„Nawet okropni ludzie powinni mieć prawo głosować”- mówi niezłomny socjalista Bernie Sanders, który w wieku 77 lat chce dokonać posttrumpowej rewolucji w Waszyngtonie. Nie udało się podczas poprzednich wyborów, które przegrał ( ultralewak z Hollywood Michael Moore twierdzi, że przez spisek) z Hillary Clinton. Czy uda się mu tym razem? Nie tylko dla Ameryki byłoby bezpieczniej, gdyby ten ekscentryczny lewicowiec pozostał na marginesie amerykańskiej polityki. Niestety już ogłosił swój start w prawyborach w 2020 roku.
Niedawne słowa Sandersa o potrzebie pozwolenie więźniom na głosowanie zszokowały nawet niektórych liberałów. „W moim stanie oddzielamy te sprawy. Płacisz cenę za swoje czyny, gdy jesteś w więzieniu”- mówił Sanders, dodając, że to już jest wystarczająca kara. Gwałciciele, terroryści i mordercy nie mogą jego zdaniem dostawać kolejnej w postaci zabronienia wyboru swoich przedstawicieli. Obecnie w USA więźniowie odzyskują prawa wyborcze po opuszczeniu zakładu. W niektórych stanach można je uzyskać wcześniej tylko po zgodzie Gubernatora.
„Czy Bernie Sanders naprawdę uważa, że ludzie w więzieniach, którzy są mordercami, gwałcicielami, pedofilami i zamachowcami z Bostonu zasługują na prawo do głosowania?”- zapytała na Twitterze legendarna aktorka i piosenkarka Cher. Cóż, odpowiedź może kryć się w elektoracie. W USA skazanych jest obecnie 1,6 mln ludzi. Z tego 183 tysiące stanowią mordercy, a 164 tysiące to gwałciciele. Łakomy kąsek dla każdego „wrażliwego społecznie” socjalisty.
Dodajmy, że w tym przypadku chodzi o socjalistę milionera. Pisałem o specyficznym podejściu do rzeczywistości Berniego w ostatnim numerze Sieci. Sanders konsekwentnie krytykuje system podatkowy w USA, który jego zdaniem jest niesprawiedliwy. Ostro uderza w tzw. 1 proc. najbogatszych Amerykanów, rządzących pozostałymi 99 proc. Jednak w 2017 r. sam stał się częścią tegoż jednego procenta, gdy zarobił miliony m.in. na swojej bestsellerowej książce „The Speech”. Książce o walce z milionerami. „Moje poglądy zawsze były takie same. Potrzebujemy progresywnych podatków, aby najbogatsi zaczęli płacić w tym kraju” – wyjaśniał na jednym ze spotkań. „Ale nie będę przepraszał za napisanie książki, która była bestsellerem „New York Timesa” i została przetłumaczona na sześć języków” – dodał.
Bernie Sanders nie pierwszy raz daje się poznać jako osoba – delikatnie rzecz ujmując – dość kontrowersyjna. Gdy Ronald Reagan docisnął pedał gazu w rywalizacji z Rosjanami, Sanders pojechał do Moskwy… na miesiąc miodowy. Z kolei w 1985 r. jako burmistrz miasta Burlington w stanie Vermont odwiedził Nikaraguę z okazji rocznicy komunistycznej rewolucji sandinistów. Czerwonego siepacza Daniela Ortegę nazywał „imponującym facetem” i sympatyzował z Fidelem Castro. Jeszcze w Burlington Sanders nawiązał partnerstwo z sowieckim Jarosławiem i powiesił w swoim biurze flagę z sierpem oraz młotem. A po wizycie w ZSRS podzielił się refleksją: „To zabawne, gdy amerykańscy dziennikarze mówią, że to zły kraj, bo ludzie stoją tam w kolejkach po jedzenie. Kolejki to dobra rzecz. W innych krajach ludzie nie stoją w kolejkach. Bogaci kupują sobie jedzenie, podczas gdy biedni dosłownie umierają z głodu”.
Sanders, tak wrażliwy na krzywdę ofiar Donalda Trumpa, w kolejkach – poza tą po prezydenturę – stać nie musi. W końcu jest w jednym procencie tych, którzy dorobili się milionów. I to nie w komunistycznej Moskwie, ale w kapitalistycznym Nowym Jorku. Cóż, jak widać odjazd z głosami więźniów nie jest jedyny w palecie kolorów Sandersa. Parafrazując tytuł filmu Paolo Sorrentino, można spokojnie pisać co tydzień o „Wszystkich odlotach Berniego”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/443827-wszystkie-odloty-berniego-bandyci-maja-miec-prawo-glosu