O czym powie Donald Tusk? Zwróćcie uwagę na każdy detal! Nie pomińcie żadnego słowa, żadnej pauzy, intonacji! To będzie przełom, wyłom i załom. Każdy starzec i każde niemowlę powinno wysłuchać Donalda Tuska, bo nawet jeśli czegoś nie zrozumie albo nie dosłyszy, będzie przynajmniej świadkiem wielkiego, kosmicznego wydarzenia. Innymi słowy, najwyższe bóstwo zawita w Polsce 3 maja 2019 r. i nie da się go zobaczyć, a potem odzobaczyć. Bóstwo powie wszystko, co powinno być powiedziane, wypowie niewypowiedziane, zaznaczy, wyznaczy, odznaczy i naznaczy. Od kilku tygodni jesteśmy zalewani opowieściami o nawiedzeniu Polski przez bóstwo z Brukseli, o przełomowym znaczeniu tej wizyty, o niebywałej randze zapowiedzianej mowy i niewyobrażalnych wręcz skutkach dla tych, którzy wystąpienia wysłuchają, a nawet dla tych, którzy nie będą mieli o nim pojęcia.
Takiego przerabiania mózgu na wodę jak w wypadku promocji wizyty Donalda Tuska 3 maja 2019 r. chyba w dziejach III RP nie było. A co takiego ma się wydarzyć? Przejedzie ktoś, kto bywa w Polsce na okrągło, wypowiada się często, zwykle nie ma nic do powiedzenia poza insynuacjami i aluzjami, i nie jest żadnym bóstwem, a choćby i namiestnikiem bóstwa. To wypalony, zblazowany eurokrata, który tyle osiągnął jako przewodniczący Rady Europejskiej, że nic nie osiągnął. A najlepiej o jego nieudolności w Brukseli świadczą dwa największe kryzysy w najnowszej historii Unii Europejskiej, czyli ciągnący się kilka lat kryzys z uchodźcami i trwający niewiele krócej kryzys z wychodzeniem Wielkiej Brytanii z UE. Plus wieloletnie partnerstwo z Angelą Merkel – tak równe i symetryczne, że żadne kolana by tego nie wytrzymały. To są realne osiągnięcia Donalda Tuska, a nie robienie z niego bóstwa. Podobnie zresztą wyglądały jego sukcesy jako premiera RP przez siedem lat. To wprawdzie najdłużej urzędujący szef rządu po 1989 r., lecz także największy picer. I jeśli to picerstwo nałożyć na siedem lat, wyjdzie z tego „ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra” albo klasyczny roztwór homeopatyczny, czyli woda rozpuszczona w wodzie.
Opozycja i jej media są spragnione jakiegoś choćby mesjaszyka, który przykryje ględzenie charyzmatycznego inaczej lidera Koalicji Europejskiej czy kolejne bon młoty Radosława Sikorskiego, mendrości Borysa Budki, strumień nieświadomości Ewy Kopacz, meandrony Włodzimierza Czarzastego, roztropki Władysława Kosiniaka-Kamysza, niemyśli Ryszarda Petru czy histeriozofię Kamili Gasiuk-Pihowicz. Stąd się bierze wielkie czekanie na Donalda, który z mesjaszem ma mniej więcej tyle wspólnego, co McDonald’s z trzygwiazdkową restauracją z przewodnika Michelina. Ale najważniejsze jest stworzenie wrażenia, że mesjasz istnieje, ma wiele ważnego do powiedzenia i jak już powie, to wszystkim papcie pospadają.
Nie mesjasz, tylko przeciętny sztukmistrz z Brukseli (a właściwie to wciąż z Sopotu), ma tyle ważnego do powiedzenia, że nie ma nic ważnego do przekazania. Chodzi tylko o „jaranie się” wielkim potencjałem wielkiego człowieka. Nie może być przecież tak, że ktoś z europejskich salonów, mający za sobą takie osiągnięcia jak zakładanie marynarki cierpiącemu na rwę kulszową Jeanowi-Claude’owi Junckerowi może nie być wielkim człowiekiem, a nawet wielkim mędrcem. Obowiązkowo oboma być musi, inaczej ktoś się udusi. A w istocie chodzi o te same, znane od kilkunastu lat banały, tym razem podane w sosie Konstytucji 3 Maja (która de facto była rodzajem zamachu stanu), konstytucji RP z 1997 r. (dziecka Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza) i świętych traktatów europejskich, w których z upływem czasu można wyczytać to wszystko, czego w nich nie ma i nigdy nie było.
Musi być jakiś nasz wielki człowiek, choćby nigdy nie przestał być Donaldem w krótkich spodenkach, gdyż w stolicy eurokracji niewielkich nie ma i być nie może. I jak już ten gigant pojawi się w Polsce oficjalnie, a nie jako mąż, ojciec i dziadek, to klękajcie narody. Oczekiwanie na coś więcej niż konstytucyjne, unijnotraktatowe i ogólnohumanistyczne banały jest grubą przesadą, bo Donald Tusk nigdy poza ten poziom nie wyszedł. To, że zwykle te banały są podawane w sosie epokowego wydarzenia i wypowiadane w atmosferze coraz bardziej żenujących insynuacji niczego nie zmienia. Dlatego zabawne są te kręgi apologetów i te chóry anielskie wokół zapowiadanej wizyty największego z wielkich.
Gdy wreszcie Donald Wielki objawi się 3 maja i przekaże swoje przesłanie poruszające nawet świeżo „sfotografowaną” czarną dziurę, nic już nie będzie takie samo – w Polsce i we wszechświecie. I tylko zasmuca to żałosne, pełne kompleksów przeświadczenie, że ktokolwiek czegokolwiek od Donalda Tuska oczekuje, czego byśmy już setki razy nie słyszeli, tyle że z coraz większym „przegięciem” w stronę bon młotów w stylu Sikorskiego. Nie zdziwię się, jeśli 3 maja 2019 r. będzie uzdrawiające dotykanie proroka Tuska i pozyskiwanie pierwszych relikwii. I ogromna szkoda, że przez tyle lat nie poznaliśmy się na wielkim Tusku, bo przecież radość, karnawał i uniesienia moglibyśmy mieć już od około pół wieku. Ave Donald!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/443517-caly-wszechswiat-czeka-na-3-majowe-wystapienie-proroka-tuska