Z uporem maniaka będę wracał do takiej formuły refleksji i oceny wydarzeń na naszej scenie politycznej, która pozwala zerkać na nie z perspektywy przynajmniej kilku dni. Gdy opada kurz i emocje, widać i słychać więcej, a efekty na pozór wielkie często okazują się znikome (czasem zresztą dynamika jest odwrotna). Tak też jest z gdańskimi obchodami rocznicy 4 czerwca.
Już we wtorek uderzyła mnie symboliczna nieobecność Grzegorza Schetyny. Owszem, lider Platformy Obywatelskiej pojawił się w Gdańsku, ale jego aktywność podczas obchodów była bardzo znikoma. Ot, złożenie kwiatów, szybka wypowiedź dla mediów, kilka słów z działaczami i… tyle. Schetyny nie było podczas kulminacyjnego momentu obchodów (co widać dobrze na zdjęciach), a jak wynika z relacji Krzysztofa Wyszkowskiego, gdy przemawiał Donald Tusk, szef PO był już w samolocie powrotnym.
To o tyle ciekawe, że to przecież Grzegorz Schetyna jest naturalnym liderem dzisiejszej opozycji. To on zjednoczył (złośliwi powiedzą: pożarł) mniejsze ugrupowania pod skrzydłami Platformy, to on wykonał najtrudniejszą pracę gabinetowo-kuluarową. Przyniesiony efekt jest co prawda poniżej oczekiwań (z innych względów), ale dziwi fakt, że Schetyny nie było na święcie opozycji, bo nie ma co kryć, że obchody w Gdańsku były po prostu kolejnym miejscem i punktem na opozycyjnej mapie działań. Nie wykorzystać takiego momentu do budowania własnej pozycji, autorytetu?
Powie ktoś nie bez racji - to przecież samorządowcy organizowali gdańskie obchody, a prezydent Aleksandrze Dulkiewicz zależało ponoć na tym, by zminimalizować partyjny wydźwięk tej rocznicy. To się i tak nie udało, dyskusje i przemówienia zdominował przekaz antyrządowy, a nie historyczny (przy dużym negatywnym udziale Donalda Tuska), ale nawet jeśli przyjąć tę przesłankę, to przecież Schetyna jako jeden z uczestników zrywu antykomunistycznego w naturalny sposób pasował na scenie bardziej niż Aleksander Kwaśniewski, który beztrosko pląsał po scenie i krzyczał o „free people”.
Polityczne puzzle zaczynają układać się w całość, jeśli wsłuchać się w plotki i sugestie, jakie płyną z Gdańska, a o których mówili między innymi autorzy podcastu Polityki Insight, ośrodka kompletnie niekojarzonego przecież z prawicą.
Z nasłuchów tych wynika, że Grzegorz Schetyna miał zabiegać o to, by wystąpić na scenie - obok Donalda Tuska i prezydentów największych miast, ale… nie dostał na to zgody. W zamian otrzymać miał propozycję udziału w jednej z debat, jakie odbywały się gdzieś z boku, w zasadzie w kuluarach obchodów. Na to szef Platformy miał nie przystać i unieść się honorem. Jeszcze jedna plotka potwierdzająca szorstkie relacje na linii szef PO - samorządowcy (i Tusk) jest następująca: na zamkniętym spotkaniu prezydenci miast przedstawić mieli swój pomysł na skład list do Senatu, wywierając na Schetynie dodatkową presję i wymuszając konkretne decyzje. Lider Platformy nie przystał na ten mały szantaż.
W efekcie otrzymaliśmy kompletnie niespójny przekaz na temat tego, w jaki sposób samorządowcy mieliby się włączyć do wyborów parlamentarnych. Owszem, mówi się dość jasno o wzmocnieniu list do Senatu, ale na jakich zasadach miałoby się to odbywać? Kto miałby wystartować? Czy prezydenci Dulkiewicz, Karnowski, Sutryk, Jaśkowiak, Trzaskowski (ten ostatni już zdementował) mają kandydować, porzucając swoje ratusze, w których dopiero co się zainstalowali? Nic dziwnego, że pani prezydent Dulkiewicz na pytania TVN i TVP w tej sprawie zareagowała bardzo nerwowo.
