Ostatnie dni kampanii wyborczej to w naturalny sposób najbardziej nerwowy czas w polityce. Po pierwsze ze względów oczywistych - im bliżej do wyborów, tym więcej napięcia w oczekiwaniu na wynik, a po drugie - czas tuż przed niedzielą wyborczą (liczony w dniach, a może nawet godzinach) to moment, w którym pewna (dodajmy - niemała) część wyborców decyduje: czy w ogóle pójść głosować, a jeśli tak, to na kogo.
Jeśli nałożymy na to interesującą tezę prof. Waldemara Parucha - który przekonywał, że o rezultacie bardzo często decyduje dziesięć procent labilnych, nieoczywistych wyborców -, nietrudno domyślić się, że napięcie wśród poszczególnych ugrupowań i komitetów wyborczych jest spore. I choć w oficjalnych wypowiedziach wszyscy trzymają się odgórnych przekazów, to jeśli zajrzeć do Sejmu i wyłączyć kamery oraz dyktafony, obraz na ostatniej prostej wyłania się więcej niż ciekawy.
Po kolei.
W Prawie i Sprawiedliwości pokładów pewności siebie, jakich jeszcze kilkanaście dni temu było pod dostatkiem, jest nieco mniej. Rozedrgane, podkręcane, a czasem wprost manipulowane sondaże to jedno, ale drugie to potencjalnie niekorzystna dynamika, której obawiają się w PiS na ostatnich metrach kampanijnego biegu.
W czym rzecz? Chodzi o powtórzenie scenariusza, który w jakiejś mierze odbił się na wyniku wyborów samorządowych. Dominuje tutaj proste założenie: zmobilizowani wyborcy z dużych miast wesprą mocno Koalicję Europejską, rekompensując tym samym brak poparcia dla Platformy i jej sojuszników wśród elektoratu na wsi. Sprzyja temu defensywna postawa PiS w agendzie tematów na ostatniej prostej (film Sekielskich, temat walki z pedofilią, majątek premiera), ostatnia wizyta Donalda Tuska i krótki żywot własnych spraw, jakie nie przebijają się z oczekiwaną mocą. O niektórych przyczynach tego stanu rzeczy pisałem ostatnio.
WIĘCEJ: ywrócenie stolika albo polityka permanentnej reaktywności. O trudnej sztuce antycypacji
Gdzieniegdzie słychać również pierwsze narzekania, że zbyt mocno podbijano bębenek, podwyższając tym samym zawieszoną poprzeczkę i oczekiwania względem najbliższych wyborów do PE. Nie od wczoraj wiadomo, że akurat to głosowanie jest dla PiS najtrudniejsze w całym maratonie wyborczym - tymczasem dobre badania uśpiły czujność. Nie zmienia to jednak faktu, że liczby są bezwzględne: biorąc pod uwagę specyfikę tych wyborów i ich przełożenie na kolejne kampanie - KE musi wygrać i to wysoko, by myśleć realnie o odbiciu władzy jesienią.
Ostatnie dni w PiS będą zarazem wielką walkę o mobilizację własnych wyborców, którzy mogą po prostu zrobić swoje i przekreślić nadzieje KE wzmacniane mobilizacyjnymi sondażami. Tutaj sporo zależeć będzie jednak od skali zjawiska „rozproszenia głosu”, przed czym coraz wyraźniej przestrzegają politycy PiS. Chodzi oczywiście o przepływ głosów w kierunku Konfederacji czy Kukiz‘15. Na pozór różnica, czy PiS wyśle do Brukseli 23 czy 25 europosłów jest żadna, ale psychologicznie ważny będzie - przynajmniej na pewien czas - efekt zwycięstwa/porażki, choćby o włos.
W szeregach Koalicji Europejskiej liczą - podobnie jak w PiS - na mobilizację własnych wyborców. Stąd mocne przemówienie Tuska, stąd próba neutralizacji Wiosny Roberta Biedronia i ostra walka o antyklerykalną część wyborców. To zaledwie realnie kilka procent głosów, ale podobnie jak w przypadku walki PiS z Konfederacją - to spór o bardzo istotny odsetek, który może zaważyć na końcowym wyniku.
Sporo zdenerwowania w szeregach KE wywołał film z Rafałem Grupińskim. Zachowanie polityka Platformy mówiącego wprost, bezczelnie, o tym, że pewne ideologiczne sprawy muszą ukryć przed mieszkańcami mniejszych ośrodków z jednej strony odstraszyć mogą neutralnych, spokojniejszych wyborców (którzy poczują się robieni w bambuko), z drugiej także tych radykalnych, którzy uznają PO za partię bez odrobiny wiarygodności. Trudno się temu zresztą dziwić.
