W święta próbowano tworzyć sobie namiastkę polskich zwyczajów i tradycji - składano sobie życzenia, dodawano otuchy, a osoby zatrudnione w kuchni przynosiły pozyskane w miarę możliwości jedzenie – zwykle była to po prostu dodatkowa porcja chleba, świątecznym jajkiem dzielono się tylko w myślach…
— mówi portalowi wPolityce.pl Sebastian Warlikowski, historyk, Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach. Wspomnienia i dokumenty”.
wPolityce.pl: Czy znalazł pan we wspomnieniach więźniów Kołymy informację jak spędzali święta Wielkanocy?
Sebastian Warlikowski: Święta, zarówno te Bożego Narodzenia jak i Wielkanocne, to zawsze wzruszające relacje – tęsknota za rodziną i Ojczyzną. Marzenie o przeżywaniu tych wyjątkowych dni tradycyjnie, tzn. tak jak się to robiło przed wywiezieniem do łagrów było niezwykle silne wśród polskiej grupy zesłanych. Próbowano tworzyć sobie namiastkę polskich zwyczajów i tradycji - składano sobie życzenia, dodawano otuchy, a osoby zatrudnione w kuchni przynosiły pozyskane w miarę możliwości jedzenie – zwykle była to po prostu dodatkowa porcja chleba, świątecznym jajkiem dzielono się tylko w myślach…
Za co można było trafić do sowieckich obozów zagłady na Kołymie, części słynnego Archipelagu Gułag?
Po agresji 17 września 1939 roku na terenie Kresów Wschodnich rozpoczęto konsekwentnie zaplanowaną depolonizację i sowietyzację. W głąb Związku Sowieckiego, w tym na Kołymę, deportowane były całe rodziny, elita społeczeństwa m.in.: osadnicy wojskowi, urzędnicy, policjanci,nauczyciele, przedsiębiorcy, wykwalifikowani robotnicy i rzemieślnicy . Pozbawiając wspomniane tereny elit chciano zniszczyć morale społeczeństwa i nie dopuścić do budowy ruchu oporu na zajętym terenie. Sprawić, że będzie to ziemia, o którą nikt nie będzie walczył. Podobnie sytuacja wyglądała po roku 1944, tj. po ponownym wkroczeniu Sowietów na Kresy Wschodnie. Zsyłani na Kołymę byli wtedy żołnierze Armii Krajowej, uczestnicy Akcji „Burza”. Rzecz jasna to byli nie tylko walczący z bronią w ręku – w książce znajdziemy także relacje sanitariuszek, łączniczek. Sama zsyłka poprzedzona była brutalnym śledztwem, w czasie którego próbowano wydobyć możliwie jak najwięcej informacji o oddziale, dowódcach itp. Po wydaniu skazującego wyroku, bez żadnego prawa do obrony, osoba taka, już jako „wróg polityczny”, rozpoczynała kolejny rozdział cierpienia – drogę przez cały Związek Sowiecki do określonego łagru.
Da się stwierdzić ilu w sumie więźniów i ilu Polaków przeszło przez kołymskie łagry?
Niestety, nie da się. Podawane są różne dane, często wyjątkowo rozbieżne. Dzieje się tak z kilku względów. Przede wszystkim śmiertelność w kołymskich łagrach była niezwykle wysoka w porównaniu z innymi miejscami, do których zsyłani byli Polacy i inne narody, a władze nie prowadziły ewidencji zgonów. W relacjach pojawiają się informacje o znajdywanych ciałach przed barakami, na drogach wiodących do miejsca pracy czy też leżących gdzieś za płotem. Śmierć nieszczególne działała na obozowe władze, które stwierdzały że „takich jak wy są setki, tysiące”. Ponadto inne dostępne dokumenty z okresu represji często są kwestionowane.
Warunki były straszne. Pracowano nawet przy temperaturze spadającej do -50 stopni Celsjusza, lato trwało zaledwie dwa miesiące.
To prawda, warunki były wyjątkowo ciężkie. Kołyma nazywana była często „przeklętą planetą”, bo choć była to kontynentalna część Związku Sowieckiego to dostać się tam można było w zasadzie tylko drogą morską, która rozpoczynała się zazwyczaj w okolicach Władywostoku, a kończyła w porcie w Magadanie. Nie była to jednak trasa dostępna cały czas – wspomniane ekstremalnie niskie temperatury sprawiały, że lód skuwał otaczającą Magadan zatokę przez większą część roku, co tylko potęgowało uczucie pobytu w odczłowieczonym miejscu.
Co dzieliło a co łączyło więźniów?
Piękne i budujące w polskich relacjach jest podkreślanie „trzymania się razem”. Pomimo panujących nieludzkich warunków Polacy wspierali się nawzajem, starali się dbać jeden o drugiego. Bynajmniej nie było to typowe wśród przedstawicieli innych narodów, zsyłanych na Kołymę. Różnice na tle narodowościowym, narosłe mity lub też żywe przeżycia z okresu wojny (np. Katyń, Wołyń) były powodem dla którego niemożliwym stawało się porozumienie. Zdarzały się oczywiście wyjątki, łącząca wizja braku perspektyw na przeżycie zbliżała ludzi.
Śmierć Stalina w 1953 r. zakończyła eksterminację na Kołymie?
Śmierć Józefa Stalina, największego zbrodniarza w historii stała się momentem przełomowym i dodała odwagi zesłanym – oto zginął człowiek przez którego niesłusznie cierpieli w nieludzkich warunkach.
Jeden z ocalałych zapamiętał dość dokładnie 5 marca 1953 roku. Informacja o śmierci „wodza narodu” początkowo miała wywołać ogromny szok. Wiele osób potraktowało to wręcz jako prowokację i test władz obozowych na zachowanie łagierników. Jednak zorganizowane spotkania i apele, gdzie zarządzający wylewali „krokodyle” łzy, potwierdziły ogłoszoną informację. Widoczna była dezorientacja i niepewność funkcjonariuszy. Wiedzieli przecież, że ich nieludzki sposób traktowania zesłanych właśnie się kończy. Po jakimś czasie na organizowanych przed i po pracy zebraniach niektórzy z zesłanych zaczęli zabierać głos mówiąc, że zostali niesłusznie skazani na pobyt w łagrach. Władze obozowe próbowały szukać porozumienia, mówiono o możliwości skrócenia kary za dobre sprawowanie. Na to trzeba było jeszcze poczekać, jednak odwilż była już widoczna. Warto dodać, że gdy już nastąpiło zwolnienie z łagru i możliwe było opuszczenie Kołymy to dla większości rozpoczynał się kolejny bolesny rozdział - nie wracali przecież do tej Polski, o którą walczyli.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/443467-warlikowski-wielkanoc-na-kolymie-byla-dniem-szczegolnym