Rok wyborczy to nie jest najlepszy czas dla tych, którzy oczekiwaliby wielkich projektów, dalekosiężnych wizji zmian i propozycji wykraczających poza bieżący cykl kampanijny. I to niezależnie od sympatii wyborczych. Logika i dynamika najbliższych tygodni - a więc czasu podwójnej kampanii - jest obliczona na efekt wyborczy. Można się na to zżymać, można krytykować, ale tak po prostu w demokracji bywa.
I tak też jest z „jarkowym”, jak ochrzciły media publiczne (a w ślad za nimi politycy) pomysł na trzynastą emeryturę. Nie lekceważyłbym tego określenia mimo jego toporności - to konsekwentna i logiczna decyzja polityków PiS, która ma wysłać sygnał wyborcom nieuczestniczącym w codziennej młócce medialnej: zakorzenić informację, komu zawdzięczają te niespełna 900 złotych dodatku na rękę. Jeszcze inna rzecz, czy przełoży się to na wdzięczność beneficjentów tego pomysłu przy urnach wyborczych i mobilizację ich przy wyborach europejskich. Myślę, że przełożenie tak proste nie jest, ale jakiś efekt pewnie zostanie osiągnięty.
Nie zmienia to faktu, że rolą think tanków czy instytucji mających większe ambicje wpływu na rzeczywistość, jest krytyka takiego stanu rzeczy. Działanie wyłącznie w logice kampanijnej - jakkolwiek jest zrozumiałe w demokracji i walce o władzę, tak powinno być poddawane przynajmniej strategicznej krytyce. I tak też czytam apel Klubu Jagiellońskiego - za dużo w ich czwartkowym happeningu było uproszczeń i hasłowości (mówienie o ”świadczeniu kiełbasianym”, estetycznie peerelowskie transparenty z ”żądaniem realizacji planu Morawieckiego”), ale i rzeczowej argumentacji nie brakowało.
Trudno pominąć wzruszeniem ramion sposób, w jakim obóz Zjednoczonej Prawicy przyjmował to prawo (kiepskie uzasadnienie projektu, realne machnięcie ręką na konsultacje społeczne). Trudno też nie stawiać takich pomysłów na kontrze do tego, co deklarował premier Mateusz Morawiecki, a więc mocnego szarpnięcia cuglami także w kwestii inwestycyjnej, strategicznej, czego efektem, a nie punktem wyjścia miało być wzmocnienie kieszeni Polaków.
Pytany przeze mnie (w poranku Siódma9) o te postulaty marszałek Stanisław Karczewski odesłał autorów apelu do emerytów - z domów seniora czy tych żyjących gdzieś w Polsce mniejszych powiatów, gdzie ten dodatkowy tysiąc po prostu robi różnicę. To argument nie do zbicia.
To oczywiste, że Platforma, opozycja tak mówi, tak twierdzi [że tzw. trzynasta emerytura to próba przekupienia przed wyborami do PE], łączy te dwa fakty. To co, mieliśmy nie dać? Mieliśmy dać później? Mieliśmy podjąć decyzję po wyborach? Jest taka koincydencja. Są wybory, są pieniądze, jest taka możliwość
— mówił marszałek Senatu.
W podobne tony uderzał podczas debaty sejmowej premier Mateusz Morawiecki, mówiąc o tym, że te pieniądze realnie zmienią rzeczywistość emerytów.
Nie trzeba tu przyjmować perspektywy politycznych pięknoduchów, by na pytanie marszałka „To co, mieliśmy nie dać?”, odpowiedzieć - czasem odpowiedzialna władza musi właśnie tak powiedzieć. Tak jak dziś mówi nauczycielom czy innym grupom społecznym, szukając rozwiązania. Nie wiem, czy w przypadku emerytów sytuacja jest poważniejsza, bo rząd nie podał w uzasadnieniach projektów badań czy wyliczeń, które potwierdzałyby właśnie taki strumień pieniędzy. A nawet jeśli, to przecież można po prostu mocno podwyższyć comiesięczne świadczenie, zamiast dorzucać trzynastkę ekstra. Ale wtedy zabrakłoby kampanijnego tła. Nie można też nie brać pod uwagę powolnego wyczerpywania się zasobów dodatkowych zastrzyków do budżetów państwa czy ochłodzenia koniunktury gospodarczej, co widać już za naszymi granicami.
Moim zdaniem możliwości budżetowe, jeżeli chodzi o kolejne transfery, zdecydowanie się skurczyły. W następnych latach, być może następnych kadencjach trzeba będzie myśleć o innym silniku rozwojowym niż tylko konsumpcja i transfery społeczne. Trzeba będzie stawiać nacisk na inwestycje. Potrzebujemy ogromnych inwestycji chociażby w energetykę, ciągle w infrastrukturę drogową, w oświatę, naukę itd.
— mówił w piątek w Kwadransie Politycznym (TVP1) wicepremier Jarosław Gowin.
Kulejące inwestycje, które miały być kołem zamachowym planu premiera Mateusza Morawieckiego, a które nie osiągnęły pułapu założonego przez szefa rządu, to faktycznie temat, który powinien trafić na tapetę - i to bardzo szybko. Tu jednak wracamy do punktu wyjścia, czyli do logiki roku wyborczego, która wprowadza w życie polityczne pewnego rodzaju stan wyjątkowy. Co charakterystyczne, w ramach wspomnianego stanu grają również niemal wszyscy politycy opozycji. Im bliżej wyborów (zwłaszcza tych jesiennych), tym bardziej skutki tej wyjątkowości będziemy odczuwać - kolejnym przykładem jest żonglerka finansami z kampanii rządowej, do czego rząd ma prawo i partyjnej, ale ten temat zostawmy na inne rozważania.
Permanentne napięcie między „wyjątkowością” stanu przedwyborczego a myśleniem strategicznym i długofalowym jest w naturalny sposób wpisane w działanie każdej władzy. Widać to także w działaniach rządu Morawieckiego i samego premiera. Pytaniem otwartym jest to, czy władza jesienią, niezależnie od tego, kto będzie sprawował rządy, będzie w stanie płynnie przejść do innej logiki, skoro ta kampanijna tak dobrze działa i nie wymaga krytycznej refleksji na temat złożoności świata, w jakim żyjemy.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/441278-logika-roku-wyborczego-czyli-maly-stan-wyjatkowy