Kampania europejska w opozycyjnej wersji praktycznie nie dotyczy Unii Europejskiej i Parlamentu Europejskiego.
Politycy, szczególnie opozycyjni, nie zachęcają do głosowania w wyborach europejskich, lecz od tego odstręczają. Głównie dlatego, że przedstawiają te wybory jak plebiscyt na temat dalszego istnienia lub końca świata. Albo na temat wszystkiego, co komu przyjdzie do głowy. Opozycja włączyła do wyborów europejskich pedofilię księży, relacje polsko-amerykańskie i polsko-żydowskie, niezrealizowane inwestycje spółki Srebrna, działki premiera Morawieckiego i jego żony, jednopłciowe małżeństwa, reformę edukacji, sytuację w służbie zdrowia czy prywatne przyjaźnie Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem w tych wyborach chodzi tylko i aż o miejsce Polski w Unii Europejskiej i o taki kształt UE, gdzie respektowany będzie artykuł 4 Traktatu o Unii Europejskiej.
Artykuł 4 TUE mówi właściwie wszystko o celu wyborów europejskich, czyli o istocie UE oraz o miejscu Polski w niej:
1. Zgodnie z artykułem 5 wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich.
2. Unia szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową, nierozerwalnie związaną z ich podstawowymi strukturami politycznymi i konstytucyjnymi, w tym w odniesieniu do samorządu regionalnego i lokalnego. Szanuje podstawowe funkcje państwa, zwłaszcza funkcje mające na celu zapewnienie jego integralności terytorialnej, utrzymanie porządku publicznego oraz ochronę bezpieczeństwa narodowego. W szczególności bezpieczeństwo narodowe pozostaje w zakresie wyłącznej odpowiedzialności każdego Państwa Członkowskiego.
3. Zgodnie z zasadą lojalnej współpracy Unia i Państwa Członkowskie wzajemnie się szanują i udzielają sobie wzajemnego wsparcia w wykonywaniu zadań wynikających z Traktatów.
Państwa Członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii. Państwa Członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię jej zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii.
Kampania europejska w opozycyjnej wersji praktycznie nie dotyczy tego, o czym mówi artykuł 4 TUE, choć powinna, skoro przynajmniej Koalicja Europejska oraz Wiosna odgrywają hurraeuropejczyków. Przeciętni obywatele nie pasjonują się ani codziennym funkcjonowaniem UE, ani pracami europarlamentu, ani treścią unijnych traktatów. Nie pasjonują się także w państwach, gdzie frekwencja jest dwa razy i więcej wyższa od tej w Polsce. A u nas w dotychczasowych trzech wyborach frekwencja nigdy nie przekroczyła 25 proc. Wyrywkowa, ale chyba całkiem reprezentatywna ankieta dotycząca wiedzy o Parlamencie Europejskim oraz Unii Europejskiej, jaką na ulicach Warszawy przeprowadziła Anna Machińska dla programu „W tyle wizji” (z 22 maja 2019 r.) dowodzi, że przeciętni ludzie o PE i UE albo nie wiedzą nic, albo wszystko im się z wszystkim miesza. Zapewne w dużym stopniu dlatego, że kampania europejska w ogóle nie ma cech europejskości i nie wynika z niej żadna wiedza na temat najważniejszych unijnych instytucji, na temat funkcjonowania i znaczenia Parlamentu Europejskiego oraz całej UE.
Wygląda na to, że politycy, szczególnie opozycyjni, 26 maja 2019 r. potrzebują tylko mięsa wyborczego, czyli w gruncie rzeczy mają obywateli gdzieś. Traktują wyborców jak wyznawców w sekcie, a nie obywateli. Z jednej strony zachęcają do udziału w wyborach, a z drugiej – nie dają powodu, żeby w nich uczestniczyć. Jakim powodem jest bowiem nienawiść uczestników Koalicji Europejskiej do Prawa i Sprawiedliwości? Dlaczego głosowanie miałoby być potwierdzeniem tej nienawiści? Co to zresztą za wybory, gdzie chodzi o głosowanie na temat nienawiści wewnątrz państwa członkowskiego UE? Przeciętni ludzie nie chcą po prostu w tym uczestniczyć – dla zdrowia psychicznego. I z tego powodu, że politycy robią wszystko, żeby to nie były wybory europejskie. Gdy więc klasa polityczna ma pretensje, że wyborcy nie są aktywni, że podstawowy akt demokratyczny ich nudzi zamiast pasjonować, powinni się przejrzeć w lustrze. Bo to politycy w ogromnym stopniu zniechęcają do udziału w wyborach europejskich. Pretensje powinni mieć więc do siebie.
Zamiast postulowanego już przez Romana Dmowskiego upolitycznienia społeczeństwa mamy jego depolityzację. I to w czasach, gdy technologie komunikacyjne umożliwiają praktycznie stuprocentowe upolitycznienie. Wynika to głównie z odmowy bycia mięsem wyborczym oraz z nędznej, jeśli nie zerowej, pracy edukacyjnej w kwestiach obywatelskich, czyli także wyborczych. Europejska politgramota, na przykład w wydaniu europosłanki PO Róży Thun, jest chyba najlepszą drogą do obrzydzenia wyborcom kwestii europejskich, gdyż traktuje się ich jak stado baranów. A to oznacza także obrzydzenie do samego aktu wyborczego. Gdy więc politycy robią jedno, a w reklamach wyborczych zachęcają do udziału w głosowaniu, jest to odbierane jako kpina i naigrawanie się. A opozycyjni politycy i zaprzyjaźnieni z nimi celebryci robią to szczególnie groteskowo. Tym bardziej że jest to produkcja taśmowa: raz chodzi o zwierzątka, raz o drzewa, raz o aborcję, raz o edukację, a raz o eurowybory. Gdy się na to patrzy, to z przekory i wkurzenia chce się zostać w domu zamiast iść głosować.
Poza pustymi słowami polityków i okołopartyjnych agitatorów, iż wybory europejskie są ważne, nie ma żadnego merytorycznego komunikatu, że tak jest w istocie. A jest coś wręcz przeciwnego: że to zabawa w kręgu polityków, którym obywatele są potrzebni wyłącznie w roli statystów, czyli mięsa wyborczego. Nie trzeba mieć szerszej wiedzy o Unii Europejskiej, żeby nie chcieć być tak traktowanym. To politycy odpowiadają więc w głównej mierze za niską frekwencję w wyborach europejskich. Wyborcy po prostu nie chcą, żeby strugano z nich wariata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/447866-wyborcy-nie-chca-zeby-politycy-strugali-z-nich-wariata