Jeśli w niedzielę nie wydarzy się żadna sensacja, PiS będzie mogło mówić o sukcesie w wyborach europejskich (nawet jeśli ich nie wygra). Na dziś szanse na zwycięstwa wydają się rozkładać po połowie. Ale to przecież najwygodniejsze dla obozu lewicowo-liberalnego wybory. Takie, w których powinien dominować, zwłaszcza po wielkim zjednoczeniu niemal wszystkich sił po swojej stronie. Fakt, że Koalicja Europejska nie czeka na wybory jako zdecydowany faworyt wyścigu, już jest jej porażką.
Trochę to nie dziwi, bo mamy do czynienia z przedziwnym, sztucznym tworem, który swojej szansy upatruje w złych emocjach, w nieustannym okładaniu rządzących, często na oślep.
W tej kampanii nie chodziło opozycji o recenzowanie tego, jak rządzi obóz władzy. Nie chodziło o ocenę stanu gospodarki, choć to dzisiejsza opozycja przez lata, a nawet dekady twierdziła, że kluczowe są kwestie ekonomiczne. Dziś nie może tego powtórzyć, bo liczby nie kłamią – gospodarka nigdy w III RP nie miała się lepiej. Stąd transfery społeczne, tak bardzo irytujące aspirujących do władzy, bo skuteczne.
Nie chodziło o wskazanie alternatywy, o inną wizję obecności Polski w Europie od tej, którą proponuje PiS. Tu mieliśmy irracjonalną narrację o rzekomym polexicie. Koalicja Europejska nie weszła konkretnie na sprawy międzynarodowe, bo Polacy w tym obszarze mają poglądy bliższe PiS niż KE – czy to w kwestii wprowadzenia euro, relacji z Berlinem i Waszyngtonem, migracji, czy wpływu Brukseli na wewnętrzne sprawy krajów członkowskich.
Zamiast rzeczowej debaty mieliśmy więc kampanię emocji i nieczystych zagrywek.
Szansą dla KE jest kryzys, w jakim znalazł się PiS. Na rządzącą partię spadły problemy, przede wszystkim afera pedofilska w Kościele, który dotąd wspierał to ugrupowanie. Na lidera kampanii Mateusza Morawieckiego padły podejrzenia o podejrzane transakcje przy zakupie ziemi
— brzmi jedna z tez stawianych dziś przez Sławomira Sierakowskiego w Onecie. Bardzo znamienna i powtarzająca się wśród lewicowo-liberalnych komentatorów. Dowodzi, że jedynym narzędziem opozycji była brudna kampania, obrzucanie obozu rządzącego różnymi błotkami. Ile się przyklei, tyle naszego.
Birgfellner, Piątek, Gajdziński, „Wyborcza” o nieruchomościach Morawieckiego, pedofilia w Kościele, skompromitowany protest nauczycieli, absurdalny protest pani Hartwich – tego typu arsenał zaproponowała główna siła opozycyjna. Było tak źle, że musiał nawet interweniować Donald Tusk, łamiąc zasadę bezstronności szefa RE. Tym razem przegrzał. Choć na żywo widziało to niewielu.
Programu opozycji nie było, bo nie sposób stworzyć wspólny program dla liberałów, konserwatywnych ludowców i postkomunistycznej lewicy. Musiały ich zlepić wykreowane negatywne emocje nakręcane przeciwko wspólnemu wrogowi. Choć od czasu do czasu widzieliśmy, że nawet we własnych szeregach buzuje – czy to na przykładzie wojny o bannery na warszawskich kładkach pomiędzy Danutą Huebner a Andrzejem Halickim; prztyczków SLD i biura Aleksandra Kwaśniewskiego dla Krzysztofa Brejzy, który twierdził, że popiera go ex-prezydent, podczas gdy ten stanowczo wsparł konkurenta Brejzy, Janusza Zemkego; czy buńczucznych wypowiedzi polityków PSL pod adresem ideologicznych postulatów ich lewicowych koalicjantów.
Zresztą już za kilka tygodni zobaczymy, jak ta koalicja rozjeżdża się w Brukseli po różnych frakcjach i różnie głosuje.
Czy wytrwa do jesieni? Nawet jeśli w niedzielę wygra (a tego nie wykluczam, wręcz wydaje mi się, że KE może zdobyć niewielką przewagę), nie musi się wcale wzmocnić.
Więcej szczerości Grupińskiego i Szczerby, więcej pustosłowia w odpowiedzi na konkretne rozwiązania rządu, więcej poddaństwa Sikorskiego, więcej Cimoszewicza, więcej dobrych liczb w gospodarce (to najpewniejsze), a jeszcze przed październikiem skończą się marzenia o przejęciu władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448074-to-ze-ke-nie-jest-faworytem-wyborow-juz-jest-jej-porazka