Birgfellner: „Odrzucam ksenofobię, prawicowy ekstremizm. Teraz, gdy zacząłem się wgłębiać w program PiS, widzę, że z taką partią byłoby mi nie po drodze”.
Aby porozmawiać z Geraldem Birgfellnerem do Wiednia pojechali najbardziej zaufani oficerowie „Gazety Wyborczej”: Wojciech Czuchnowski, Roman Imielski, Iwona Szpala oraz Bartosz Wieliński. Dlaczego akurat do Wiednia, skoro ich rozmówca był dostępny w Polsce? „Zależało nam na tym, by spotkać się z nim tam, gdzie czuje się swobodnie – w mieście, w którym się wychował, bez obecności tłumaczy, prawników i bez ryzyka, że nagle pojawią się dziennikarze mediów narodowych czy funkcjonariusze służb kontrolowanych przez PiS” – wyjaśnili oficerowie. I od razu wszystko stało się jasne: tylko w Wiedniu można mieć poczucie bezpieczeństwa, zaś w Warszawie można się obawiać wszystkiego najgorszego, z aresztowaniem włącznie, o czym jest zresztą w rozmowie. Szczególnie w drugiej części bije z niej groza co najmniej stanu wojennego. Rozmowa oficerów jest okazale kuriozalna, ale „był czas przywyknąć”, jak mawiała babcia Pawlakowa w filmie „Sami swoi”, że melodramat z Geraldem Birgfellnerem, Romanem Giertychem, Jackiem Dubois i „Gazetą Wyborczą” to same osobliwości. Teraz mamy zaś cały gabinet osobliwości (w bezpiecznej atmosferze Wiednia).
Gerald Birgfellner żył sobie spokojnie w Wiedniu, aż tu nagle Jarosław Kaczyński „powiedział, że muszę się przenieść do Polski, by w pełni skoncentrować się na projekcie”. Wtedy „nie myślał o Kaczyńskim jako o ważnym polityku. (…) Był człowiekiem, który miał działkę i chciał mieć na niej dwie wieże z instytutem imienia jego brata i z centrum kongresowym”. I szast-prast już był w Warszawie, bo biznesmeni tak mają, że przywiązują się do projektów, szczególnie tych w bardzo wstępnej fazie. Wtedy rzucają wszystko i jadą (lecą), nawet na koniec świata. Birgfellner tak się zapalił, że zaangażował najlepszych fachowców, przynajmniej w Austrii i oni pełną parą zaczęli wielkie prace: rozmawiali, konsultowali, liczyli, rysowali, negocjowali. Nic wprawdzie konkretnego i znaczącego się nie wydarzyło, ale wszystko było pod parą i wystarczył tylko sygnał, a wtedy „para buch, koła w ruch”. Co było gotowe? „Najlepsze z możliwych projekty umów z deweloperami, żeby mieć najlepszych wykonawców. Umowa ze Strabagiem została uzgodniona w każdym szczególe, gotowa do podpisania. Tak samo z Gleeds. Był przygotowany przetarg dla architektów, którzy mieli zaprojektować budynek, współpracując z prof. Neumannem, twórcą koncepcji wieżowca. Wszystko było gotowe w maju 2018 r., łącznie z umową o kredycie. Wystarczyło podpisać dokumenty. Ale potem Kaczyński powiedział mi ‘dziękuję’ i że chciałby mi zapłacić, ale nie może. I kazał iść do sądu, w którym miał potwierdzić, że wszystkie te prace wykonaliśmy dla Srebrnej”.
