Po raz kolejny do Polski zjechał do Warszawy przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, tym razem na dawno zapowiadany przez totalną opozycję jako ogromne wydarzenie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego „Marsz Polska w Europie”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Gorące starcie w TVP! Saryusz-Wolski: Tusk gwałci ducha Traktatu. Mówił, że będzie strzegł polskich spraw, a Polsce szkodził
Ten marsz był nie tylko długo zapowiadany ale i mocno reklamowany przez sprzyjające opozycji media ( między innymi TVN, Gazeta Wyborcza) , a także licznych celebrytów, którzy w tym celu nagrali specjalne filmiki emitowane przez ostatnie tygodnie w mediach społecznościowych.
Mimo tych ogromnych przygotowań i doskonałej pogody (wprawdzie wcześniej padał deszcz ale od godziny 10-tej w Warszawie było słonecznie i bardzo ciepło),marsz skończył się frekwencyjną klapą, zgromadził w szczycie około 7 tysięcy uczestników ( taką liczbę uczestników podała warszawska policja).
Jeżeli 5 partii politycznych i kilka stowarzyszeń tworzących Koalicję Europejską zapowiadając od kilku tygodni udział w tym wydarzeniu między innymi Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego, potrafi przyciągnąć na nie tylko taką liczbę uczestników, to wyraźnie widać, że liderzy nie mają już żadnej mocy sprawczej, a i spodziewany przekaz nie jest też za bardzo atrakcyjny.
Kulminującym punktem wczorajszego marszu zakończonego na Placu Konstytucji miały być wystąpienia przywódców partii politycznych tworzących Koalicję Europejską, no i wystąpienie przewodniczącego Rady Donalda Tuska.
Już jego „wykład” sprzed dwóch tygodni wygłoszony na Uniwersytecie Warszawskim pokazał, że „król jest nagi”.
Wprawdzie Tusk jako wysoki unijny urzędnik powinien być neutralny, a więc zachowywać równy dystans do każdego kraju członkowskiego ale w zasadzie od momentu kiedy w Polsce władzę objął rząd Prawa i Sprawiedliwości, były premier nie szczędzi mu słów krytyki.
Parokrotnie próbował już bezpośrednio wpływać na przebieg wypadków w Polsce, tak jak wtedy w grudniu 2016 kiedy trwały intensywne protesty KOD po Sejmem, totalna opozycja okupowała salę plenarną, Donald Tusk mówił we Wrocławiu o „polskich grudniach” ,chyba licząc na to że ten może mieć podobny przebieg.
Wtedy on jako „unijny namiestnik” mógłby być arbitrem w rozstrzygnięciu sporu pomiędzy rządem i opozycją, a głównym pomysłem byłoby oddanie władzy przez rządzących aby nie powodować dalszej eskalacji konfliktu.
Nie wyszło wtedy, nie wyszło jeszcze kilka innych razy ale co jakiś czas Tusk wizytami w Polsce i przemówieniami kierowanymi do swoich zwolenników, testuje czy powstają warunki, które umożliwiłby mu powrót do krajowej polityki.
Czas nagli, na jesieni kończy się definitywnie jego druga 2,5-letnia kadencja na stanowisku przewodniczącego Rady, a ponieważ wpływy jego promotorki Angeli Merkel w UE znacznie osłabły, nie ma szans na nowe stanowisko, na którym można by było na niczym się nie znać, nie bardzo się wysilać ale jednak zarabiać duże pieniądze.
Trzeba więc wracać, a ponieważ cały czas jego otoczenie za granicą i w kraju „pompuje” jego ego, że może być „wyzwolicielem na białym koniu”, to sprawdza, czy ten czas aby nie nadszedł. Wczoraj także próbował porwać wspomniane „tłumy”, atakiem na obecny rząd straszeniem PiS-em i jawnym już zaangażowaniem politycznym po stronie obecnej opozycji, ale i tym razem także, wypadło to blado.
Nawet mówienie o prezesie i ajatollahu i sugestie, że chce wprowadzić w Polsce państwo wyznaniowe, nie wywołało jakiegoś specjalnego entuzjazmu ani gości na scenie ani tych stojących przed sceną.
Bardzo razi wręcz „zacietrzewienie” polityczne Donalda Tuska, żaden tak wysoki unijny urzędnik przed nim, a prawdopodobnie i po nim nie posunął i nie posunie się tak daleko, na długo pozostanie przykładem, jak nie powinien zachowywać się przewodniczący Rady Europejskiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/447209-ostatnie-podrygi-niechcianej-ostrygi-kolejny-wyklad-tuska