalezienie winnych okazuje się dużo trudniejsze. To wymaga czasu, tak jak czasu niestety wymagało wyjaśnienie sprawy Katynia – całych 50 lat. Jako pierwszy zrozumiał to człowiek najbardziej zraniony tym ciosem, prezes Jarosław Kaczyński. On wie, że Polacy znają prawdę. On wie, dlaczego w swojej większości nie chcą, żeby teraz o tym mówiono – więc zamilkł. Ale wszystko to, co Smoleńsk w dużej mierze uruchomił - kult Żołnierzy Wyklętych, poszukiwania ich szczątków, czczenie bohaterów naszej historii, nawet powstanie Obrony Terytorialnej, jest pokłosiem tej symbolicznej pracy. Powiedziałabym, że „duchowe zobowiązanie” jednego człowieka, polityka, który podźwignął się z bardzo ciężkiej straty, miało taką siłę i taką moc sprawczą, że było w stanie w jakimś sensie przerobić „zjadaczy chleba” – cytując Słowackiego - w aniołów.
Ważnym osiągnięciem Kongresu jest podniesienie poziomu debaty publicznej w Polsce, uczynienie jej merytoryczną, wyznaczenie wysokich standardów? Kongresy pokazały, że istnieje polska myśl państwowo-twórcza i że jest suwerenna i europejska zarazem?
Ta myśl najpierw pojawiła się w teorii, potem zaistniała w praktyce. Widać to może najwyraźniej teraz, kiedy poza antypisowską histerią opozycja spróbowała wreszcie sformułować jakąś myśl programową i pojawiło się w niej słowo „Polska”. A nawet „wielka”. Wielka Polska Zdecentralizowana. Zabawny oksymoron. Teraz wreszcie widać, czym ma być dla nich Polska. Teraz, w marnej parodii Kongresu Polska Wielki Projekt, będą się być może toczyć obrady pod nazwą Wielka Polska Obywatelska. Polacy zresztą rozgryźli w mig intencje, które przyświecają temu przedsięwzięciu. Zanosi się na równie „udany” projekt modernizacyjny, jakim były rozbiory. Prof. Andrzej Nowak, któremu wręczona zostanie w ostatnim dniu obrad Kongresu Nagroda im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pisał o niebezpieczeństwie zaniku poczucia wspólnoty Ojczyzny jako całości i w zamian lokalizację swojej tożsamości „chłopaków z jednego podwórka”. Fakt, że ta drwiąca z polskiego państwa i Polaków inicjatywa wychodzi z Gdańska, kolebki jednoczącej niegdyś naród Solidarności, to chichot historii, dominujący nad chichotem szyderców.
Wielkim osiągnięciem Kongresu był i jest jego otwarty, pluralistyczny charakter. Nie było tu stygmatyzacji, wykluczania inaczej myślących, tematów tabu?
Wiem, że kulturalnie i poprawnie byłoby odpowiedzieć, że naturalnie, skądże znowu, żadnej stygmatyzacji, tabu ani wykluczania. Tak odpowiem w imieniu Kongresu. Ale od siebie, osobiście muszę dodać, że np. towarzyszy Millera i Cimoszewicza wykluczyłam już dawno, ich sztandar wyprowadzono - aż tu nagle zasiądą sobie, niczym żywe pomniki komunizmu, w Parlamencie Europejskim. Jest tu jakaś wzruszająca ciągłość. W jej świetle lepiej widać, iż żeby w ogóle mieć pluralistyczny charakter, czyli uzupełnić narrację, która była lansowana przez wszystkie kadencje rządów UW, SLD czy PO, od początku swojego istnienia Kongres był zmuszony do poszukiwań. Chodziło nie tyle o otwarcie czy o pluralizm, tylko – powiedzmy sobie szczerze – o dotarcie do tych osób z grona naukowców, kulturotwórczych elit, które wyłamują się z panujących trendów, cechuje ich odwaga i samodzielność myślenia. Były to najpierw poszukiwania w kręgu środowisk polskich, ale od trzech mniej więcej lat zapraszamy też przedstawicieli elit europejskich. To też nie jest łatwe, bo marksistowski „marsz przez instytucje” od lat sunie przez zachodnie uniwersytety jak Wermacht, kształtując umysły i mentalność ich absolwentów. Dlatego paradoksalnie ludzi niezależnie myślących jest więcej wśród osób bez wyższego wykształcenia, czego nie może pojąć opozycja. Jak pisała Hannah Arendt w książce Myślenie: „pojawienie się wiatru myślenia to zdolność oddzielenia dobra od zła, piękna od brzydoty”. Chyba ten wiatr i piękno przyrody na polskich wsiach daje ich mieszkańcom przewagę w tej mierze nad mieszkańcami wielkich miast. Wypada tu upuścić łzę nad Warszawą, która pomyślała i - wybrała tajnego współpracownika SB „Carexa” na europosła.
Istnieje naturalny związek między sformułowaniami „Polska-Wielki Projekt” a „Polska sercem Europy”. Siłą rzeczy przychodzi na myśl „Oda do młodości” Mickiewicza. Najlepszy polski stop duchowy to twardy realizm z domieszką romantyzmu?
Może i najlepszy, ale Europę drażni. Przewodniczący jej Rady , Donald Tusk skomentował hasło „Polska sercem Europy” w sposób obrzydliwie fizjologiczny [w tym się zresztą lubują środowiska, z którymi mu po drodze]. Jest jednak coś w tym, że dopóki serce bije, dopóty organizm żyje. Wydaje się, że Europa powinna kurczowo trzymać się Polski – nie kraju skolonizowanego, lecz wolnego i suwerennego – bo może się okazać w przyszłości, że to Polska będzie pompować krew i życie w jej żyły. „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy” – niby każdy uczeń wie, że tak się zaczyna „Oda do młodości”. Ale czy wystarczy mu ducha i serca, żeby rozpoznać, kiedy system zacznie niepostrzeżenie podcinać mu skrzydła, żeby nawet nie mógł wzlecieć nad tym martwym już światem postchrześcijańskiej Europy? O tym także będzie mowa na Kongresie. Osią tegorocznych obrad Kongresu jest właśnie Europa, aż sześć paneli będzie poświęconych temu tematowi. Jeden z nich ma nazwę „Europa po… Europa przed…” [w kontekście polskiej polityki zagranicznej]. Brakuje mi tu trzeciego członu, który – mając skłonności do przeczuć apokaliptycznych – nazwałabym „Po… Europie”. Ta możliwość końca Europy, końca świata Zachodu musi być brana pod uwagę.
Rozmawiał Maciej Mazurek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449907-wywiad-miklaszewska-walka-o-ojczyzne-jest-konieczna