Sławomir Broniarz i jego ZNP mogą sobie obalać co chcą, w tym rząd, byleby nie używając dzieci jako zakładników.
We wtorek (9 kwietnia) przed południem szef ZNP Sławomir Broniarz w „trybie pilnym” wezwał mediatora ze strony rządowej. Ciekawe, co by Sławomir Broniarz zrobił, gdyby ów mediator się nie zameldował? Wziąłby zakładników? Ustawiłby barykady? Wyznaczyłby sumę okupu i czekał na helikopter, który przerzuci go do Kaliningradu? Na miejscu rządu uznałbym Sławomira Broniarza za persona non grata w tym sporze. Sam przecież wielokrotnie udowodnił (uczestnicząc w wielu imprezach), że jest zawodowym zadymiarzem spod znaku KOD, Obywateli RP, PO i każdego, kto coś na ulicy organizował przeciw rządzącym. I na miejscu rządu wziąłbym Broniarza „na przeczekanie”. Z prostego powodu, jeśli teraz rząd spełniłby jego życzenia, na co najmniej dziesięć lat system edukacyjny zostanie zabetonowany, a takim jak szef ZNP można będzie „skoczyć”. Nie dość, że nic nie będzie można zrobić, to jeszcze w dowolnej chwili ZNP podwyższy stawkę.
Jedyny poważny problem to obecnie egzaminy. I gdyby udało się je przeprowadzić mimo strajków, Sławomir Broniarz może sobie protestować nawet do końca roku szkolnego Każdy dzień szantażu i hucpy działa na niekorzyść „dożywotniego” prezesa ZNP. Każdy kolejny dzień oznacza wkurzenie rodziców zmuszonych do brania wolnego albo kompletnego rujnowania swoich planów. Oznacza narażanie ich na niezaplanowane wydatki. Każdy dzień to także pastwienie się nad dziećmi, które kilka dni wolnego mogą uznać za rodzaj ferii, ale na dłuższą metę wcale nie będą się dobrze bawić. W przeciwieństwie do „zatroskanego” Sławomira Broniarza i jego przybocznych. I każdy kolejny dzień ujawni, w co gra ZNP i jak to się ma do troski o mało zarabiających nauczycieli. Dlatego uważam, że warto Broniarza przetrzymać.
Rząd pewnie nie może sobie pozwolić na konfrontację, bowiem, odpowiada za los przede wszystkim uczniów. Ale czy branie dzieci na zakładników nie jest gorsze od takiej konfrontacji? Strajki to w demokracji normalna rzecz, także strajki nauczycieli. Ale w demokracji strajki nie mogą uderzać w dzieci, pacjentów, niepełnosprawnych itp. Tym bardziej nie mogą czynić z tych grup zakładników. Sławomir Broniarz tych oczywistych zasad nie zamierza przestrzegać, więc sam się wyłącza z poważnego traktowania.
Za kabaretową można uznać propozycję prezesa Broniarza, by do gry wszedł zewnętrzny negocjator i żeby był nim rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Gdyby rzecznikiem był ktoś z klasą, wiedzą i zasadami Janusza Kochanowskiego, który sprawował ten urząd w latach 2006-2010 (zginął w katastrofie smoleńskiej), sprawa byłaby prosta. Ale Adam Bodnar nie jest rzecznikiem praw obywatelskich, lecz praw postępowych (wedle radykalnie lewicowej definicji takich praw). Poza tym Adam Bodnar jeszcze przed podjęciem strajku okazał się stroną sporu, a nie jego zdystansowanym obserwatorem. Jakby tego było mało, zaczął dywagować, czy zorganizowanie egzaminów bez strajkujących nauczycieli będzie legalne. I to przede wszystkim stoi w sprzeczności z rolą mediatora czy negocjatora.
Są takie momenty, kiedy trzeba stanowczo reagować na działania szantażystów, nawet ubrane w uzasadnione postulaty płacowe. Nie chodzi przecież o to, że ktoś nie szanuje nauczycieli, nie ceni ich pracy i nie chciałby, żeby przyzwoicie zarabiali. Chodzi o to, żeby pod osłoną strajku nie brać dzieci na zakładników w grach, w których generalnie stawką jest obalenie obecnego rządu. Na jednym z wieców sam Sławomir Broniarz apelował, „aby ta dobra zmiana trwała jak najkrócej”. Sławomir Broniarz i jego ZNP mogą sobie obalać co chcą, w tym rząd, byleby nie używając dzieci jako zakładników.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/441800-na-miejscu-rzadu-wzialbym-broniarza-na-przetrzymanie