Nie łudźmy się, po chwili przerwy wynikającej z wyborczego kaca elektorat PiS znowu będzie traktowany jak robactwo.
Gdy po wyborach europejskich Tomasz Lis czy Zbigniew Hołdys zamieniają się w miłosiernych Samarytan i mówią o nieobrażaniu wyborców PiS, można się tylko uśmiechnąć. A to dlatego, że cała narracja oddanych opozycji naukowców, ludzi kultury, dziennikarzy i celebrytów została zbudowana praktycznie wyłącznie na pogardzie dla wyborcy PiS i od lat funkcjonuje w oparciu o obraz wiejskiego głupka – prymitywnego, zachłannego, ciemnego, instynktownego, nierozumnego. Czyli właściwie tylko organizmu nie uczestniczącego w procesach akulturacji. Taka redukcja była niezbędna, by jakoś sobie poradzić z siłą takiego wyborcy. Poradzono sobie pocieszając się, że z biologią się nie wygra, tak jak z pierwotną amazońską dżunglą, chyba że się ją wykarczuje i wypali. I stosunek do wyborcy PiS sprowadzał się w ostatnich latach do karczowania i wypalania. Można mocno wątpić, że to się zmieni, skoro w wyborach europejskich siła tego elektoratu okazała się największa w historii III RP (rekordowy wynik wyborczy – 45,38 proc.). Będzie kilka dni odcinania się od ataków na wyborców PiS, żeby ktoś nie pomyślał, że ci odcinający się, a wcześniej atakujący bardzo się przyłożyli do wyborczej porażki Koalicji Europejskiej i pomogli wygrać PiS. A potem wszystko wróci do równowagi, czyli karczowania i wypalania.
Warto przypomnieć wcześniejsze przykłady karczowania i wypalania, żeby pozbyć się złudzeń. Pisarz Andrzej Stasiuk w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (z 27 października 2017 r.) obwieścił, że „40 proc. [Polaków] nie rozumie języka, którym się do nich przemawia. Odbiera jedynie literalną treść. (…) Czytają czasowniki i rzeczowniki, podmioty i orzeczenia”. Dlatego do nich trafia wyłącznie „ten słynny prezes, który obiecał ludowi święty spokój. Taki dil: wy na nas głosujecie, a my wam mówimy, że jesteście super, bo narodowości polskiej”. Powiedział im, że „są w porządku tacy, jacy są, tylko reszta świata ich nie doceniła”. A naprawdę ci ludzie „nie mają talentu do życia i nie potrafią się nim zaspokoić”, więc „wydaje się, że są nieustannie dymani. I szukają wrogów, którzy ich rzekomo dymają”. Ci przedstawiciele nieokrzesanej czerni nie zdają sobie sprawy, że „są trochę brzydsi, trochę głupsi, trochę mniej utalentowani, trochę słabiej mówią po polsku”. Oni „tęsknią do jakiegoś prestiżu, autorytetu, a tu ni chu-chu”.
W „Magazynie Świątecznym” gazety Michnika (z 15 września 2017 r.) prof. Jan Hartman stwierdził, że „ta władza jest ekspozyturą warstw mniej wyedukowanych i uboższych, więc ich reprezentanci też nie są ludźmi specjalnie wykształconymi. (…) Nadal dominuje tradycyjna masa ludowa, ludzie, którzy swoją tożsamość społeczną definiują przez religię, obyczaj, swojskość, ale nie przez ideały polityczne. (…) Dziś Polską rządzą dwie wsteczne siły o podobnej strategii przetrwania. Kościół, tak jak PiS, utrwala izolującą, anachroniczną i lękową mentalność niewykształconych warstw społeczeństwa. Chce, by te warstwy przetrwały i nadal żyły w zaścianku i zacofaniu. Zresztą sam kler wywodzi się z tych środowisk”.