Czwartkowy „Dziennik Gazeta Prawna” pisze o dwóch scenariuszach, w których samorządowcy mieliby się włączyć w jesienną kampanię, ale to na razie historie pisane palcem po piasku. Z jednej strony mówi się o jakiejś formie współpracy z Platformą (czy koalicją tworzoną przez Schetynę), z drugiej o powołaniu… własnego komitetu pod nazwą „Samorządna Rzeczpospolita”.
Nie każdy włodarz może chcieć być kojarzony z danym ugrupowaniem. (…) Wszystko zależy od ustaleń z partiami politycznymi
— pisze DGP, wskazując na nazwiska Wadima Tyszkiewicza, Tadeusza Ferenca czy Andrzeja Dziuby jako tych, którzy mogliby wystartować. Dodać można, że starałby się zapewne o start Rafał Dutkiewicz, może zdecydowałby się wejść do polityki centralnej Jacek Karnowski z Sopotu.
To nie jest ekipa, która mogłaby zresetować mapę wyborczą na jesieni i trudno dziwić się Schetynie (o ile plotki są prawdziwe), że odrzucił tak mgliste propozycje samorządowców. Jeśli ten scenariusz z jedną wspólną listą po stronie opozycji ma mieć szanse na powodzenie, trzeba go przeprowadzić spokojnie, wzmacniając te okręgi, gdzie Platforma jest słaba, a nie jak we Wrocławiu, Sopocie czy Śląsku - silna i bez pomocy samorządowców.
Tym bardziej, że i PiS ma pomysł na odpowiedź i wzmocnienie własnych list. Dodatkowo, gdyby wybory do Senatu miały zostać oparte o pomysły z przedstawionych w Gdańsku dwudziestu jeden niedopracowanych i pozwalających na dalekie interpretacje postulatów zmian, to nie wiem, czy Platforma wyszłaby z tego na plus. Opowieści o lokalnych księstewkach (zniesienie dwukadencyjności), decentralizacja służby zdrowia czy samodzielność w zakresie podatków czy podstawy edukacyjnej w szkołach, nie jest czymś, co porwie wyborców. A może po prostu przestraszyć, co zresztą już słychać w echach opowieści o rozbiciu dzielnicowym.
Wygląda na to, że Grzegorz Schetyna musi dziś stoczyć małą (a może i niemałą) zakulisową potyczkę z samorządowcami wielkich miast, którzy uwierzyli we własną skuteczność na arenie centralnej. Sukces w wyborach samorządowych w dużych miastach nie przełożył się jednak w wystarczającej mierze na wynik ogólny do sejmików, nie mówiąc o wyborach europejskich, by uwierzyć, że jest tutaj wielki punkt zwrotny. Nazwiska popularnych lokalnie polityków mogą co prawda przynieść nieco głosów zagubionych wyborców, ale nie ma tu kapitału na wielki reset. Jest za to obawa, że to początek budowania swoich frakcji i środowisk, które mogłyby próbować obalić Schetynę po jesiennych wyborach. Lider Platformy musi o tym wiedzieć, tym bardziej, że sygnały na orientowanie się wyłącznie na szukanie moralnego zwycięstwa w Senacie (i odpuszczenie Sejmu) są coraz głośniejsze - wybrzmiał oto przecież i w słowach Tuska.
Jeśli plotki z Gdańska są prawdziwe, to Grzegorz Schetyna ma większy problem w ramach koalicyjnej struktury, jaką z mozołem zbudował, niż nam wszystkim się wydaje. Rozsypująca się koalicja, myślący o samodzielności PSL i coraz głośniej dopominający się o swoje samorządowcy. Wygląda na to, że proces czyszczenia przedpola lider Platformy musi zacząć na nowo. A zegar przecież tyka i delikatnie mówiąc zdecydowanie nie służy dzisiejszej opozycji.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449809-jesli-plotki-z-gdanska-sa-prawdziwe-to-schetyna-ma-problem