Konkretnie Gerald Birgfellner był gotowy do zarobienia trochę grosza, a reszta to były zapewnienia o gotowości. Mniej więcej na takim poziomie zaawansowania jak owa „umowa o kredycie”, czyli możliwość ubiegania się o najwyżej 4,5 mln euro na prace przygotowawcze. Dlaczego tak mało? „Okazało się, że Srebrna nie dostanie kredytu na 11 mln euro, najwyżej na 4 mln. Musiałem rozmawiać z partnerami, przekonywać, by na początku zadowolili się zaliczkami. Koszty udało się ściąć do 4,5 mln euro”. Ale mimo że wiatr wiał w oczy, „pracowałem tak dobrze, jak tylko byłem w stanie. Mówiłem Kaczyńskiemu, że zatrudniam do projektu najlepszych ludzi”- zapewniał Birgfellner oficerów „GW”. I najlepsi ludzie grzali silnik oraz opony, żeby wystartować, no ale silnik zgasł, więc trudno powiedzieć, czy był w ogóle w stanie przejechać choćby jedno okrążenie. Birgfellner twierdzi, że spokojnie przejechałby cały wyścig, gdyby tylko wystartował. A potem wygrałby mistrzostwo świata. Ale nie wygrał, bo poprzestał na treningach i grzaniu silnika oraz opon. Ale to grzanie było dopracowane do ostatniego detalu.
Geraldowi Birgfellnerowi można wierzyć, skoro Jarosław Kaczyński dzielił się z nim informacjami, jakimi wcześniej i później nie dzielił się z nikim, mimo że znali się jednak dość powierzchownie. Wyjawił więc Birgfellnerowi, że „bardzo chciałby wymienić panią Goss, bo nie chciała współpracować. (…) Mówił wiele razy, że gdyby miał ludzi, toby wymienił cały zarząd Srebrnej”. Austriak jest chyba jednym człowiekiem na świecie, który wzbudził takie zaufanie, żeby mu opowiadać o personaliach. Ale co się dziwić, skoro Birgfellner „spotykał Michała Krupińskiego [prezesa Pekao SA], Kazimierza Kujdę, premiera Morawieckiego. Z Krupińskim i Kujdą rozmawiałem, bo ich znałem. Z Morawieckim tylko się przywitałem”. Powinno być inaczej, ale „Kaczyński zabiegał o to, by nikt mnie nie znał. Nawet premier. Czasami musiałem czekać w kuchni, by ludzie w poczekalni mnie nie widzieli”. Akurat w kuchni na Nowogrodzkiej trudno byłoby kogokolwiek ukryć, bo jest tuż obok malutkiej poczekalni i ktoś tam na okrągło wchodzi. ale skoro była taka konieczność, to zapewne Gerald Birgfellener dał się jakoś upakować Jarosławowi Kaczyńskiemu między zlewozmywakiem a niewielkim stołem.
Mimo wielkich poświęceń, np. tajniaczenia się w kuchni, Gerald Birgfellner nie dostał 1,3 mln euro. A przecież to tylko skromne „koszty tzw. czynności predeweloperskich, przygotowania inwestycji, honoraria dla prawników Baker McKenzie opiewające na 160 tys. euro, pensja sekretarki”. Plus loty i hotele. I nie dość, że kasy nie ma, to jeszcze „moja zawodowa reputacja przez tę sprawę legła w gruzach. Ci wszyscy ludzie pracowali nad projektem wieżowca przy Srebrnej przez rok, nie biorąc za to pieniędzy. Miałem reputację, zaufali mi, że gdy podpiszemy umowę kredytową, wszyscy zostaną opłaceni. Kaczyński mówił mi, bym się nie martwił, bo wszyscy dostaną swoje pieniądze. (…) Ludzie z Warszawy [z kancelarii Baker McKenzie] zerwali ze mną kontakty. (…) Na spotkaniu z Kaczyńskim jeden z ludzi Baker McKenzie powiedział, że nie będą go pozywać”. I jak tu żyć w tej sytuacji? „Ja dla tego projektu rzuciłem wszystko w Austrii i przeniosłem się do Polski. Nie zajmowałem się niczym innym. Żyłem z oszczędności. Tak chciał Kaczyński” – szlochał Gerald Birgfellner. To bardzo ciekawe podejście do biznesu, bo na co dzień nikt nie wydaje prywatnych pieniędzy i nie uzależnia się od jednego projektu. No ale, skoro „tak chciał Kaczyński”, Birgfellner nie miał wyjścia. I zrobił wszystko w mgnieniu oka, tak że prezes PiS „był chyba zaskoczony, że sprawa poszła tak szybko do przodu”. Najwidoczniej za szybko.
Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego z tej inwestycji nic nie wyszło. Nikt też nie potrafił zrozumieć, dlaczego Kaczyński nie chce zapłacić za pracę
— szlochał Birgfellner.
I zastanawiał się: „Może ktoś szeptał mu coś do ucha? Mówił, że nie może tego robić z jakimś Austriakiem. Że to jest podejrzane. Że możemy przegrać przez to wybory. Takie plotki do mnie dochodziły. (…) Być może premier Morawiecki (…) obawiał się konsekwencji wyborczych. Nie jestem w stanie tego udowodnić, ale Kaczyński mówił mi, że rozmawiał z Morawieckim o wieżowcu i usłyszał od niego, że obawia się naszego projektu, bo może kosztować PiS utratę głosów. Może przekonał Kaczyńskiego, by mnie odsunął, a pracę nad zapiętą przeze mnie na ostatni guzik inwestycją powierzył komuś innemu? Jakiemuś polskiemu deweloperowi?”. Faktycznie premier dużego europejskiego państwa i były premier, prezes partii rządzącej na pewno nie mieli nic innego do roboty, jak debatować o Geraldzie Birgfellnerze. Ten zresztą w końcu wykrył powód niepowodzenia: „Myślę, że właśnie dlatego mnie oszukał, bo jestem cudzoziemcem”. A przecież „jako Austriak uznałem, że nie przystoi mi mieszać się w sytuację polityczną w innym kraju. Miałem swoje przemyślenia, pochodzę z mieszczańskiej liberalnej rodziny. Jestem centrowcem. Całkowicie odrzucam ksenofobię, prawicowy ekstremizm. Teraz, gdy zacząłem się wgłębiać w program PiS, widzę, że z taką partią byłoby mi nie po drodze”. Wszystko przez to, że za późno Gerald Birgfellner wgłębił się w program PiS. Zapewne dlatego, że za późno poznał mecenasa Romana Giertycha, bo ten wszystko by mu wytłumaczył w 10 minut. W końcu mu wytłumaczył, ale szkody mogą już być nieodwracalne.
Gerald Birgfellner szczegółowo opisał, jak się wręcza koperty zawierające 50 tys. zł (więcej nie miał, tak się wyprztykał pracując dla Kaczyńskiego) i że robił to po raz pierwszy, więc mógł mieć pewne braki techniczne, choć nie miał zahamowań, co powinno jednak dziwić u tak wysoce etycznego biznesmena. Ale pewnie działał w stanie wyższej konieczności albo z rewolwerem przystawionym do głowy. Przy okazji wreszcie wyjaśnił, o co chodziło w rozmowie z byłym prezesem Srebrnej, Kazimierzem Kujdą, którego poznał „w 2012 lub w 2013 r. (…) w siedzibie Srebrnej przy Alejach Jerozolimskich. Mówił, że spółka ma działkę na sprzedaż”. Niechybnie tę działkę, która potem okazała się tak feralna dla jego kariery. I Birgfellner „nie proponował mu pieniędzy. Chodziło o to, że może zostać częścią zespołu budującego wieżowiec, na przykład doradcą”. I o to doradztwo chodziło, gdy Gerald Birgfellner mówił: „Mam coś dla ciebie”, na co
Kazimierz Kujda zareagował: „Nie, nie, nie, dziękuję, dziękuję”. „To dla ciebie. Dla ciebie – nalegał Gerald Birgfellner, zapewne trzymając doradztwo w dłoni. Na co uparty Kujda mówił: „Nie, nie, nie, dziękuję, bardzo, dziękuję, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Wiesz, absolutnie nie. Jestem w dobrej sytuacji w Polsce i absolutnie”. I doradztwo zapewne zawisło w powietrzu, a potem zostało schowane do kieszeni.
