Można oczekiwać, że Polacy otrzepią się z kampanijnego mułu i nie zechcą uznać, że taplanie się w błocie to coś, co odpowiada ich aspiracjom.
Opozycja zafundowała Polakom obrzydliwą kampanię. Była pełna agresji, szczucia, demagogii, pustosłowia i programowej pustki. Przez długi czas brylowała w tym Koalicja Europejska, potem dołączyła Konfederacja, a na końcu nawet partia miłości, czyli Wiosna. Można było odnieść wrażenie, że Koalicja Europejska walczy tylko o to, żeby wykończyć każdego, kto okazuje sympatię dla PiS. Że jest opętana antyklerykalnym szałem, opanowana przez teorie spiskowe i jakieś masochistyczne upodobanie do wszelkich patologii, które oczywiście deklaratywnie zwalcza, z pedofilią księży na czele. Z kolei Konfederacja sprawiała wrażenie, jakby chciała wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i w tym celu już gromadziła swoje lotniskowce na Pacyfiku, o pomniejszej wojnie z państwem Izrael nawet nie wspominając. W tej sytuacji ruch Kukiz ’15 wydawał się ostoją spokoju i zdrowego rozsądku, nie popadając w wariactwo unoszące się nad wyborami do Parlamentu Europejskiego. Prawo i Sprawiedliwość spokojne być nie mogło, bo obóz rządzący nigdy nie ma spokoju, nawet jeśli nie ma przeciwko sobie furiatów, zwolenników spiskowej teorii dziejów czy trolli i użytecznych idiotów zastanawiająco dobrze zgranych z rosyjską propagandą.
Trudno powiedzieć, czy agresja, a wręcz wścieklizna okażą się ostatecznie opłacalne przy urnach, ale raczej nie. Z rozmów z przeciętnymi ludźmi można by wnioskować, że gorączka opanowała może milion najbardziej zaangażowanych politycznie obywateli, a większość raczej przeraziła niż zmobilizowała. A to nie wróżyłoby dobrze frekwencji 26 maja 2019 r. Z drugiej strony, przeciętni ludzie nie widząc lub ignorując wieści z frontu mogą po prostu racjonalnie oceniać poszczególne ugrupowania i głosować nie za wojną, lecz normalnością. Przecież poza kampanijną wścieklizną życie toczy się normalnie i żyje się zupełnie innymi problemami niż obsesja na punkcie majątku premiera, który wszedł do polityki jako człowiek zamożny. Co dla wielu oznacza, że się na polityce nie dorabia, jak duża część polityków, którzy z polityki zrobili sposób na wzbogacenie się. Poza kampanijną wścieklizną nie ma też chyba chętnych do wybierania się na wojnę z USA.
Kampanijną wściekliznę podsycały sondaże, które dawno straciły charakter badania stanu faktycznego, preferencji i tendencji, a stały się ważnym narzędziem, a nawet bronią urabiania wyborców, najczęściej poprzez robienie im wody z mózgu albo traktowanie jak stada bezwolnych baranów. Jeśli nałożyć na to programową pustkę totalnej opozycji czy równie puste chojractwo samozwańczych komandosów polskiej sprawy, można się spodziewać, że większość Polaków nie dała się jednak zwariować. Na tym tle wybijają się (skądinąd słabo promowane) propozycje programowe PiS dla UE czy Parlamentu Europejskiego, np. mechanizm czerwonej kartki bądź propozycje Kukiz ’15, by europarlament miał wreszcie najważniejsze uprawnienie, czyli inicjatywę ustawodawczą. I jeśli przejść do porządku dziennego nad histerią, agresja i jazgotem, można znaleźć powody, by pójść na wybory i głosować nie dlatego, że się kogoś nienawidzi.
W ostatniej fazie kampanii widać było, że Koalicja Europejska to zlepek głównie frustratów, często walczących o polityczne życie, których nie łączy nic poza zaprawioną paranoją nienawiścią do obozu rządzącego. Ta paranoja sprawiła, że na pokład koalicyjnej łajby wzięto nawet takie postacie starego systemu, jak Włodzimierz Cimoszewicz, i to dając mu „jedynkę” w Warszawie. Ale wszystko wskazuje na to, że Grzegorz Schetyna się na tym swoim beniaminku przejedzie. Nie tylko z powodu nieodpowiedzialnego zachowania w związku z wypadkiem drogowym czy dziwacznych wynurzeń na temat tzw. mienia pożydowskiego. Cimoszewicz zagrywający się w roli katona tworzy ogromny zgrzyt w związku z tymi wydarzeniami. Ale przede wszystkim wyborcy mogą się zbuntować przeciwko zmuszaniu ich do przełknięcia każdej kandydatury, nawet tak „trefnej” jak byłego premiera. Mogą się zbuntować przeciwko gwałtowi na ich moralności i poczuciu przyzwoitości. Grzegorz Schetyna może sobie cynicznie różne rzeczy aranżować, ale wyborcy nie muszą tego akceptować. Z kolei samozwańczy komandosi polskiej sprawy bardziej przypominali dzieciaki z przygodowych powieści Edmunda Niziurskiego niż poważną siłę polityczną, choć wizerunek komandosa uwiódł sporą grupę uprawnionych go głosowania. Ilu z nich pójdzie na wybory, to inna sprawa.
Może jestem zbytnim optymistą, ale sadzę, że przeciętni obywatele otrzepią się z kampanijnego mułu i nie zechcą uznać, że taplanie się w błocie to coś, co odpowiada ich aspiracjom. 26 maja 2019 r. wyborcy mogą się okazać znacznie mądrzejsi i godniejsi, niż się opozycyjnym politykom i ugrupowaniom wydaje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/448026-agresja-demagogia-i-programowa-pustka-moga-zostac-ukarane