Prezydenci wielkich miast chcą zmienić ustrój Polski w luźną federację samorządów, czyli Związek Antypaństwowych Republik Wielkomiejskich.
W Gdańsku prezydenci największych miast zapowiedzieli, że będą stroną w wyborach parlamentarnych w październiku 2019 r. Stroną opozycyjną. Wielka to nowość, skoro niektórzy z nich są bardziej opozycyjni niż Koalicja Europejska. I przed wyborami europejskimi byli nawet bardziej „napaleni” na pomaganie wieży Babel Schetyny niż podczas spędu w Gdańsku, gdzie podobno świętowali 30. rocznicę wyborów 4 czerwca. W Gdańsku jednak pojawiło się coś nowego: mało zakamuflowana deklaracja, że prezydenci miast nie chcą mieć nic wspólnego z władzami państwa, czyli z Polską. I zrobią wszystko, żeby Polsce na każdym kroku wypowiadać posłuszeństwo, proponując w zamian Rzeczpospolitą, Anarchistyczną, czyli luźny związek samorządów, a właściwie Związek Antypaństwowych Republik Wielkomiejskich.
Prezydenci największych miast wzajemnie się nakręcali, żeby zademonstrować wstręt do polskiego państwa unitarnego. Ale zapewne oczekują, że to państwo będzie bronić ich miejskich republik w razie zagrożenia. Pewnie tylko do czasu aż znajdą lepszego obrońcę, w pierwszym kroku w Brandenburgii, Meklemburgii – Pomorzu Przednim czy Saksonii, a Gdańsk wróciłby zapewne do statusu wolnego miasta, skoro na razie z żadnym niemieckim landem nie sąsiaduje. Można się z koncepcji Rzeczpospolitej Anarchistycznej śmiać, pojawia się jednak problem lojalności wobec własnego państwa i działań ewidentnie służących obcym interesom. A to wcale zabawne nie jest, choć zadęcie i nadęcie prezydentów było śmieszne. Ale tak to już jest z prozelitami.
Wszystko, co działo się 4 czerwca w Gdańsku ocierało się o groteskę. Można było bowiem odnieść wrażenie, że uczestnicy przenieśli się w czasie i przestrzeni do jakiejś Nibylandii. A poza deklaracjami (nie wprost oczywiście) prezydentów miast, że polskie państwo ich nie interesuje, mieliśmy pokaz pychy właścicieli III RP, z Lechem Wałęsą, Aleksandrem Kwaśniewskim i Bronisławem Komorowskim na czele. Nie wiem, po co tym właścicielom była potrzebna jakakolwiek publiczność, chyba że jako tło. Przecież znakomicie się czuli we własnym gronie, na różne sposoby uzasadniając swoje prawa własności do III RP. Oni, czyli emerytowany establishment III RP, prezydenci miast z Frontu Antypisowskiego, dawni związkowi bonzowie oraz ich wybrani, nadworni celebryci, nabyli wyłączne prawo własności do III RP i nikomu go nie oddadzą. Szczególnie musiało to zainteresować młodych, dla których właściciele III RP nie widzą ani miejsca, ani potrzeby, żeby się ich losem przejmować. Oni i ich rodziny się urządzili, a reszta niech spada na drzewo.
W Gdańsku nie zabrakło też aktów strzelistych, czyli przede wszystkim „Deklaracji Wolności i Solidarności”. Ale Pierwsza Męczennica III RP, aktorka Krystyna Janda, przeczytała ją tak, że trudno było stłumić śmiech, choć starała się być podniosła i poważna niczym Wojciech Jaruzelski ogłaszający wprowadzenie stanu wojennego – stąd zapewne duże ciemne okulary. Już początek był śmieszny, bowiem 4 czerwca 1989 r. nie było „narodzin wolnej Polski”, a wręcz było do tego bardzo daleko. W dodatku Krystyna Janda wystąpiła jako „my, obywatele Rzeczpospolitej”. Nic dziwnego, że z takiej pozycji łączyła się „w nadziei na odnowę życia publicznego w naszej Ojczyźnie” i opowiadała się „po stronie tradycji demokratycznych, wolnych od fanatyzmu narodowego czy wyznaniowego”.
Krystyna „Obywatele Rzeczpospolitej” Janda zaapelowała, aby „wolni obywatele, równi w prawach i powinnościach, mogli nie tylko solidarnie wspierać jedni drugich, ale też samorządnie kształtować przyszłość zarówno lokalnych wspólnot, jak i całego kraju”. Ku „pomyślności Rzeczpospolitej, która jest wspólnym domem wszystkich obywateli”. W tym momencie można by już zalać się łzami wzruszenia, ale na koniec było najlepsze. Krystyna „Obywatele Rzeczpospolitej” Janda opowiedziała się bowiem za „demokracją bez sporów pełnych nienawiści”, za „sferą publiczną wolną od kłamstwa”. Mogła to powiedzieć bez zafrasowania, gdyż jej różne hejterskie dokonania w wywiadach i mediach społecznościowych to zapewne robota ruskich trolli, z którymi pani Krysia nie ma nic wspólnego.
Wydarzenia 4 czerwca w Gdańsku były jak przedstawienie w warszawskim Teatrze Powszechnym, który mało się zajmuje ostatnio sztuką, a dużo tworzeniem alternatywnej rzeczywistości. Wszyscy tam, na czele z Lechem Wałęsą i Aleksandrą Dulkiewicz, odgrywali jakieś role, przekonani, że występują w „Kordianie”, Nie-Boskiej komedii” czy „Weselu”, a układało się to w „Policję” Sławomira Mrożka (kto nie pamięta, może zajrzeć do streszczenia).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449590-4-czerwca-mialo-byc-wzniosle-wyszlo-groteskowo