To tacy ludzie jak Jarosław Kaczyński uważają, zdaniem Hartmana, „że jest lud, który trzeba jakoś opanować, dać mu jakąś paszę, ulepić go po swojemu, by mogła powstać Polska jednolita i uległa wobec władzy. Jak się z tym ludem porozumiewać? Językiem, który on rozumie – mieszanką mitów katolickich i nacjonalistycznych. My, władza, będziemy więc udawać, że jesteśmy żarliwymi katolikami, dołożymy do tego swojski tradycjonalizm, okrasimy pewną surowością obyczajów – choć dorzucimy także nieco luzu, żeby się lud pobawił. Dowartościujemy go, damy mu 500 plus, pochwalimy, a wtedy będzie zadowolony i grzeczny. (…) Strasznie to prostackie. (…) Kaczyński zabiera nam czas. Polska zatrzymała się w rozwoju politycznym i jest jak traktor na zbyt stromym stoku: zamiast się wznosić, zsuwa się, choć coraz silniej buksuje w błocie”. „Kaczyński (…) żyje sobie marzeniami o II RP, tą arogancką endecką ględą, paternalistycznym, manipulatorskim dyskursem rodem z XIX w., ponieważ nie należy do współczesności. Wsiadł do Wellsowskiego wehikułu czasu i wylądował tam, gdzie nie powinien. Jest hipostazą anachronizmu i reakcyjności. Ma nie 68, tylko 168 lat. (…) Porusza się w ciasnym kojcu paranoi, jego idee są miałkie” – obwieścił Jan Hartman.
Prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, wyłożył na łamach „Gazety Wyborczej” (z 2 grudnia 2016 r.), że polski cham pozwala Jarosławowi Kaczyńskiemu rządzić w sposób „brutalny, bezczelny, bezpardonowy”. Mikołejko zdefiniował owego chama jako człowieka bez właściwości i tchórza, który „kryje się po jakichś kątach czy norach” i czasem z nich „wypełza”. To chamskie plemię można kupić ochłapem w postaci pięciuset złotych, „obietnicą darmowego obiadu albo flaszki”. Można kupić m.in. zdrowe, młode samice, którym nie chce się tyrać, tylko rodzą dzieci, żeby wyciągać „łapy” po dodatek dla samic za rozrodczość. Te samice są na tyle głupie, że biorą nędzne pięćset złotych i dają sobą manipulować oraz pozwalają wypychać się z rynku pracy i uzależniają od dających. Zbigniew Mikołejko traktuje kobiety mające kilkoro dzieci jak samice, bo to, co robią jest właściwie zwierzęce. A gdy już te samice wraz z zapładniającymi je samcami dorwą się do pięciuset złotych na dziecko, to zaraz wszystko przepiją. A ich dzieci mają jeszcze gorzej niż gdyby tych pieniędzy nie było, bo przynajmniej nie patrzyłyby na upadek i degrengoladę uchlanych rodziców, czyli zezwierzęconych samic i samców.
Aktor Wojciech Pszoniak na łamach „Newsweeka” (z 8 października 2017 r.) obnażył „chamów i prostaków”, którzy „w Polsce nagle zajęli miejsce na świeczniku i nadają ton”. W efekcie „miernoty i karierowicze zmuszają nas do tego, żebyśmy byli tacy jak oni”, czyli „rynsztok wchodzi do polskich domów”. Wcześniej reżyser teatralny Krystian Lupa w „Gazecie Wyborczej (z 3 września 2016 r.) dostrzegł, że „prawdziwą przestrzenią duchową [w Polsce] jest religia frustracji i krzywdy, do której katolicki Bóg, idee zemsty i odwetu, ‘zamach’ smoleński lub 500+ wdzierają się przez szczeliny”. W efekcie Polska „to kraj, z którego trzeba uciekać – i to nie dlatego, że się komuś grunt pali pod nogami czy że nie ma co żreć. Z tego kraju trzeba uciekać, bo wstyd, bo życie tu nie ma sensu”.
