Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego dały wyraźny, jasny sygnał co do przyszłego kształtu naszej sceny politycznej - zmierzamy coraz bardziej do systemu dwupartyjnego. Wysoka frekwencja (a przecież jesienią można spodziewać się jeszcze wyższej) zabija szanse ruchów, które potencjalnie mogły wykręcić niezłe rezultaty i zebrać kapitał na kolejne miesiące działalności. Jeśli dodać do tego metodę d’Hondta przy podziale jesiennego tortu, nie może dziwić obraz zniechęcający do walki z największymi. Przynajmniej biorąc pod uwagę efekt wyborczy w roku 2019.
Przed ugrupowaniami i ruchami takimi jak Polskie Stronnictwo Ludowe, Kukiz‘15, Sojusz Lewicy Demokratycznej czy Wiosna (która już zdecydowała o samodzielnym starcie), ważna, kluczowa co do przyszłości decyzja. Przy plusach i minusach należy zapisać jednak nie tylko przesłanki dotyczące szans na pokonanie PiS, ale również te związane z przetrwaniem poszczególnych partii, finansami tychże (wspólny start mocno ograniczy samodzielność finansową), zaspokojeniem sporych apetytów lokalnych działaczy, baronów, etc.
Każda z decyzji otwiera naprawdę niewielkie furtki związane z realnym sukcesem (jeśli już, to przetrwaniem) i szerokie bramy prowadzące do jesiennej porażki z PiS. W niewątpliwie trudnej (jeśli nie w wielu sektorach po prostu beznadziejnej) sytuacji dostrzegam jednak niemrawe, ale jednak widoczne światełka w tunelu.
Polskie Stronnictwo Ludowe płaci sporą cenę za przystąpienie do Koalicji Europejskiej, co zresztą coraz wyraźniej pobrzmiewa w wypowiedziach liderów ludowców. Władysław Kosiniak-Kamysz narzeka na skręt w lewo Koalicji Europejskiej, Marek Sawicki przypomina, że od początku był przeciwko przystąpieniu PSL do tego sojuszu, Piotr Zgorzelski sugeruje otwarcie PSL na inną niż dotychczas strategię.
Paradoksalnie jednak sytuacja wygląda dla PSL znacznie gorzej na gruncie mentalnym, organizacyjnym niż liczbowym. Kandydaci PSL zdobyli w ostatnich wyborach trzy mandaty (co było planem minimum), zbierając ponad 600 tysięcy głosów, co jest wynikiem mizernym (zwłaszcza biorąc pod uwagę masowe poparcie dla PiS na wsi), ale jednak jakoś tam utrzymującym PSL na powierzchni. Dla porównania - pięć lat temu w wyborach do PE politycy PSL ze swoich list dostali 480 tysięcy głosów. Pewien potencjał pozostał, choć jest on niwelowany przez mobilizację zwolenników PiS i zaskakującą łatwość tej partii w pozyskiwaniu nowych wyborców. Tutaj PSL oddało pole walkowerem i nawet nie podjęło rękawicy.
Trudno oczywiście oszacować, jak obecność polityków PiS na listach KE wpłynęła na liczbę głosów (a co za tym idzie - mandatów), ale wydaje się, że PSL mogłoby otrzymać poparcie na podobnym poziomie, gdyby wystartowało samodzielnie. Zniknąłby co prawda efekt zjednoczeniowy (i bonusy za „jedynki” na listach dla Kalinowskiego czy Hetmana), niemniej jednak doliczyć trzeba by było głosy oddane na innych kandydatów, którzy przy samodzielnym starcie po prostu wzięliby udział w wyborach (na listach KE miejsca bowiem zabrakło). Przy okazji zaoszczędzono też trochę pieniędzy, nie organizując im bezproduktywnej kampanii w tych wyborach.
Nie ma się co dziwić, że w szeregach PSL coraz głośniej mówi się o stworzeniu jakiejś formy bloku centrowego (na przykład z Kukiz‘15, Bezpartyjnymi Samorządowcami, Polską Fair Play czy środowiskiem Marka Jurka), który pozwoliłby powalczyć o przekroczenie progu wyborczego, a zarazem zdjął odium współpracy ze skręcającą coraz mocniej w lewo koalicją ugrupowań zlepionych przez Grzegorza Schetynę. To jednak wymagałoby od twórców tego bloku wyraźnego odcięcia się od zero-jedynkowej oceny rządów PiS i zaproponowania jakiejś formy współpracy. Zwrócił na to uwagę Piotr Trudnowski i myślę, że ma tutaj rację.
