Powołaliśmy Koalicję Europejską, żeby wygrać te wybory. Powołaliśmy ją po to, żeby ten budżet, ten projekt budżetu europejskiego przygotowany, który dzisiaj będzie przez najbliższe miesiące przepracowywany, gdzie nasi eurodeputowani walcząc, są sprawozdawcami w komisji budżetu, walcząc codziennie o to, żeby był jak najlepszy dla Polski, ale w tej propozycji, która jest już na stole, wiemy że to 25 mld euro mniej. To są te wymierne straty wynikające z tej polityki, polityki antyeuropejskiej, antydemokratycznej, polityki rządu PiS
—powiedział Grzegorz Schetyna, lider Koalicji Europejskiej na konwencji w Opolu.
CZYTAJ WIĘCEJ: Schetyna straszy Polaków na konwencji KE: „Grozi nam zabranie środków europejskich za łamanie praworządności i europejskich zasad”
Owszem, eurodeputowani opozycji, a szczególnie Platformy Obywatelskiej dzielnie walczyli, ale głównie o to, by oskarżenia o brak praworządności w Polsce mogły się stać podstawą do finansowego ukarania naszego kraju. Mówienie w tym kontekście o „antyeuropejskiej i antydemokratycznej” polityce rządu PiS jest jak wolanie „łap złodzieja” przez kogoś, kto wcześniej schował do kieszeni pendrive’a i chce go wynieść ze sklepu, nie płacąc.
Nieustające donosy, sprzymierzenie się z Franzem Timmermansem, który walkę z Polską wpisał w swoją kampanię wyborczą, zabiegając o stołek w Komisji Europejskiej, przyniosły naszemu krajowi niepowetowane straty wizerunkowe, a także doprowadziły do bezprecedensowego uruchomienia art. 7. Swoją rolę także odegrał Donald Tusk, który zajmowane stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej często wykorzystuje do mieszania w krajowej polityce. Jego zapowiedź, że zdecydowany sprzeciw polskiego rządu przeciwko relokacji uchodźców będzie się wiązał z „pewnymi konsekwencjami” dla naszego kraju, została jednoznacznie odczytana jako groźba restrykcyjnych działań przeciw Polsce.
O uruchomieniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i wplątaniu go w polityczną wojnę z Polską nawet nie wspomnę, bo efekty tego obserwujemy od dawna.
Zabiegi opozycji przyniosły skutek. Na początku roku Parlament Europejski poparł zmiany prawne, które zakładają powiązanie budżetu unijnego ze stanem praworządności w kraju członkowskim. Walczący podobno, według Schetyny, o „jak najlepszy budżet dla Polski” europosłowie Platformy Obywatelskiej głosowali „za”, eurodeputowani PiS - przeciw. Jan Olbrycht, europarlamentarzysta PO, tak tłumaczył swoje i kolegów zachowanie:
My w Parlamencie, jako polscy posłowie, bardzo wyraźnie mówimy, że musi to być narzędzie przygotowane dla całej dwudziestki siódemki. Nie może być w tym dokumencie niczego, co wskazywałoby, że jest on przygotowany pod określone państwo. To podważałyby jego wiarygodność.
Ale już unijna komisarz d. s sprawiedliwości Wiera Jourova nie owijała w bawełnę, że takie przepisy mogą uderzać w Polskę - powiedziała, że w myśl nowych przepisów uzasadnione wątpliwości co do niezawisłości sądownictwa w danym kraju „mogłyby się stać początkiem procedury ograniczania czy zablokowania funduszy tego kraju”. Jej zdaniem, gdyby przepisy obowiązywały już teraz, to procedura wobec Polski „byłaby możliwa”. W oświadczeniu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, czytamy : „(…)zaproponowany mechanizm wymaga poprawy : chodzi o to, aby istniały jasne i konkretne kryteria, na podstawie których można zastosować mechanizm powiązania funduszy z praworządnością.”
Widać wyraźnie, że propozycja powiazania stanu praworządności z unijnymi funduszami jest podarunkiem dla Komisji Europejskiej, swoistym mieczem Damoklesa wiszącym nad „niegrzecznymi” i nielubianymi przez Brukselę państwami, które nie chcą potulnie realizować wizji zjednoczonej Europy, kreowanej przez duopol Niemcy- Francja, przy gorącym poparciu unijnych eurokratów.
Stan łamania praworządności mieliby oceniać, na wniosek Komisji Europejskiej, „niezależni eksperci”. Ale według jakich kryteriów? Takich, że jednym krajom wolno więcej, a innym mniej? Przecież rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Ewgeni Tanczew wyrażnie napisał w swojej opinii- rekomendacji dla TSUE:
Systemy innych państw członkowskich nie są porównywalne z sytuacją w Polsce, ponieważ obowiązują w innym kontekście prawnym, politycznym i społecznym.
