wPolityce.pl: Równo miesiąc zostało do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Kandyduje w nich Pan z okręgu Warszawa i powiaty okołowarszawskie. Jak z perspektywy zarówno lokalnej, bo odbywa pan wiele spotkań, jak i ogólnokrajowej, którą pan też śledzi z bliska, wygląda w pana ocenie to polityczne starcie między obozem Jarosława Kaczyńskiego i środowiskami III RP? Kto lepiej wykorzystał ostatnie miesiące? Idziecie po zwycięstwo?
Ryszard Czarnecki, polityk Prawa i Sprawiedliwości, poseł do Parlamentu Europejskiego i ponownie do niego kandydujący: Długi czas, który jestem w polityce nauczył mnie pokory i wolę uciekać od tromtadracji i nachalnego bicia w zwycięskie werble, ale oceniając realistycznie mamy spore szanse na zwycięstwo w wyborach europejskich, a zwłaszcza w parlamentarnych. Czy to się jednak stanie – mówię o wyborach 26 maja – zależy od mobilizacji naszego elektoratu.
Wypowiadam się do ludzi, którzy znają się na polityce. Czytelnicy portalu w polityce.pl doskonale wiedzą, że nasi wyborcy przywiązują dużą uwagę do wyborów prezydenckich i parlamentarnych, także samorządowych, ale wybory do parlamentu w Brukseli i Strasburgu cieszyły się u nich zawsze mniejszym zainteresowaniem. Zupełnie odwrotnie niż u naszych politycznych oponentów – nie chcę używać słowa: „wrogów” – którzy gremialnie na eurowybory chodzili.
Jakie to może mieć skutki?
Konkretny przykład z 2014 roku: frekwencja na Mazowszu – poza Warszawą i tzw. „obwarzankiem” wyniosła 26% i tam wygraliśmy, frekwencja natomiast w stolicy aż 38% – i tam przegraliśmy (mówiąc ściśle : przegraliśmy procentowo, bo gdy chodzi o liczbę mandatów, mieliśmy tyle samo czyli po dwa). To wiele pokazuje.
Oczywiście można podkreślać, że wszędzie, w całej UE wybory europejskie cieszą się mniejszym zainteresowaniem niż wybory parlamentarne czy prezydenckie . A jednak na dotychczasowe wybory do PE, które odbyły się w Polsce trzykrotnie w latach 2004, 2009,2014 Polska raz była na przedostatnim miejscu gdy chodzi o frekwencję, a dwukrotnie na trzecimi od końca. Tak było też 5 lat temu, gdzie porównując absencję wyborczą w Polsce była ona większa tylko na Litwie i Słowacji.
Oceniając przebieg kampanii, to – na pewno subiektywnie – uważam, że udało nam się narzucić narracje i tematy sporów, chociażby na przykład w sprawie waluty euro.
Dzisiaj, kiedy rozmawiamy, obok mojej aktywności w samej Warszawie na Pradze Północ i na Służewcu, byłem też w Nowym Dworze Mazowieckim i pod Otwockiem. Wydaje mi się, że nasi wyborcy są bardziej zmobilizowani i zdeterminowani niż 5, 10 i 15 lat temu. Liczę więc na wyraźne powiększenie liczby mandatów. W 2004 roku PiS miał ich 7, w 2009 już 15, w 2014 – 19 , a teraz będziemy mieli 20 „plus” i wierzę, że wygramy.
Opozycja bardzo liczyła na strajk nauczycieli. Grzegorz Schetyna był łaskaw powiedzieć wprost, że to będzie miało wpływ na decyzje wyborców przy urnach. Nie była to dla rządu i Pana obozu miła sprawa, ale jaki jest i będzie rzeczywisty polityczny skutek? Kogo Polacy tu ukarzą, a kogo nagrodzą?
Zobaczymy za niespełna miesiąc. Wydaje się jednak, że bardzo wiele osób początkowo wspierających pomysł podwyżek dla nauczycieli zmieniło opinie na temat strajku, ZNP i instrumentalnie traktującej nauczycieli opozycji w ostatnich trzech tygodniach.
Dostrzeżono i komentowano, że cześć nauczycieli wspierana przez kuratoria i społeczników z zewnątrz potrafiła przeprowadzić egzaminy dla ośmioklasistów i gimnazjalne, a rząd pokazał, że Państwo Polskie nie jest z dykty czy tektury, że nie istnieje „teoretycznie”, tylko że ma realną moc sprawczą, potrafi chronić młodzież i ich rodziców, potrafi zapewnić po prostu normalność.
Do tego doszły liczna presja i szykany wobec nauczycieli, którzy pracowali -ze strony tych strajkujących oraz kabaretowe występy nauczycieli poprzebieranych za krowy muczących i nagrywających „utwory”, które pokazywały tylko jedno: utratę autorytetu.