Grażyna Wolszczak, jak sama o sobie powiedziała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (z 7 października 2017 r.) - „aktorka serialowa”, zauważyła, że „jest w narodzie jakaś potrzeba patriotyzmu, takiego najbardziej prymitywnego. Same emocje, bez cienia refleksji. Śpiewanie ‘Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie’ w sytuacji, w której od 25 lat cieszymy się wolnością, albo ta retoryka o powstaniu z kolan. Z jakich kolan? I kto klęczy? Bo nie ja!”. Jako przedstawicielka wolnej elity, która nie klęczy i nie ma związków z prymitywami „aktorka serialowa” wyznała: „Byłam przed rokiem na ‘czarnym proteście’, byłam na Manifie 8 marca, byłam latem pod Sądem Najwyższym. Teraz, w ostatni wtorek, nie poszłam protestować, bo byłam przeziębiona, a lało. I mam wyrzuty sumienia”. Słusznie miała wyrzuty sumienia, gdyż przez takie zaniechania „przywykliśmy, że PiS nastaje na prawa kobiet, chociaż, u licha, mamy XXI wiek i to skandal, by dla władzy kobiety były obywatelami gorszego sortu”. Dzięki uczestnictwu w protestach i wysokiej świadomości obywatelskiej Grażyna Wolszczak zrozumiała, że „dla prezesa łamanie konstytucji, tłamszenie obywateli, kontrola kobiet – wszystko jest dopuszczalne! (…) Ciągle nie mogę się otrząsnąć, jakim walcem jedzie ta cała ‘dobra zmiana’. Już się nam wydawało, że poszli na maksa, wzięli media publiczne, parę teatrów, muzeów, a teraz się okazuje, że chcą i film. (…) Sztukę zastąpią ‘żołnierze wyklęci’, rozmaryn i partyzanckie ogniska”. W związku z tym „trzeba się przeciwstawiać, bić na alarm, tłumaczyć”. Tym bardziej że „pan Kaczyński robi wszystko, by nas wyprowadzić [z UE]”.
Muzyk Zbigniew Hołdys, ten sam, który po wyborach europejskich z 26 maja 2019 r. zaklinał się, że nie obraża, w rozmowie z miesięcznikiem „Press” (w kwietniu 2011 r.) uzasadniał, dlaczego nazwał Jarosława Kaczyńskiego „ponurym ch…m”. „Bo akurat to jest dla mnie ch… Człowiek, który tak strasznie podzielił naród, wprowadził do polityki element nienawiści, szczucia Polaków na Polaków, tak to jest ch… Pewnie znalazłoby się jakieś mocne słowo z kolekcji tych eleganckich, ale wolę powiedzieć moim emocjonalnym językiem” – perorował Hołdys, który nie obraża.
Scenarzysta i reżyser Andrzej Saramonowicz 11 listopada 2012 r. napisał na Facebooku o Jarosławie Kaczyńskim: „Myślę, że ten ch… nawet nie chce władzy. On chce rekompensaty za upokorzenie, że jej nie zdobył. Niestety, przymus kompensacji kompleksów, które go rozsadzają od środka, robią w mózgu nieustanny zamęt i nie pozwalają odpuścić, przemyśleć ani zrobić pół kroku w tył, popycha go do czegoś zaiste niewybaczalnego: nadania rynsztokowym bandytom (którym do tej pory wystarczały kibolskie ustawki) wyższego wymiaru - Obrońców Wartości. Z tym gównem będziemy się musieli teraz użerać przez lata”.
To wszystko wróci, gdyż „elita” III RP inaczej nie potrafi. Tym bardziej że jej ulubieńcy przegrywają z coraz większą różnicą. A „elita” z tego powodu jest coraz bardziej sfrustrowana. Teraz ma kaca po najnowszej wyborczej porażce, ale gdy kac minie, przestanie też istnieć chwilowa mimikra i zwiększona samokontrola. I nastąpi to szybciej niż wielu się spodziewa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448893-czesc-elity-iii-rp-teraz-udaje-aniolki-i-tonuje-jezyk