Jeśli przy braku kryteriów Komisja Europejska ma decydować o zabieraniu funduszy państwom członkowskim na podstawie opinii „niezależnych” ekspertów o stanie praworządności w danym kraju , to jak wyjaśnić fakt, że mając bardzo precyzyjne narzędzie do kontrolowania wydatków państw członkowskich w postaci możliwości zablokowania środków dla krajów, które przekraczają deficyt sektora finansów publicznych powyżej 3 proc., a dług publiczny wykracza poza 60 proc. PKB, nigdy go nie zastosowała? Jeżeli chodzi o tę drugą wartość, to najbardziej zadłużeni są Grecy (178,6 proc.), Włosi (131,8 proc.), Portugalczycy (125,7 proc.), Belgowie (103,1 proc.) i Hiszpanie (98,3 proc.) Kryterium 3-procentowego deficytu przekroczyły Hiszpania (4,5 proc. PKB), Francja (3,4 proc. PKB) – dane z 2017 roku.
Czyżby przekonanie, że „systemy innych państw członkowskich nie są porównywalne z sytuacją w Polsce, ponieważ obowiązują w innym kontekście prawnym, politycznym i społecznym” było praktycznie realizowane, zanim zdefiniował je rzecznik TSUE, pan Tanczew? Oczywiście jest to pytanie retoryczne.
Europejski NIK, czyli Europejski Trybunał Obrachunkowy m.in. dokonuje kontroli dochodów i wydatków UE. Objął częściową kontrolą projekt budżetu UE na 2021 -2027, dotyczący propozycji podziału Funduszu Spójności. Jest to jedna z najpoważniejszych pozycji nowym budżecie UE, a środki w niej zabezpieczone mogą być wykorzystane na transeuropejskie sieci transportowe i środowisko - w tej dziedzinie środki z Funduszu Spójności mogą także wspierać realizację projektów związanych z energetyką.
A tak wygląda czołówka w projekcie przydziału funduszy spójności na lata 2021-27:
1)Polska - 73 mld Euro,
2)Włochy 43 mld,
3) Hiszpania 38 mld,
4) Rumunia 31mld,
5) Portugalia 24 mld,
6) Grecja 22 mld,
7) Węgry 20 mld
8) Czechy 20 mld,
9) Francja 18 mld,
10) Niemcy 18 mld
Faktem jest, że w propozycjach położonych na stół przez Komisję Europejską Polska dostaje ok. 20 mld mniej, niż w poprzednim budżecie, ale jest to wynik – paradoksalnie – sukcesu naszego kraju, czyli wzrostu gospodarczego, zmniejszenia dystansu wobec średniej unijnej, jeśli chodzi o PKB i dochód narodowy na jednego mieszkańca, radykalne zmniejszenie bezrobocia. Ten projekt jest wynikiem obiektywnych, matematycznych wyliczeń, a nie „karą” za” antydemokratyczną i antyunijną” politykę polskiego rządu.
Gdy w 2013 roku UE dzieliła budżet na lata 2014-20, jeden bezrobotny oznaczał zwiększenie przydziału środków dla państwa o 1300 euro rocznie. Im większe bezrobocie, tym więcej funduszy. W 2013 roku stopa bezrobocia wynosiła w Polsce ponad 14 proc., na koniec 2018 roku – 5,9 proc.
ETO stwierdza, że projekt budżetu na lata 2021-2027 przedstawiony przez Komisję Europejską jest rzetelną, uczciwą i przemyślaną propozycją. Na jesieni i w przyszłym roku rozpoczną się negocjacje polityczne i w tedy będzie zależało od postawy polskich europarlamentarzystów, czy uda się wywalczyć większe środki.
Ale to już będzie inny Parlament Europejski i inna w nim reprezentacja Polski. Miejmy nadzieję, że taka, która ponad polityczny interes swojego ugrupowania przedkłada interes kraju, który reprezentuje i wyborców, którzy im zaufali.
Strategia „ulica i zagranica” wiele szkody uczyniła, ale nie aż tyle, by Grzegorz Schetyna bez oszukiwania opinii publicznej - najpierw w sprawie Polexitu, a teraz w kwestii unijnego budżetu dla Polski na przyszłe lata - mógł marzyć choćby o utrzymaniu status quo opozycji w PE. A sądząc po wyniku sondaży, nawet to się nie uda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/444440-straszenie-polexitem-nie-dziala
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.