Takie wydarzenia jak piątkowy wykład Donalda Tuska warto oceniać z perspektywy przynajmniej kilku dni. Po początkowej gorączce i medialno-politycznej ekscytacji (o której więcej za chwilę) okazuje się, że z całej tej sensacji nie pozostało nic poza kilkoma mniej lub bardziej wesołymi bon motami przewodniczącego Rady Europejskiej. Efekt show w dużej mierze skradł mu Leszek Jażdżewski, a sam Tusk jest dziś w stanie co najwyżej odtworzyć na kilka dni bańkę, w której funkcjonowaliśmy wszyscy przez lata.
Bańka ta jest oparta o fałszywe już na wstępie przekonanie, że cała Polska jest absolutnie upolityczniona; w wizji tej każdy widz, czytelnik i wyborca nasłuchuje z całych sił, co tam politycy powiedzą w Warszawie, jak to zostanie skomentowane w telewizjach przez publicystów i kto z „wielkich” tego świata (artystów, dziennikarzy, etc.) pochyli się z uwagą nad całym zdarzeniem.
Przyznać trzeba ze sporą dozą autokrytycyzmu, że nasza bańka medialno-twitterowa chłonie takie wrzuty jak gąbka. W realnym świecie nie ma to jednak niemal kompletnie żadnego znaczenia: aluzyjki Tuska mogą co najwyżej zachęcić część i tak przekonanych wyborców Koalicji Europejskiej do udziału w majowych wyborach, a ostre tezy Jażdżewskiego nakłonić antyklerykalnych sympatyków Wiosny do refleksji, czy nie zerknąć w kierunku Tuska. Jeszcze inna rzecz, że odcinanie się przez liderów PSL (Kosiniak-Kamysz) od Jażdżewskiego, SLD (Czarzasty) od Tuska i wahania Platformy (Grabiec) minimalizują i te drobne efekty.
Tak naprawdę to trzydniowy temat dla garstki zainteresowanych publicystów i polityków. Jeśli ktoś naprawdę ma nadzieję, że wspomnienie „Gry o Tron” w przemówieniu Tuska przyciągnie młodych, nie ma pojęcia o tym, czym żyje to pokolenie. Jeśli część liberalnych elit wierzy, że większość Polaków na co dzień rozmawia o Kościele językiem Jażdżewskiego, nic nie wie o naszym społeczeństwie. Jeśli gdzieś tam panuje przekonanie, że tytuł człowieka roku „Gazety Wyborczej” przysporzy Tuskowi zwolenników i zaufania, a słowa przewodniczącego Rady Europejskiej są - na dziś - po prostu zbyt inteligentne dla Polaków, żyje w odrealnionej rzeczywistości, bańce, w której na własne życzenie zamknęła się spora część politycznych elit niechętnych ekipie dziś rządzącej.
Przykłady te można mnożyć i żonglować nimi w nieskończoność. Ot, choćby przypomniane przez Pawła Wójcika zaproszenie na wielką manifestację, jaka miała trzeciego maja zdmuchnąć PiS z powierzchni politycznej Ziemi i dać opozycji nową dynamikę. Tymczasem jedyną manifestacją, jaka przyciągnęła tego dnia wiele tysięcy zachwyconych osób była defilada zorganizowana przez ministra Mariusza Błaszczaka.
Pisałem już o tym przy okazji analizy sondażu zleconego przez „Politykę” - nie ma dzisiaj klimatu, który pozwoliłby marzyć o jakimś wietrze zmian, gamechangerze, który zresetuje polską politykę w tak mocny sposób, by wywrócił on polityczny stolik na kilka tygodni przed wyborami. Reszta to usilne starania telewizji, komentatorów i samych polityków, by myślenie życzeniowe stało się rzeczywistością, by wishful thinking zastąpiło codzienne zmagania z oczekiwaniami wyborców. W tym sensie więcej szacunku mam do Grzegorza Schetyny, który z mozołem próbował (próbuje?) budować Koalicję Europejską, posuwać się na politycznej szachownicy, czasem iść na kompromisy, czasem zaś przytwierdzać koalicjantów do ściany, raz mniej, raz bardziej trafnie posługiwać się wszystkimi narzędziami, jakie ma w ręku, ale generalnie - lider PO przynajmniej próbuje prowadzić politykę i czekać. Wśród dużej części elit liberalnych takie przekonanie to niemal herezja.
Żeby nie było tak miło, w tle pojawienia się w Polsce Donalda Tuska trzeba jednak odnotować swoisty kompleks tego polityka, jaki widoczny jest wśród części osób na prawicy. Nic w tym dziwnego - jeśli człowiek ten przez długie lata potrafił utrzymywać szeroko rozumiany obóz PiS w narożniku, a swoją ekipę u władzy, to trudno o chłodne i beznamiętne przyjęcie nawet takich zdarzeń jak ostatni wykład na Uniwersytecie Warszawskim. Tymczasem Tusk jest sprawnym politykiem, umiejętnie wykorzystującym określone okoliczności, ale na dziś - to polityk ze szklanym sufitem nad swoją głową. Czym innym jest odtworzyć trzydniową medialno-polityczną bańkę zainteresowania, a czym innym mieć w sobie potencjał na wykreowanie politycznego resetu w polskiej polityce. Ostatnim, czego szeroko rozumianej prawicy potrzeba w reakcjach na wystąpienie Tuska jest demonizowanie go, ilustrowanie materiałów o nim zdjęciami Adolfa Hitlera.
Tusk jest politykiem sprawnym, do bólu cynicznym, skrajnie nadużywającym dziś swojej funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, umiejącym bawić się z mediami III RP, politykami i publicystami, ale tak naprawdę realnie niepotrafiącym zmienić naszej rzeczywistości. Nie oznacza to oczywiście, że to polityk kompletnie niegroźny, ale czy to się komuś podoba, czy nie, to na dziś - o wyniku wyborów zdecydują sto pięćdziesiąt trzy inne, ważniejsze dla Polaków sprawy, a nie nawet najbardziej naszpikowane cytatami opowieści Tuska.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/445346-szklany-sufit-tuska-nic-poza-odtworzeniem-trzydniowej-banki