Majówkowa odsłona tygodnika „Polityka” przynosi nam naprawdę interesujący sondaż (pracowni Kantar), w którym zapytano Polaków o przynajmniej kilka kwestii, które mogą w sposób znaczący wpłynąć na wynik maratonu wyborczego, w którego trakcie jesteśmy. Wnioski nie są przesadnie optymistyczne dla partii opozycyjnych, co zresztą dostrzeżone jest nawet we wnioskach wspomnianego periodyku:
Badanie wykonane dla „Polityki” pokazuje, że opozycji będzie trudno wygrać zarówno europejskie, jak i parlamentarne wybory. Tendencja rysuje się dla niej niekorzystnie i mogą zdecydować niespodziewane wydarzenia, zupełnie nowe pomysły w kampanii antyPiSu albo szczególna mobilizacja wyborców. (…) Na razie PiS kradnie opozycji elektorat, w tym sensie, że go rozmiękcza, demotywuje i segmentuje. Tezy o tym, że obecna władza słania się już na nogach i goni w piętkę, są tyle samo warte, co pamiętna książka Michała Kamińskiego z 2012 r. „Koniec PiS-u”
— czytamy w podsumowaniu Mariusza Janickiego.
Uważnie przeczytałem wyniki badania zamówionego przez „Politykę” i nawet biorąc pod uwagę szacunkowe błędy w sondażu, to główny wniosek jest jeden: w Polsce nie ma dziś żadnego wiatru zmian, żadnego klimatu, który mógłby nieść Platformie nadzieję, na wielki wind of change, jaki jesienią zdmuchnie Prawo i Sprawiedliwość.
Już pierwsze pytanie o to, czy rządy Prawa i Sprawiedliwości są korzystne dla Polski, wyraźnie wskazuje na atmosferę, jaka panuje w naszym kraju po niemal czterech latach od politycznego resetu z roku 2015. Efekt tego resetu jest po prostu nieźle oceniany przez Polaków. 45 procent ankietowanych ocenia rządy PiS jako korzystne (a odnotować należy kolejne 17 proc., które waha się przy tej odpowiedzi, definiując ją jako „trudno powiedzieć”). Chciałoby się opozycyjnym politykom, liderom opinii i dziennikarzom powiedzieć za Elżbietą Bieńkowską: sorry, ale taki mamy klimat, w którym pomysł PiS na Polskę jest w dużym stopniu akceptowany.
Warto dołożyć do tych wniosków jeszcze mocniej pozytywną ocenę polityki rządów - najpierw Beaty Szydło, następnie Mateusza Morawieckiego - na odcinku społecznym. Tutaj aż 56 procent pytanych (+ kolejne 6 niezdecydowanych) jest zadowolone z kierunku zmian, którego jednym z fundamentów są świadczenia bezpośrednie, jak na przykład 500+.
Nie od dziś i nie od wczoraj wiadomo, że akcenty społeczne i miliardowe transfery do kieszeni Polaków (niezależnie od oceny takiej polityki gospodarczej) są filarem ekipy Jarosława Kaczyńskiego. Trudno zatem się dziwić, że na ostatnim okrążeniu przed wyborami PiS postawiło na „trzynastkę” czy rozszerzenie 500+. W tej logice poparcie dla PiS nie może w radykalny sposób tąpnąć w najbliższych tygodniach czy miesiącach. A bez tego zmiany politycznej - tej realnej, polegającej na powrocie Platformy do władzy - po prostu nie będzie.
Idźmy dalej - bardzo ciekawe wyniki przynosi odpowiedź ankietowanych na pytanie o polityczne cele Jarosława Kaczyńskiego. Jak na polityka, który cieszy się sporą dozą nieufności (o zmianach i w tym zakresie za moment), najczęściej udzielane odpowiedzi sugerujące prezesowi PiS „dobro państwa”, a nawet „pełnię władzy” są w zasadzie komplementem.
Interesującą analizę tego stanu rzeczy przeprowadził kilka stron dalej „Wojciech Szacki”. W tekście poświęconym poszukiwaniu wyjaśnienia o dużą aktywność Kaczyńskiego w kampanii, dziennikarz „Polityki” zauważa:
Minęły czasy, gdy prezes PiS był wraz z Macierewiczem na szarym końcu rankingu zaufania do polityków. Jeszcze w pierwszym półroczu 2015 r. Kaczyńskiemu ufało od 31 do 34 proc. Polaków, nie ufało - od 46 do 50 proc. Dziś jego notowania są wyraźnie lepsze - w ciągu ostatniego półrocza odsetek badanych ufających prezesowi PiS wahał się od 39 do 43 proc., a nieufnych wobec niego - od 42 do 47 proc. Zdarzył się nawet sondaż, w którym więcej osób darzyło szefa PiS zaufaniem niż nieufnością. Kaczyński wypada obecnie wyraźnie lepiej niż Schetyna (23 proc. zaufanie, 45 proc. nieufność).
