Europejscy wyborcy naruszyli status quo w nowym Parlamencie Europejskim, przełamując monopol głównych partii – europejskich chadeków i socjalistów. Mainstream jest osłabiony, ale nie został jeszcze pokonany. Tradycyjny układ będzie trwał, poszerzony o liberałów i Zielonych. Powstała jednak – po raz pierwszy – prawdziwa opozycja w PE wraz z – na razie skromnym - potencjałem blokującym. To oznacza, że przy okazji następnych wyborów za pięć lat, jeśli europejski establishment nie weźmie sobie do serca ostrzeżenie otrzymane w niedzielę od elektoratu, i będzie dalej dążył do pogłębienia integracji, partie euroscpetyczne mogą stać się główną siłą w PE. Oto najważniejsze wnioski z wyborów na poziomie europejskim:
1.Przez ostatnie 20 lat frekwencja w wyborach do PE stale malała. W 2014 r. spadła poniżej 43 proc. Dla większości Europejczyków europarlament był głównie klubem dyskusyjnym wypełnionym po brzegi wybrakowanym towarem, czyli tym, co nie zmieściło się w narodowych sejmach i sejmikach, skompromitowanymi politykami i celebrytami, pozbawiony realnej władzy decyzyjnej i legitymacji, oraz rządzony przez „wielką koalicję” na wzór niemiecki. Perspektywa rozbicia skostniałego układu w PE zmobilizowała wyborców. Frekwencja wyniosła w niedzielę rekordowe 50,5 proc. Ostatni raz frekwencja w eurowyborach przekroczyła 50 proc. w 1994 roku. Na Malcie była najwyższa (72,6 proc.), a najniższa na Słowacji (20 proc.).
2.„Wielka Koalicja” z europejskich chadeków i socjalistów straciła większość, po raz pierwszy od 1979 r. Europejska Partia Ludowa zdobyła 180 mandatów, o 37 mniej niż podczas ostatnich wyborów pięc lat temu. I może stracić kolejne 13, jeśli węgierski Fidesz opuści frakcję EPL, bowiem partia Viktora Orbana zdobyła w tych wyborach aż 52,1 proc. głosów, miażdżąc lewicową opozycję . Przed wyborami to europejscy ludowcy rozważali wydalenie Orbana ze swoich szeregów, teraz sytuacja się nieco odwróciła i węgierski premier grozi odejściem. Nie bez powodu: w EPL każdy mandat jest na wagę złota, bowiem partia chce wepchnąć Manfreda Webera na stanowisko szefa Komisji Europejskiej. Ciekawe jak Weber i Co. to teraz rozegrają. Europejscy socjaliści także stracili w tych wyborach – 38 mandatów (146 zamiast 184 zdobyte w 2014 roku). PE czeka więc proces fragmentacji, a chadecy będą potrzebowali więcej niż jednego koalicjanta by móc rozdawać karty. Dokooptowanie Zielonych i liberałów wydaje się w tej sytuacji nieuniknione. Im większa koalicja, tym większa konieczność zawierania kompromisów i tym większa niestabilność.
3.„Spitzenkandidat” socjalistów i wiceszef KE Frans Timmermans marzył przed wyborami głośno o „postępowym sojuszu” partii liberalnych i lewicowych, ale marzenie to nie ma szans na spełnienie. Arytmetyka jest nieubłagana i połączenie socjalistów, Zielonych, liberałów i skrajnej lewicy (bez EPL) nie pozwala osiągnąć większości czyli co najmniej połowy 751 mandatów w PE. To także oznacza, że Timmermans raczej nie zastąpi Jean-Claude Junckera na stanowisku przewodniczącego KE.
