Dlaczego były współpracownik Mateusza Morawieckiego Piotr Gajdziński ujawnił w swojej książce informację o adoptowanych dzieciach premiera? Właściwie żaden przyzwoity człowiek nie jest chyba w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Pewnie z podobnych powodów, dla których inny pan porównał niedawno Kościół do świni tarzającej się w błocie. Są po prostu rzeczy, które nie mieszczą się w głowie. Niestety, ciągle przekonujemy się, że takich rzeczy jest już coraz mniej. I tym samym powoli osuwamy się w zbydlęcenie.
Oczywiście można powiedzieć, że polityk musi mieć świadomość, że jego prywatność nie podlega tak ścisłej ochronie jak przeciętnego obywatela. Że bywa prześwietlany, i to zwykle ze złą intencją przez przeciwników. Ale tutaj nie mamy do czynienia z prześwietlaniem, które ma wydobyć na światło dzienne coś nagannego. To nie jest sytuacja, w której polityk w życiu prywatnym łamie zasady, których broni publicznie, np. obyczajowy konserwatysta zdradzający żonę, albo przeciwnik legalizacji narkotyków, który po cichu wciąga kokainę. Premier Morawiecki nie jest żadnym z tych ani podobnych przypadków. To człowiek, który publicznie broni rodziny i adopcja dwojga dzieci jest tego żywym dowodem. Jednak problem w tym, że o adopcji premier nigdy nie mówił publicznie, mało tego – jak napisał dziś „Superexpress” – przynajmniej jedno z dwojga dzieci nie wiedziało wcześniej o tym, że jest adoptowane. I dlatego ujawnienia tej informacji nie da się w żaden sposób obronić.
Zresztą rola „Superexpressu” w tej historii jest zaskakująca. Publikacja na pierwszej stronie zdjęcia premiera z dziećmi sugerowała, że tabloid – ujawniając personalia i wizerunki dzieci – posunął się jeszcze dalej niż były rzecznik BZ WBK Piotr Gądziński, który w swojej książce „demaskującej” szefa rządu nie podawał aż takich szczegółów. Po południu okazało się, że najwyraźniej gazeta opublikowała artykuł w porozumieniu z premierem, który chciał w ten sposób przeciąć ewentualne spekulacje na temat swojej rodziny. Jak wynika bowiem z wypowiedzi szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka, dzieci miały już świadomość, że są adoptowane. Można więc wnioskować, że premier chciał w ten sposób zaoszczędzić dzieciom przykrości w przypadku, gdyby dowiedziały się o tym, np. od kolegów i koleżanek w szkole.
Wszystko to prowadzi jednak do smutnej konstatacji, że życie publiczne schodzi na psy. Jeżeli zaczną obowiązywać takie standardy, to nikt porządny, przyzwoity nie będzie chciał w nim uczestniczyć. Polityk musi mieć twardą skórę. Ale jeśli twarda skóra stanie się jego jedyną predyspozycją, to nasze życie publiczne zamieni się w piekło. I pewnego dnia znajdziemy się w sytuacji, gdy całą przestrzeń publiczną: politykę, media, kulturę, naukę opanują barbarzyńcy. Warto mieć tego świadomość. A dziś piętnować zdziczenie, póki nie jest jeszcze za późno. Bo chyba jeszcze nie jest.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/446071-polityk-musi-miec-twarda-skore-ale-czy-tylko-o-to-chodzi