Z takich, a nie innych sondaży i analiz wynika, że jeśli szukać wiatru zmian w polskiej polityce czy reakcjach opinii publicznej, to są one korzystne dla Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli przyjąć te wyniki, to trzeba się pokusić o wniosek, że niemal cztery lata sprawowanej władzy spowodowały wzrost poparcia dla Kaczyńskiego, obniżenie poziomu nieufności i generalne zadowolenie z tego, co dzieje się w kraju. W takiej dynamice, przy takich warunkach wyjściowych opozycja z tezami o końcu demokracji, rozdawnictwie, państwie surfującym do autorytaryzmu i Polexitu, po prostu nie trafia do wyborczej bramki; to strzelanie dużo powyżej poprzeczki.
Skoro wspomnieliśmy o przestrzeganiu przed Polexitem - abstrahując od tego, że temat ten jest kompletnie nieobecny w eurokampanii (zdominował ją strajk nauczycieli), to nie ma w społeczeństwie wiary w ten scenariusz. Tylko 31 procent pytanych wskazuje, że takie zagrożenie istnieje, aż 58 jest na „nie”, a 11 wskazuje, że trudno powiedzieć. I znów - temat okazał się przestrzelony, przegrzany, służący wyłącznie do mobilizacji swoich zwolenników. W większości tych pytań twarde „nie” w zakresie oceny rządów PiS mówią właśnie wyborcy Koalicji Europejskiej.
Mobilizacja zwolenników jest zresztą ostatnią deską ratunku opozycji, o czym między wierszami piszą autorzy „Polityki”, a politycy i spindoktorzy Platformy w zasadzie wprost. W tym scenariuszu Polacy masowo poszliby do eurowyborów, a zwiększona frekwencja w dużych miastach (przy takiej sobie mniejszych miejscowości) mocno wywindowałaby w górę listy Koalicji Europejskiej. Abstrahując od tego, że to scenariusz mocno naciągany, to nawet gdyby do niego doszło, jak mocno można podpompować Platformę i jej sojusznicze (satelickie?) ugrupowania? Średnia z ostatnich kilkunastu badań wyraźnie wskazuje na dystans, jaki KE traci do PiS.
Ile Grzegorz Schetyna jest w stanie odrobić w ostatnim miesiącu? Dwa punkty? Trzy? Pięć? Przy strajku nauczycieli (i społecznym odbiorze go) i to jest niesłychanie trudne do osiągnięcia, ale znów - przyjmując najbardziej korzystne dla lidera Platformy scenariusze i zbiegi okoliczności, to po prostu nie wystarczy. Niech nie świadczą o tym moje tezy, ale innego autora „Polityki”, Marka Migalskiego, który pisał niedawno tak:
Jeśli opozycja nie wygra wyborów do PE wysoko, przynajmniej kilkoma punktami procentowymi, będzie to oznaczać, że bez gruntownej reorganizacji przegra jesienną elekcję. Wynika to z tego faktu, że w wyborach europejskich bierze udział specyficzny elektorat - raczej zamieszkujący większe miasta, lepiej wykształcony i lepiej sytuowany materialnie. Jeśli wśród niego PiS zremisuje z KE, to znaczy, że jesienią, gdy do lokali uda się dwa razy więcej wyborców, partia Kaczyńskiego będzie skazana na sukces.
Zanosi się zatem, że tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego odbędzie się swoisty sąd nad Grzegorzem Schetyną, jego leadership i skutecznością działań szefa Platformy. To był jedyny argument (choć mocny) Schetyny: zagryźcie zęby w PSL, SLD, Nowoczesnej i samej Platformie, bo wygramy wybory do PE - choćby o jeden mandat, a to zmieni dynamikę w polskiej polityce. Nie zanosi się nawet na to, a żadnego wind of change nie widać na horyzoncie. Co oczywiście nie oznacza, że z pewnością się nie pojawi, bo do jesieni jeszcze kilka miesięcy zostało. Niemniej jednak miesięcy wakacyjnych, mało politycznych. Z mniejszych wniosków na podstawie omawianego badania można zauważyć mocną pozycję premiera Mateusza Morawieckiego, a także absolutny remis przy ocenie likwidacji gimnazjów i zmian w polskich szkołach (43:43) i krytyczne podejście większości Polaków do łączenia stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego (32:49 na niekorzyść dzisiejszego stanu prawnego). Stawiam jednak dolary przeciw orzechom, że po pierwsze - odsetek w obu ostatnich sprawach nie jest na tyle jednoznaczny, a po drugie - tematy te nie są i nie będą decydujący przy urnach wyborczych - że dane te nie są dla PiS przesadnym zmartwieniem.
Jeśli rację ma prof. Waldemar Paruch, a nasza klasa polityczna i życie przedwyborcze są zakładnikami 10 procent kapryśnych i labilnych wyborców, to sondaż „Polityki” przynosi raczej jednoznaczny wniosek: nie są oni (przynajmniej dziś) twórcami wiatru zmian w politycznej Polsce. Nie czekają nawet na niego. Rzecz jasna może to uśpić polityków partii rządzącej, ale o wind of change Schetyna i jego ludzie mogą na razie jedynie pośpiewać na koncercie grupy Scorpions. Okazja już niebawem, bo w lipcu, w Gdańsku.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/443862-zadnego-wind-of-change-nie-ma-analiza-sondazu-polityki