Dziwnie kończy swoją wielką grę w polskiej polityce Donald Tusk. Miał wrócić na białym koniu, a tymczasem stał się sprawcą wyjątkowo bolesnej klęski opozycji. Bo przecież to przecież przemówienie Jażdżewskiego uruchomiło sekwencję zdarzeń, która doprowadziła do majowego przesilenia. A być może nawet do przełamania, które będzie czymś poważniejszym niż kolejna kadencja dla PiS.
Spodziewałem się, że Tusk skończy inaczej. Że znów wystartuje w wyborach prezydenckich, i znów przegra, tym razem z Andrzejem Dudą (bo że przegrałby, nie mam żadnych wątpliwości). To byłoby przynajmniej coś spektakularnego, coś o przyzwoitej dramaturgii. Zamiast tego mamy małość: szef Rady Europejskiej łamiący traktaty, szczujący na Kościół, i to nawet nie osobiście, bo zabrakło odwagi. Szef Rady Europejskiej przemawiający do pustego placu. Szef Rady Europejskiej, który sprawił, że lider przegranej formacji, czyli Grzegorz Schetyna, siedzi w siodle mocno jak nigdy. Bo Schetyna przegrał, ale nie wąsko osobiście. A Tusk przegrał bardzo osobiście. Bardzo.
Zgubiło go to, co zawsze było jego siłą. Kunktatorstwo, spryt, umiejętność czekania. wysyłanie sygnałów, mruganie. To niemal zawsze działało, i może dlatego stało się rutyną. Gdy nadszedł czas na wejście do gry, na ogłoszenie swojego startu w wyborach prezydenckich, na tour po kraju, Tusk wykonał unik. 3 maja bawił się w kalambury, choć właśnie wówczas powinien stanąć do boju.
A może po prostu znów zadziało prawo, według którego nie ma powrotu na scenę, z której się zeszło? Nie udało się Kwaśniewskiemu, nie udało się Millerowi. Wystarczy rok absencji, a wszystko jest już inne, miejsce przy stołach Polaków zajęte.
W każdym razie Tusk odchodzi z naszej historii. Może jeszcze próbować coś szarpnąć, ale nie sądzę, by miał szansę na coś dużego. Pewnie trochę się pokręci, i wybierze zabiegi o kolejne międzynarodowe stanowisko. Byłby to zresztą bardzo racjonalny wybór.
Maj przyniósł więc ważną zmianę: najpoważniejszym kandydatem na kandydata opozycji w wyborach prezydenckich nie jest już były premier. Dziś jest nim Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy. Niektórzy wskazują jeszcze świeżo wybranego europosła Bartosza Arłukowicza, ale porzucenie przez niego roli bezkompromisowego śledczego w zamian za ministerialne stanowisko jest taką skazą, że chyba tego nie przełamie.
Na marginesie: Andrzej Duda wygra także z Trzaskowskim.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449213-to-trzaskowski-a-nie-tusk-jest-dzis-kandydatem-numer-jeden