Powyborcze rozliczenia w poszczególnych ugrupowaniach Koalicji Europejskiej będą trwały jeszcze dobrych kilka tygodni. Trudno się temu dziwić, jednak kluczowy problem Platformy Obywatelskiej i innych partii opozycyjnych jest taki, że czasu jest coraz mniej - za moment rozpoczną się wakacje, a po nich miesiąc, może półtora realnej kampanii, po której trudno oczekiwać głębokiego resetu.
Jedno z głównych pytań w refleksji powyborczej - czy sojusz stworzony przez Grzegorza Schetynę rozpadnie się - zadaliśmy na antenie telewizji wPolsce.pl, razem z senatorami Janem Filipem Libickim i Arturem Warzochą.
Charakterystyczna w tej dyskusji jest sprawa pani Elżbiety Łukacijewskiej. Europosłanka wybrana z list Koalicji Europejskiej (na Podkarpaciu) uznawana jest za symbol tego, że politycy Platformy mogą wygrywać nawet na trudnych dla siebie terenach. Jest w tym oczywiście nieco prawdy, a trochę myślenia życzeniowego, dodać też trzeba pytania o finansowanie kampanii pani poseł, ale pochylmy się moment nad tym przypadkiem wyborczym.
Po tym jak okazało się, że Łukacijewska zdobyła mandat, wydawało się, że stanie się pozytywnym przykładem reakcji Platformy na wynik. Oczywiście, byłoby to wszystko naciągane, ale jednak przekaz pod tytułem: „przegraliśmy, ale uczymy się na błędach, rękawy są już zakasane i idziemy w teren” mógł jakoś się przyjąć. Tymczasem Grzegorz Schetyna rzucił, że Łukacijewska wygrała, bo w Cisnej mieszkają ludzie z Wrocławia…
… a Sławomir Neumann rzucił frywolnie w Radiu Zet:
Gratuluję pani Eli Łukacijewskiej wyniku w Cisnej, ale jeżeli taka jest świetna w Cisnej, dlaczego nie wygrała w gminie obok?
Nie jest odkryciem Ameryki twierdzenie, że o głosy wyborców trzeba zawalczyć bezpośrednio: na targach, jarmarkach, festynach, ulicach, małych i większych spotkaniach. Telewizje i media społecznościowe w Internecie są ważne, ale jako nadbudowa, a nie fundament kampanii. Wydawało się to oczywiste, że tacy pragmatycy jak Grzegorz Schetyna co jak co, ale politykę uprawiać potrafią. Z rozmów - i tych oficjalnych, i kuluarowych - wyłania się obraz rozedrganego sztabu, niekoordynowanej przez nikogo kampanii i w zasadzie chaotycznych, nerwowych, nieprzemyślanych ruchów. O tym, że politycy Platformy nie ruszyli „w teren” mówił bardzo ciekawie na antenie wPolsce.pl Miłosz Motyka z PSL.
Jeśli politycy, sztabowcy i zaprzyjaźnieni publicyści mają problem ze zrozumieniem podstawowych oczywistości, to trudno o nadzieję wśród sympatyków dzisiejszej opozycji. Jeśli reakcją na powódź jest wizyta z pączkami i nagrywanie spotów na wałach przeciwpowodziowych, oznacza to, że nie zostały odrobione podstawowe lekcje. Jest jeszcze jeden podstawowy problem: fundamentalnie błędne założenie co do zrozumienia rzeczywistości i tego, czego oczekują wyborcy - a stało się to z prostego powodu: narzędzi, które przedstawiały oderwany od rzeczywistości obraz świata.
W ciekawym powyborczym podcaście Polityki Insight można było usłyszeć o tym, że sytuację wyjściową dla Schetyny i jego ludzi naszkicował Instytut Badań Spraw Publicznych (prowadzony przez Łukasza Pawłowskiego). Dla przypomnienia: to ten ośrodek, który niemal do ostatniej prostej prognozował zwycięstwo (i to wysokie) Koalicji Europejskiej. Wyjścia są dwa. Albo panie i panowie z IBSP (a co za tym idzie - i ci z Platformy) uwierzyli we własne myślenie życzeniowe, albo posługiwali się aparatem i narzędziami, które zdeformowały rzeczywistość. Inna rzecz, że nawet najgorsze sondaże i badania można zweryfikować codzienną pracą u podstaw, regularnym kontaktem z wyborcami i wyczuciem, którego ewidentnie liderom Koalicji Europejskiej zabrakło.
Trudno się dziwić, że w rzeczywistości, w której założenia wyjściowe były oszacowane błędnie, a sztab i koordynujący kampanię nie potrafili skorygować kursu lub nadrobić pomyłki ciężką pracą, Koalicja Europejska przegrała ten polityczny mecz na własnym boisku. Wydaje się zatem, że dla choćby szczątkowego sukcesu Grzegorza Schetyny i jego ekipy jesienią konieczny jest głęboki reset: i to na każdym poziomie. Mentalnym, organizacyjnym, personalnym. Na to po prostu nie ma czasu, a i poziom refleksji - vide wypowiedzi Schetyny o Łukacijewskiej i Cisnej, okładki „Polityki” o dwóch Polskach, etc. - nie wróży dobrze wyborcom opozycji.
Czy to oznacza, że jesienne wybory są w zasadzie pozamiatane, a PiS przedłuży swój mandat na kolejne cztery lata? W żadnym wypadku. Na dziś to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale wykluczyć nie można zwrotów czy choćby korekt dzisiejszego stanu poparcia z powodu głupich wpadek, wypowiedzi czy nieprzemyślanych decyzji o dużym podłożu emocjonalnym. Wykluczyć też nie można takiego rozkładu mandatów po zastosowaniu metody d’Hondta, która „wypluje” nam dwuizbowy Sejm, albo niestabilną większość - bez PiS - opartą o dwóch czy trzech posłów. Nie wiadomo też, na co wskazuje dr hab. Jarosław Flis na naszym portalu, jak zareagują wyborcy, którzy nie wzięli udziału w tych wyborach, a którzy zapewne zwiększą frekwencję jesienią. Podłączą się do największych z PiS, by uczestniczyć w zwycięstwie? A może wręcz przeciwnie - zmobilizują się ci, którzy w maju przegrali? Jak zareagują wyborcy Wiosny, Konfederacji, czy K‘15 dostanie się do parlamentu? Trudno to wszystko oszacować na dziś z całkowitą pewnością. Gdy jednak cała nadzieja liderów opozycji jest położona w tym, że to politycy obozu rządowego (wciąż okraszonego sporą dawką teflonu) wyłożą się na ostatniej prostej, trudno oczekiwać przełomu. Co zresztą było widać już wcześniej - wind of change po prostu w Polsce nie wieje i nawet jeśli zamawiane prognozy będą pokazywać sztorm i tornado, nie zmieni to rzeczywistości za oknem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449000-magicy-od-sondazy-i-lukacijewska-nie-ma-czasu-na-reset-w-ke