Ucieka pan od politycznej oceny konsekwencji strajku?
Nie. Można powiedzieć, że rząd wygrał politycznie strajk, choć dobrze świadczy o rządzących to, że nie odtrąbił tego sukcesu i pokazuje pokorę i powściągliwość. Tak na marginesie, powiem nieco żartobliwie, że te dwie cnoty kojarzą mi się z katolickim miesięcznikiem wychodzącym w latach 1980., który był redagowany przez jakże katolickiego i uznającego autorytet Kościoła dziennikarza, Jacka Żakowskiego. Kojarzy Pan to nazwisko?
Oczywiście. Podobnie jak fakt, że w trudnym czasie właśnie w instytucji kościelnej ten lewicowy dziś dziennikarz znalazł schronienie i wsparcie. Ale zapytam jednak jeszcze pana o ostatnie słowa lidera opozycji. Grzegorz Schetyna w ostatnim przemówieniu znowu odwołał się do dziedzictwa Solidarności, a nawet antykomunistycznego zrywu z 1956 roku. Jak pan przyjmuje te wypowiedzi? Odżegnywanie się od panów Cimoszewicza, Rosatiego i innych?
To śmieszne. Praktyka polityczna – a ta zawsze jest ważniejsza niż słowa – jest kompletnie inna. Trzech postkomunistycznych premierów, Cimoszewicz, Belka i Miller są na biorących miejscach Koalicji Europejskiej do Parlamentu Europejskiego. Czwarty reprezentant SLD, Bogusław Liberadzki jest „jedynka” do PE w okręgu zachodniopomorsko-lubuskim. Lewica postkomunistyczna tonęła i pewnie by utonęła, gdyby nie PO to podała jej pomocną dłoń i koło ratunkowe w postaci Koalicji Europejskiej.
A skoro już jesteśmy przy Cimoszewiczu i Millerze, to przypomnę, że gdy rząd SLD-PSL negocjował z Brukselą Traktat Akcesyjny i wynegocjował nie tylko gorsze warunki członkostwa niż miały w swoim biedniejsze kraje EWG typu Hiszpania, Portugalia czy Grecja, ale gorsze niż nawet szereg państw, które wraz z nami weszły do UE przed kilkunastoma laty, jak choćby Estonia i Słowenia- to wtedy Prezesem Rady Ministrów postkomunistyczno-ludowej koalicji był Miller, a ministrem spraw zagranicznych Cimoszewicz.
I jaki z tego wniosek?
Prosty i ważny: to oni odpowiadają za to, że dopłaty dla polskich rolników były zdecydowanie niższe niż te dla rolników w Holandii, Włoszech czy Niemczech. I takich politycznych dinozaurów i nieudaczników dostała PO w posagu w ramach mariażu z lewicą. To są fakty. I to się liczy. A nie strojenie rzekomo antykomunistycznych min.
Obóz prawicy niepodległościowej jest w ostatnich dniach bardzo mocno atakowany przez Konfederację. Jak Pan to odbiera? Skąd takie zjawisko? Czy może być groźne?
To próba odebrania nam naszych głosów, ewidentnie wspierana przez establishmentowe media. Co charakterystyczne, że TVN 24 i TOK FM usłużnie podsuwa mikrofony tym państwu z uzasadnioną nadzieją, że zaatakują formację Jarosława Kaczyńskiego. A oni korzystają z tej okazji. Różnić się można – to w demokracji normalne, ale politycy powinni znać pojęcie „qui bono?”- czyli w czyim interesie dzieje się to czy tamto.
A działania takiej Konfederacji to próby odbierania głosów PiS, to spełnianie „koncertu życzeń” PO, Koalicji Europejskiej i popierających je mediów. Państwo z Konfederacji wiedzą, że oddają przysługę obozowi kosmopolitycznemu. I to o nich źle świadczy. Chyba, że nie wiedzą, ale to by świadczyło o nich, że nie rozumieją polityki. A to jeszcze gorzej.
A zatem: jak na to odpowiada PiS?
Mogę tylko ponowić swój apel sprzed kilku tygodni z tygodnika „wSieci”: wyborcy obozu niepodległościowego, patriotycznego, szeroko rozumianej prawicy powinni wyciągnąć wnioski z porażek podzielonej prawicy w 1993 i 2001 roku. Nie warto i nie wolno marnować głosu na drobne inicjatywy prawicowe, które zapewne nie osiągną progu wyborczego, a mogą zabrać decydujące o zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości głosy. Ta gra nie tylko jest niewarta świeczki, ale też godna potępienia. Dziś za „Konfederacje” najmocniej trzymają kciuki Schetyna z Budką, Lubnauer z Gasiuk-Pihowicz ,a zagranica Timmermans z Verhofstadem.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał mk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/444479-nasz-wywiad-z-ryszardem-czarneckim-kto-wygrywa-w-kampanii