Problem stojący przed ludowcami będzie roztrząsany na sobotniej Radzie Naczelnej tej partii, ale już teraz można powiedzieć sobie wprost - czasu będzie szalenie mało. Za moment sezon wakacyjny, siłą rzeczy mniej polityczny, a później dosłownie kilka tygodni na dogadanie się między działaczami, sklecenie list wyborczych, nie mówiąc o wypromowaniu, wyeksponowaniu takiego nowego bloku. Wyzwanie z gatunku mission impossible.
Bardzo trudne zadania stoją również przed ruchem Kukiz‘15. Poparcie z wyborów do Parlamentu Europejskiego nie daje przesadnych nadziei na dobry wynik jesienią, niemniej jednak myślę, że Paweł Kukiz i jego ludzie nie są bez szans. Wszystko zależy dziś od determinacji lidera i tego, jak przepracuje okres wakacyjny. Jeśli aktywność znów zostanie ograniczona do mediów społecznościowych i sporadycznych wizyt w studiach telewizyjnych, można zapomnieć o sukcesie K‘15.
Jeśli jednak Kukiz podwinie rękawy, odwiedzi dziesiątki, setki festynów, dni ziemniaków, buraków, słoneczników i inne lokalne imprezy (może nawet na nich występując w roli wokalisty), być może byłby w stanie raz jeszcze szarpnąć swój ruch. Wszystko to musi być jednak okraszone bardziej konsekwentną, codzienną, trudną pracą u podstaw, w terenie. Tego na razie nie ma i widać to było wyraźnie w ostatniej kampanii. Problemy ze stworzeniem sztabu wyborczego są tylko potwierdzeniem tego stanu rzeczy. Potencjał Kukiza jest większy niż PSL, choćby biorąc pod uwagę wyborczy wynik Konfederacji. To naturalny elektorat, o który Kukiz‘15 powinien walczyć.
Jedni i drudzy powinni jednak raczej zacząć myśleć o dłuższym marszu niż perspektywa jesieni roku 2019. Kosiniak-Kamysz musi brać pod uwagę realną anihilację PSL (i to nie przez PiS, a przez własne decyzje i politykę Grzegorza Schetyny) w mniejszych ośrodkach, z kolei Kukiz - wypadnięcie poza margines sceny politycznej. I dlatego to tak ważne wybory dla obu tych ruchów.
Być może Paweł Kukiz i jego ekipa powinni dać sobie spokój z romantycznym i pięknym stanowiskiem związanym z niepartyjną formułą Kukiz‘15. I tak wyborcy kojarzą ich jako ugrupowanie równorzędne do innych partii, ale różnica jest taka, że K‘15 nie otrzymuje subwencji, co przekłada się na brak dużych pieniędzy na codzienną działalność, a więc i kampanie, i budowanie struktur. To z kolei przekłada się na taki, a nie inny wynik wyborczy. To oczywiście w pewnej mierze błędne koło, ale widać wyraźnie, że dotychczasowymi decyzjami i strategiami Paweł Kukiz nie przełamie tych utrudnień natury systemowej.
Kluczem do przyszłości opozycji jest dziś więc zdolność do wyjścia z pułapki ciągłego emocjonalnego i moralnego wzmożenia, i powrót do uprawiania normalnej polityki. Niby proste, ale jak przekonać ludzi - także z mediów - którzy inaczej żyć już nie umieją?
— pisze w ciekawym komentarzu Jacek Karnowski.
To zadanie nie tylko dla głównych partii opozycyjnych (tutaj o korektę kursu będzie szalenie trudno, mentalność jest nie do przezwyciężenia, obliczona wyłącznie na ewentualny sukces w kolejnej perspektywie wyborczej), ale może zwłaszcza dla tych mniejszych - zerwanie z wielkim emocjonalnym wzmożeniem, szermierką wielkich słów i zero-jedynkową oceną rządów Prawa i Sprawiedliwości. Może nawet mrugnięcie do wyborców tej partii i zasugerowanie, że możliwa jest koalicja, sojusz, jakaś korekta kierunku przyjętego w latach 2019-2019 (mam na myśli korektę programową: poświęconą służbie zdrowia, instytucji referendum, etc.). A być może w Platformie, PSL czy K‘15 trzeba już myśleć o dłuższym marszu i perspektywie roku 2023, a nie najbliższej jesieni. Tak czy inaczej obecna strategia jest dla opozycji strategią donikąd, co najwyżej do podziału tortu wyborczego na dwie duże części. Głębokiej refleksji - przynajmniej na razie - jednak nie widać.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448531-reset-albo-perspektywa-roku-2023-swiatelka-dla-k15-i-psl