Oglądając wyczyny Sławomira Nitrasa w Sejmie, można pesymistycznie uznać, że już nic się nie da zrobić.
„Szaleństwo” Sławomira Nitrasa w Sejmie to nie jest żaden wyjątek. Podobnie jak postępujące „szaleństwo” kolejnych wystąpień Grzegorza Schetyny. Cała totalna opozycja funduje nam „szaleństwo”. Zastosowałem cudzysłów, bowiem w tym świecie szaleństwo jest normalnością, a normalność szaleństwem. Co oznacza, że wszyscy powinniśmy się czuć mniej więcej tak, jak bohaterowie głośnej swego czasu (i znowu granej w polskich teatrach) sztuki Petera Weissa (z 1964 r.) „Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade” (tak, chodzi o tego markiza de Sade’a).
Akcja sztuki Weissa rozgrywa się w 1808 r. w Charenton, które było więzieniem, przytułkiem i szpitalem psychiatrycznym, a przetrzymywano tam „wrogów społeczeństwa”. Kilka lat po rewolucji francuskiej miało to dodatkowe znaczenie. I w Charenton w czasach pobytu tam markiza de Sade’a leczono pensjonariuszy różnymi formami psychodramy, czyli m.in. odwracając „porządek wariactwa”, gdy „wariaci” bywali terapeutami w odgrywanych sztukach własnego autorstwa lub napisanych przez innych izolowanych. Używam terminu „wariaci” w znaczeniu kulturowym, żeby nie było, iż naigrawam się z ludzi chorych.
Dziś wariaci w znaczeniu z początku XIX wieku w Charenton, czyli izolowani wrogowie społeczeństwa, nie są potrzebni, gdyż wariactwo powszechnie wylało się poza mury. Wystarczy uruchomić jakiś rejestrator (kamerę, dyktafon, smartfon) i nic nie robić, a wariactwo samo się przedstawi i zapisze. Niestety także w polskim parlamencie, a może tam szczególnie, bo obrady są często traktowane jako psychodrama. Totalnej opozycji w Polsce zwykłe, powszechne wariactwo nie wystarcza, gdyż ma ono za małą gęstość, zbyt małą amplitudę i za niską temperaturę. Ona chce wariactwa intensywnego, które wszystkich otacza, okleja, obmacuje. Żeby nie można było od niego uciec. Stąd totalna histeria i „szaleństwo” w przedstawianiu polskiej rzeczywistości i obecnie rządzących.
W strategii totalnej opozycji chodzi o to, żeby wszyscy byli „wariatami”, ale aby niektórzy czuli się odporni na szaleństwo albo z niego wyleczeni. Ci niektórzy to zwolennicy opozycji. Popieranie opozycji ma być oznaką odporności, wyzdrowienia, a przynajmniej zdrowienia. Najważniejsza jest odporność na szaleństwo, oczywiście nie faktyczna, tylko wdrukowana odpowiednią narracją. Ale ważne jest też przekonanie o możliwości wyleczenia, bo wskazuje, że można się od szaleństwa uwolnić. W narracji opozycji „wariatami” są rządzący i ich wyborcy. I im najlepiej zrobiłby nie humanitarny zakład w stylu Charenton, szczególnie z czasów pobytu tam markiza de Sade’a, czyli za dyrekcji księdza Francoisa de Coulmiera, lecz coś w rodzaju szpitala w Trenton (USA), gdy jego dyrektorem był dr Henry Cotton (od 1907 r.). A zakład w Trenton jest uważany za najgorszy szpital psychiatryczny na świecie.
Cechą totalnej opozycji jest to, że popada w coraz większe szaleństwo próbując zrobić szaleńców ze swoich przeciwników. Można odnieść wrażenie, że „pacjenci”, mimo wmawiania im wszelkich form wariactwa, są coraz „normalniejsi”, zaś terapeuci coraz bardziej „chorzy”. Przypomina to praktykowany od początku lat 90. panświnizm. Jego głównym twórcą był Jerzy Urban oraz należący do niego tygodnik „Nie”. Panświnizm był takim zabiegiem na moralności, żeby wszyscy czuli się ześwinieni, czyli skrajnie zdemoralizowani. A wtedy twórcy panświnizmu stawali się terapeutami. W tamtej narracji pełne ześwinienie, pod patronatem głównych guru panświnizmu (najpierw Jerzego Urbana i jego przybocznych, a od około 2005 r. także Janusza Palikota i jego giermków) prowadziło do wyzwolenia. Obecnie pełne szaleństwo też ma prowadzić do wyzwolenia. Głównie to wyzwolenie ma polegać na tym, że uważający się za odpornych bądź wyleczonych z obozu totalnej opozycji zamienią się w okrutnych strażników (jak w stanfordzkim eksperymencie więziennym Philipa Zimbardo), którzy pogonią kota „wariatom” z obozu rządzącego. Pogonią w stylu dr. Henry’ego Cottona z Trenton.
Nie sposób prowadzić racjonalnej kampanii w sytuacji, gdy polska polityka jest jednym wielkim wariactwem, gdzie opozycja uważa się za strażników i terapeutów, jej elektorat za odpornych bądź wyleczonych, zaś rządzący są ustawiani jako przypadki wymagające okrutnej terapii w stylu dr. Cottona, a ich wyborcy co najmniej izolacji. I to jest ogromna zasługa opozycji totalnej, która w ogóle racjonalnej kampanii nie zamierzała i nie zamierza prowadzić. Zamiast tego ma być totalny obłęd i kompletny odjazd. Trudno powiedzieć, jak z tego wybrnąć. A oglądając Sławomira Nitrasa można pesymistycznie uznać, że już nic się nie da zrobić. W takiej atmosferze 26 maja 2019 r. Polacy pójdą głosować w wyborach europejskich.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/447134-26-maja-polacy-pojda-glosowac-w-atmosferze-totalnego-obledu