Każda kampania jest inna, każda jest szczególna, ale z każdej płyną też pewne uniwersalne wnioski dla każdego z obozów politycznych, o których liderzy powinni pamiętać przynajmniej dekadę. W przypadku Koalicji Europejskiej na pewno będzie to przykazanie, by nie toczyć otwartej wojny z Bogiem, bo choć wokół liderów kręci się zapewne sporo agresywnych feministek cieszących się z profanacji Najświętszego Sakramentu, to jednak Polacy wciąż są narodem wierzącym, albo przynajmniej zachowującym łączność z katolickim dziedzictwem. Tych wniosków, odnoszących się do KE, jest oczywiście więcej, to na temat na osobny komentarz.
W przypadku Zjednoczonej Prawicy też ciekawie, bo kampania majowa obaliła co najmniej cztery istotne mity, które pokutują w obozie rządzącym od paru lat, konsekwentnie wracając jako święte prawa bądź święte postulaty. Tymczasem ich polityczna wartość jest nie tylko mocno wątpliwa, ale często także szkodliwa dla wyborczych szans obozu Jarosława Kaczyńskiego.
Po pierwsze więc, nie jest prawdą, że PiS, by wygrać, musi bardzo mocno łagodzić swój przekaz. Jest dokładnie odwrotnie: tylko PiS jasno i głośno mówiące, jakie są jego cele, ma szansę na pokonanie uzbrojonej po zęby w medialne i społeczne armaty opozycji. Tak właśnie było w czasie kampania europejskiej. PiS - po części zmuszone do tego okolicznościami - skierowało do Polaków bardzo jednoznaczny przekaz w przynajmniej dwóch obszarach: roszczeń żydowskich oraz w sferze LGBT i obrony chrześcijaństwa. To przyniosło premię, o której nawet nie śmieli marzyć zwolennicy partii udającej, że właściwie to jej nie ma, albo też niczym nie różni się od konkurencji. Oczywiście, nie oznacza to, że nie należy dbać o formę, lub że nie należy unikać agresji. Forma powinna być łagodna, ale treść - wyrazista.
Po drugie, nie jest prawdą twierdzenie, że własną nijakością lub miękkością można zdemobilizować drugą stronę. To fikcja. Opozycja dysponuje takimi narzędziami, że może wywołać stan alarmu u swoich zwolenników bez żadnego poważnego pretekstu. W razie potrzeby oprze się na jakimś fejku, wymyśli coś w rodzaju Polexitu, wykorzysta marginalną wypowiedź mało znaczącej osoby, albo - jak widzieliśmy - wyreżyseruje precyzyjnie rozpisaną nagonkę na Kościół i księży. Możliwości są nieograniczone. Odpowiedzią nie jest zamieranie w ideowym bezruchu, ale szukanie sposobu na mobilizację własnych zwolenników.
Po trzecie wreszcie, kolejny już raz ośmieszyli się ci wszyscy, którzy od dekad już mają dla PiS jedną radę: zabiegać o „klasę średnią”, zabiegać o centrum, walczyć z zapałem o wielkie miasta. Te wszystkie rady byłyby może słuszne, gdyby nie fakt, że to zajęcie, na którym można bez żadnych efektów spędzić pół życia, nic nie zyskując, a przy okazji zrażając tych wyborców, którzy są na wyciągnięcie ręki. Dlaczego to kierunek tak bardzo jałowy? Ano dlatego, że przebudowując III RP nie można nie zrazić, na poziomie interesów ekonomicznych bądź prestiżowo-symbolicznych - jej dotychczasowych beneficjentów. Grupy, których biografie sukcesu zbiegają się z historią III RP nie uznają z dnia na dzień, że tak bardzo się myliły, że były oszukiwane, lub że oduczono je społecznej empatii i myślenia w kategoriach systemowej całości. Zaznaczam od razu, że nie oznacza to, że nie należy upraszczać systemu podatkowego, lub że nie należy walczyć z biurokracją. To należy robić. Nie wolno natomiast ulegać złudzeniu, że bycie miłym przekona ludzi, którzy tak wiele zainwestowali w nienawiść i fałszywe poczucie kulturowej wyższości.
Po czwarte wreszcie, wielu komentatorów powinno przeprosić Jacka Kurskiego. Bez odpornej na presję zewnętrzną TVP wyniki wyborów byłyby odwrotne, czyli wysoko wygrałaby opozycja. Czy to się komuś podoba, czy też nie, TVP musi być wyrazistą alternatywą dla potężnych stacji komercyjnych. Tylko wówczas polska demokracja działa jako tako, a wyborca ma realny wybór.
Pod względem obalania głupich mitów była to więc wyjątkowa płodna kampania. W końcu wygrał ją w finale - szaleńczym wręcz objazdem kraju - Jarosław Kaczyński. Wygrał osobiście. Po drugiej stronie zaś przegrał Tusk, także osobiście. To on przecież autoryzował nagonkę na Kościół i na wiarę, najpierw wypuszczając Jażdżewskiego, a chwilę później broniąc profanacji świętej ikony. Wreszcie to on podeptał unijne traktaty, robiąc za gwiazdę partyjnego marszu PO.
Wygląda na to, że dożyliśmy czasu prawdziwej zmiany. Kolejne przełamanie wydaje się być blisko. Druga linia obrony III RP wyraźnie kruszeje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448797-wreszcie-upadly-4-mity-ktore-zatruwaly-myslenie-prawicy