4.„Populistyczna” fala nie nastąpiła. Mimo kryzysu wiarygodności Unii trzy prawicowe (czyli „populistyczne”) frakcje w PE zwiększyły swój stan posiadania o zaledwie 18 mandatów (wobec 2014 r.), zdobywając ich w sumie 173. To starczy na uformowanie głośnej opozycji, ale raczej nie pozwoli im w sposób znaczący kształtować proces legislacyjny w PE. „Barbarzyńcy” - jak ich pogardliwie nazywają mainstreamowe media – zaczęli napierać na bramy Europy, ale jeszcze ich nie sforsowały. Mainstream wciąż trzyma 2/3 mandatów. Warte odnotowania są jednak ogromne sukcesy Ligi Północnej we Włoszech (33,6 proc.). Zgromadzenia Narodowego Marine Le Pen we Francji (23,4 proc.), które pokonało (nieznacznie, bo o 0.9 proc.) partię Emmanuela Macrona, oraz sukces Partii Brexitu Nigela Farage’a, która zdobyła 33,3 proc. głosów, pokonując zarówno Partię Pracy jak i skompromitowanych Torysów Theresy May. W innych krajach jednak zwyciężyli socjaliści lub chadecy, jak w Niemczech, Bułgarii czy Hiszpanii. U naszych sąsiadów za Odrą obie główne partie wprawdzie straciły, ale chadecja utrzymała swoja przewagę (28,9 proc.), podczas gdy Alternatywa dla Niemiec (AfD) zdobyła zaledwie 10,5 proc. głosów, i to głównie we wschodnich landach. Nie da się jednak ukryć, że PE stanie się bardziej różnorodny, a to jest dobre dla demokracji.
5.Zwycięstwo Partii Brexitu Nigela Farage’a oznacza, że mieszkańcy wysp brytyjskich chcą brexitu i wzięli udział w głosowaniu (w którym nie uczestniczyliby gdyby Londyn wyszedł z Unii zgodnie z planem i obietnicami rządu w marcu) tylko po to by wystawić premier Theresie May czerwoną kartkę za fatalny przebieg negocjacji z Brukselą i próby oszukania obywateli. Konserwatyści uzyskali zaledwie 8,8 proc. głosów, co przełoży się na garstkę mandatów. Gorzej wypadły tylko nowa proeuropejska partia Change UK (prounijna) i eurosceptyczna UKIP, czyli Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (po 3,5 proc.), która została pożarta przez nową formację Farage’a. Lider Partii Brexitu nawołuje teraz do „ostatecznego zerwania z UE”, co zapewne zwiększy presję na brytyjski rząd i nieszczęśliwca, który zastąpi May po jej dymisji. Jeśli Londyn nie wyjdzie z UE do października brytyjska scena polityczna, a raczej to co z niej pozostało, może się posypać.
6.Spory sukces w tych wyborach osiągnęli Zieloni. Z szóstej stali się czwarta siłą w PE. „Zielona fala” jest jednak ograniczona geograficznie. Ekolodzy zdobyli drugie i trzecie miejsce głównie w krajach Zachodu jak Niemcy (20 proc.), Francja, Finlandia i Luksemburg. Za to nie zdobyli ani jednego mandatu w krajach Europy Południowej i Wschodniej. A w Szwecji, ojczyźnie Grety Thunberg, niespodziewanie zdobyli zaledwie 11,4 proc. poparcia, niemal o 4 proc. mniej niż w 2014 r.
7.Wpływ Niemiec w obu głównych frakcjach w PE stanie się słabszy po tych wyborach. CDU i SPD wyślą znacznie mniej parlamentarzystów do Brukseli niż pięć lat temu. Tak więc – jak pisze dziennik „Die Welt” - wpływ Niemiec na dwie najsilniejsze frakcje będzie mniejszy, u socjaldemokratów ton nadawać będą Hiszpanie i Włosi. Jeśli chodzi o liberałów to niemieckiej FDP udało się wprawdzie zwiększyć liczbę mandatów 0- do pięciu, ale biorąc pod uwagę, że cała frakcja ALDE będzie liczyła aż 108 posłów, nie ma to większego znaczenia. Europejskich liberałów zdominuje więc partia Macrona, dążąca do rozwiązań, którym niemieccy liberałowie się sprzeciwiają, jak unia transferowa i uwspólnotowienie długów. Czeka nas więc bardzo ciekawe pięć lat w Brukseli i Strasburgu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448442-europejski-mainstream-oslabiony-ale-nie-pokonany