Zegar tyka i tak jak w roku 2015 najmłodszym rocznikiem, jaki poszedł do wyborów był 1997, tak w roku 2019 głosować będzie miało możliwość pokolenie urodzone już po roku 2000. To gigantyczna zmiana, która z każdym kolejnym rokiem (i „dostarczanymi” na rynek wyborcami) będzie zmieniała naszą polityczną rzeczywistość. To oczywistości, które - jak się wydaje - umykają jednak politycznym spindoktorom i politykom, którzy tworzą kolejne kampanie, niezależnie zresztą od partii.
Dlaczego tak się dzieje? Przecież przynajmniej potencjalnie są to dość duże grupy wyborców, które mogłyby zmienić wynik wyborów albo przynajmniej stać się języczkiem u wagi. Przy średniej w sondażach wskazującej na względny remis ze wskazaniem (biorąc pod uwagę wszystkie ugrupowania, nie tylko PO i PiS), kto wie, czy nie byłaby to grupa decydująca, jeśli chodzi o tworzone w przyszłości koalicje.
A jednak główny przekaz ugrupowań pomija najmłodszych wyborców. Oczywiście, zdarzają się od tej reguły wyjątki. Politycy PiS próbowali wrzucić do debaty publicznej sprawę dyrektywy zwanej ACTA 2, interpretując ją jako zagrożenie dla wolności w internecie, z kolei w swoim przemówieniu na Uniwersytecie Warszawskim Donald Tusk mrugał okiem do fanów „Gry o tron”. Bez większych efektów.
Trzeba sobie powiedzieć wprost: ani politycy, ani spindoktorzy, ani magicy od sondaży, badań i kampanii nie są bowiem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czego chcą dziś młodzi ludzie. W temat wgryźć się trudno tym bardziej, że to najczęściej bardzo specyficzne bańki informacyjne, oparte o media społecznościowe (i to nie tylko te główne), aplikacje na smartfony, ze znikomym - jeśli nie zerowym - wpływem tradycyjnych mediów. Do takich baniek docierają okruchy, odpryski codziennej młócki, jaka odbywa się na antenach telewizji i stacji radiowych czy łamach prasy i portali.
W ciekawym tekście poświęconym tej kwestii (na łamach ostatniego „Plus Minusa”) Jan Śpiewak wróży pewien reset tematów, który ma miejsce w USA i krajach Europy Zachodniej, a wkrótce dotrze i do Polski. I tak były kandydat na prezydenta Warszawy prognozuje, że wkrótce walka z globalnym ociepleniem stanie się głównym tematem polityki.
W Stanach Zjednoczonych ta kwestia jest już najważniejszym tematem kampanii w prezydenckich prawyborach Partii Demokratycznej. W Wielkiej Brytanii sprzeciwiający się lekceważeniu tego tematu młodzi ludzie zablokowali na kilka dni centrum Londynu. To tylko kwestia czasu, żeby i w Polsce globalne ocieplenie stało się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej
— czytamy.
Jakkolwiek nie nazwalibyśmy wyborców młodego pokolenia, ich zainteresowanie sprawami publicznymi jest mocno rozproszone. Badania wskazują co prawda na radykalizację postaw i rosnące poparcie dla takich partii jak Wolność czy Ruch Narodowy (zwłaszcza wśród mężczyzn) czy inicjatyw jak Czarne Marsze (u kobiet), ale tak naprawdę nie da się tutaj znaleźć wspólnego, nawet bardzo niskiego mianownika. Laicyzacja, ideologiczny skręt w lewo? Niby coś jest na rzeczy, ale jednak wartości konserwatywne, odwołania historyczne wciąż są ważną przesłanką przynajmniej dla tej części młodych, która zaangażowana jest (jakkolwiek) w sprawy publiczne. Konserwatywna kontrrewolucja? Pewnie znaleźlibyśmy kilka wysepek na potwierdzenie tej tezy, ale nie będzie to przesadnie wielki archipelag. Zmiany klimatyczne, ekologia, prawa zwierzą? W jakimś stopniu tak, ale nie sposób zauważyć dziś wpływu tych środowisk (poza nielicznymi happeningami) choćby marginalnego wpływu na debatę publiczną. Często zresztą poszczególne sympatie i zainteresowania łączą się i idą w poprzek wyobrażeniom publicystów czy polityków.
To również grupy osób, dla których katastrofa smoleńska to po prostu historia znana z kart książek, względnie z lat szkolnych, a, dajmy na to, Donald Tusk nie kojarzy im się tak mocno - na plus czy na minus - jak innym wyborcom. To osoby, które nie traktują Jarosława Kaczyńskiego jako politycznego kreatora rzeczywistości, nie mówiąc o interpretacjach sprzedawanych nam w kampanii przez obóz Koalicji Europejskiej. Żonglować przykładami konkretnymi i osobowymi można w nieskończoność, bez choćby minimalnego konsensusu co do meritum.
I tak dla świętego spokoju i z powodu braku gwarancji efektu, kampanijni macherzy odpuszczają więc najmłodszą grupę wyborców, traktując ją - nie bez racji - jako swoistą masę, której nie da się precyzyjnie opisać, nad którą nie da się zapanować. Ten stan nie będzie mógł jednak trwać w nieskończoność i nawet jeśli jeszcze nie w roku 2019, to później w końcu ktoś weźmie ich na celownik. No chyba, że młodsi po prostu dorosną, staną się starsi i płynnie zaakceptują narzucone przez pokolenie 50+ podziały, tematy, emocje i debatę publiczną. Mam jednak wrażenie, że to nie takie proste. A w tle jest przecież jeszcze głębszy temat związany z demografią…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/446671-kampanijni-magicy-odpuszczaja-najmlodszych-wyborcow