Na koniec rozmowy zaufanych oficerów „GW” z Geraldem Birgfellnerem mamy prawdziwy horror. Oto w czerwcu 2018 r. spotkał się on z zarządem Srebrnej. Relacja budzi grozę i wywołuje ciarki na plechach:
Kaczyński (…) powiedział, bym przyszedł na Nowogrodzką następnego dnia o 10 rano. Spodziewałem się, że porozmawiamy o płatnościach. Na miejscu okazało się, że w jego gabinecie siedzi piętnaście osób, ale Kaczyńskiego nie ma. (…) I nagle zaczęło się coś, co wyglądało jak rozprawa przed jakimś trybunałem. (…) Od ludzi Srebrnej biła nienawiść. Pytano, kto mi doradził, by zrobić to czy tamto, by skorzystać z takiej oferty, z takiego prawnika. Odpowiadałem, że pan Kaczyński. (…) Nieustannie mnie atakowali. (…) Dla nich byłem kłamcą, oszustem, austriackim złodziejem. To, że jestem obcokrajowcem, jeszcze ich nakręcało. To było niewiarygodne. Nie przeżyłem czegoś takiego do tej pory.
Prawdziwy seans nienawiści wobec biednego Austriaka. To się powinno oprzeć o jakiś międzynarodowy trybunał. Bo sądy w Polsce Birgfellnerowi nie pomogą, mimo że są tam wspaniali, niezawiśli sędziowie. A to dlatego, że „dotarło do nas, że PiS właśnie przejmował kontrolę nad sądownictwem w Polsce. Uczciwy wyrok nie był pewny. Potem okazało się, że do gry weszła Komisja Europejska, która zaskarżyła zmiany w sądownictwie do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. To daje nam nadzieję”. Dobre chociaż to.
Zanim Gerald Birgfellner mógł pomyśleć, że może kiedyś doczeka sprawiedliwości, musiał przejść gehennę w prokuraturze.
Pierwsze przesłuchanie było fatalne, drugie było lepsze, trzecie zupełnie w porządku. A szóste było znowu straszne. Prokurator miała listę pytań. Mam wrażenie, że ktoś jej te pytania napisał
— szlochał Birgfellner.
Ale jest bezradny, bo „prokuratura jest pod kontrolą Kaczyńskiego”. Dlatego sprawdza „możliwości przekazania sprawy do sądów w Austrii lub sądom międzynarodowym”. Dlatego zależało mu, by „austriacki ambasador przyglądał się sprawie, na wypadek gdyby np. mnie aresztowano”. „Ryzyko wciąż istnieje. Jeden z polityków PiS powiedział przecież, że to kwestia czasu, zanim mnie zamkną. Skandal byłby na cały świat. Ale zrobią wszystko, by mnie oczernić”. Mimo horroru, jaki Gerald Birgfellner przeżywa nad Wisłą, szczerze deklaruje: „Kocham Polskę, lubię Warszawę i polską prowincję. Polska jest wspaniała, tkwi w niej olbrzymi potencjał, daje mnóstwo możliwości. Może być jednym z głównych krajów Europy. Teraz, gdy skończę zeznania w prokuraturze, pójdę na urlop. Muszę odpocząć, a potem kontynuować walkę o sprawiedliwość”. Wypada życzyć udanego urlopu. I skutecznej walki o sprawiedliwość, co nie powinno być trudne mając u boku Romana Giertycha i „Gazetę Wyborczą”. Ale cierpienia pana Geralda wyciskają postronnemu obserwatorowi łzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/440773-birgfellner-ujawnil-w-gw-jaki-horror-przezywa-w-polsce