Jeśli KE nie wygra tych wyborów - i to jednoznacznie - a przy okazji dobrego wyniku nie osiągnęliby politycy SLD i PSL (chodzi o liczbę głosów, ale i zdobytych mandatów), zaczną się rozliczenia, które doprowadziłyby do rozpadu i tak kruchego sojuszu. W tym scenariuszu cały efekt zjednoczenia zostałby rozproszony w kilka powyborczych dni. I dlatego politycy PO już niepokoją się o ten czas.
Niepokój wyczuwalny jest też w szeregach Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jeśli spełni się czarny sen ludowców i stan posiadania PSL stopnieje do 1-2 mandatów w PE, w partii zaczną się rozliczenia. Nie brakuje polityków, którzy jawnie (jak Marek Sawicki) lub w cieniu (jak Waldemar Pawlak) nie będą dzielili włosa na czworo, wytykając obecnemu kierownictwu błędy co do przyjętej strategii. Na razie jednak żaden wielki spór spod dywanu nie wypłynie.
Jeśli PSL nie osiągnie spektakularnego sukcesu - na który się zresztą nie zanosi - to ludowcy pójdą jesienią samodzielnie. To z jednej strony osłabiłoby siły opozycyjne (likwidując cały efekt zjednoczeniowy), ale z drugiej pozwoliło na choćby minimalną próbę samodzielnego oddechu wśród ludowców. Frustracja narasta tym bardziej, że Grzegorz Schetyna zaprasza do koalicji coraz bardziej radykalnie nastawione organizacje lewicowe i zgłasza coraz ostrzejsze postulaty. To ma ręce i nogi - w grę wchodzi bowiem gra o elektorat Roberta Biedronia, ale odbywa się to kosztem PSL. Władysław Kosiniak-Kamysz milczy i nie przeciwstawia się temu, co najwyżej bojkotując niektóre ze spotkań wyborczych, na których pierwsze skrzypce odgrywa Barbara Nowacka i inne feministki.
Nastawienie wyborcze wśród polityków Kukiz‘15 nie jest najlepsze. To tylko sondaże, ale badania dające poparcie poniżej progu wyborczego zaczynają się regularnie powtarzać. Równolegle rośnie Konfederacja, z którą przecież K‘15 walczy o podobnych wyborców. Parlamentarzyści K‘15 narzekają na nieobecność i kiepskie zaangażowanie własnego lidera, zwracają też uwagę na niepotrzebny proces „przytulania” ich ruchu przez rządzące PiS.
W tej logice Kukizowi i jego politykom nic nie dało procedowanie projektów ustaw zgłaszanych przez liderów K‘15 (na co realnie pozwoliło PiS), a wywołało wrażenie dogadania się z partią rządzącą. Powracające jak bumerang plotki o spotkaniach Kukiz-Kaczyński i możliwych scenariuszach koalicyjnych też się nie przysłużyły. W Pawle Kukizie i jego ruchu jest jednak coś, co pozwalało im unieść się na powierzchni nawet wtedy, gdy skreślali ich niemal wszyscy komentatorzy i politolodzy. Być może i tak będzie tym razem. Warunkiem koniecznym - skuteczna walka z Konfederacją.
Na koniec kilka plotek z partii Wiosna kierowanej przez Roberta Biedronia. Działacze tego ugrupowania nie potrafią zareagować na prowokacje i kuksańce ze strony bardziej cwanych polityków Koalicji Europejskiej i na ostatniej prostej po prostu tracą impet. Eskalacja antyklerykalnych wątków może okazać się niewystarczająca.
Sporo będzie też zależało od frekwencji, a przede wszystkim dynamiki kampanii, w której tematy - nawet te potencjalnie „duże” i „ciężkie” politycznie - żyją najwyżej kilka dni. Tegoroczne kampanie mogą okazać się dość radykalną zmianą w pojmowaniu wyścigu o dobry wyborczy wynik - dotychczasowe metody oparte o standardowe działania (konwencje, spoty, billboardy, etc.) mogą okazać się niewystarczające. A wtedy zarządzić może przypadek, ostatnie wrażenie, silniejszy emocjonalnie przekaz na finiszu. No i przygotowanie pierwszych dni po wyborach, które potencjalnie mogą być wakacyjne. Ale oddechu od polityki i kampanijnych bojów w tym roku raczej nie będzie. Prawdziwa gra o wszystko rozpocznie się bowiem 26 maja wieczorem.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/447369-kilka-plotek-z-sejmu-napiecie-na-ostatniej-prostej