Niezmiennie namawiam do tego, by wydarzenia polityczne w naszym kraju, na pierwszy rzut oka wyglądające na ważne, a może i przełomowe, przecedzić przez sito kilku dni oddechu. Ten filtr pozwala z innej, o wiele bardziej prawdziwej perspektywy ocenić skalę i kierunek zamieszania danego przemówienia, konwencji czy tematu. Często po tygodniu, kilku dniach, a nawet godzinach okazuje się, że zamiast spodziewanego politycznego resetu otrzymujemy co najwyżej korektę, a i tę w mocno niepewnym wydaniu.
Myślę, że warto ten mechanizm zastosować do sobotniego marszu Koalicji Europejskiej i przemówienia Donalda Tuska. Ostre, jednoznaczne, partyjnie zaangażowane wystąpienie, wykraczające poza przyjęte normy zachowań przewodniczącego Rady Europejskiej (i deklaracje samego zainteresowanego) powinno wywołać mocne tąpnięcie. I tak też mogło się pozornie wydawać - o słowach Tuska mówiono w wieczornych serwisach informacyjnych, skomentowano je w niedzielnych studiach pełnych polityków i publicystów, przykryły też niepowalającą na kolana frekwencję… No i tyle. Kuluarowe rozmowy z politykami Platformy nie przełożyły się na żaden wielki konkret.
Rację ma tutaj Zbigniew Kuźmiuk, wskazując, że nawet sympatyzujące z opozycją media zaniechały eksponowania tego tematu, szybko przeskakując na tzw. bieżączkę i ogrom tematów codziennych. Ot, był Tusk, nie ma Tuska. A przecież jeśli przyjąć, że przemówienie przewodniczącego Rady Europejskiej było przełomowe czy choćby wyraźnie pomocne dla Koalicji Europejskiej, to temat powinien być kontynuowany, omawiany, analizowany, odświeżany kolejnymi sondażami i badaniami - znamy ten proceder aż za dobrze, by uwierzyć, że tym razem po prostu został zaniechany.
Co zatem się stało? Oto w ciągu weekendu otrzymaliśmy kolejne potwierdzenie na to, że nad głową przewodniczącego Tuska wisi polityczny szklany sufit. Były premier jest w stanie dziś namieszać w określonej bańce medialnej, zmobilizować część wyborców Koalicji Europejskiej, może też przeciągnąć część mniej zdecydowanych sympatyków Wiosny. To oczywiście niemało, ale bądźmy szczerzy - biorąc pod uwagę oczekiwania wobec Tuska jednak realnie niewiele.
Przewodniczący Tusk płaci zresztą tutaj bardzo wysoką cenę, poświęcając swój europejski, brukselski nimb (nawet jeśli dla prawicy to bez znaczenia) na ołtarzu codziennej młócki krajowej. Spekuluję tutaj, ale myślę, że nie taki był plan byłego premiera. Tusk chciał tak długo, jak tylko to możliwe, grać na dwa fronty. Stąd ledwie mrugnięcia do wyborców Platformy, dwuznaczne wpisy na Twitterze, płomienne deklaracje w stylu: „Chciałbym, ale moja funkcja mi nie pozwala”. Jeszcze trzeciego maja na Uniwersytecie Warszawskim przewodniczący Rady Europejskiej wyszedł z dość ogólnym przekazem, nawołując zresztą przy tym do zgody, współpracy, kompromisów.
Z tamtego wystąpienia na UW (jak i innych uniwersyteckich z kolejnych majowych dni) nie zostało nic - prowokacje opowieściami o ajatollahu Kaczyńskim, kpiny, ostre słowa, mimika zdradzająca nerwy, ustawienie się w roli jednego z wielu „byłych” polityków na emeryturze (Kwaśniewski, Komorowski, etc.) z pewnością Tuskowi nie pomogły w strategii, jaką widzieliśmy kilka dni wcześniej. A co by o nim nie mówić, nie jest to polityk, który zmienia swój przekaz w ciągu kilku dni o niemal sto osiemdziesiąt stopni. Trzeba sobie powiedzieć wprost - pomysł Tuska po prostu nie wypalił, a jego jednoznaczne wsparcie dla sojuszu pod patronem Schetyny było raczej wymogiem chwili.
Ale i to byłoby jakoś politycznie zrozumiałe (choć i tak obalające mit Tuska jako demiurga politycznego, obmyślającego kilka ruchów naprzód); problem Donalda Tuska polega na tym, że jego słowa, wyjście z roli i jednoznaczne kampanijne zaangażowanie po stronie Platformy przeszły bez większego echa. Nawet jeśli dzięki nim uda się zmobilizować jakąś część wyborców KE, to i PiS zapewne również. Tezy przewodniczącego Rady Europejskiej nie wywołały w zasadzie żadnego wstrząsu, nie zresetowały kampanii, nie odcisnęły nawet kluczowego piętna na ostatnie dni kampanii wyborczej. Polska i Polacy żyją innymi tematami. Tuskowi nie sprzyja również zjawisko gonitwy za kolejnymi sprawami, które ogniskują uwagę mediów na dwa, góra trzy dni. W tej dynamice żadne słowa na żadnym marszu nie potrafią ustawić choćby agendy tematów na ostatniej prostej, o większym przełożeniu nie wspominając.
Rzecz jasna i na prawicy, i w szeregach wyborców Koalicji Europejskiej, pokutuje pewien mit Donalda Tuska, który swoimi żonglerkami i kuglarstwem potrafi odmienić losy kampanii i całych wyborów. Dla jednych to trauma i kompleksy, dla innych piękne wspomnienia i gorąca tęsknota, ale fakty są takie, że dziś Tusk tej mocy nie ma - nie doceniać tego polityka to oczywiście błąd (jego zdolności „mobilizacyjne” są cały czas spore), ale i przeceniać nie ma potrzeby. Tym bardziej, że takich sufitów nad głową szybko się nie przebija.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/447492-bez-przelomu-po-niedzielnym-marszu-ke-szklany-sufit-tuska