Przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi w Tajlandii wielu mieszkańców, szczególnie młodych, liczy na zakończenie dyktatury i kres głębokiego podziału politycznego, który od 2005 roku pogrążał kraj w chaosie i doprowadził do dwóch wojskowych zamachów stanu.
Będą to pierwsze wybory, odkąd w 2014 roku wojskowa junta obaliła demokratycznie wybrany populistyczny rząd. W wyborach startuje 77 partii politycznych, ale niewiele z nich ma szanse na osiągnięcie wpływu na politykę kraju.
Przywódca junty, generał Prayut Chan-ocha, liczy, że po wyborach zachowa funkcję premiera. Dzięki uchwalonej przez wojskowych konstytucji wydaje się to bardzo prawdopodobne. Prayut został nominowany jako kandydat na premiera przez partię Palang Pracharat (PPRP), która popiera rządy wojska.
Jako premier Prayut próbuje ocieplić swój wizerunek. Generał pisze i nagrywa piosenki, które następnie puszczane są w radiu, a w sloganach politycznych określany jest pseudonimem „wujek Tu”. Niedawno na antenie państwowej telewizji gotował curry z kurczaka i jeździł traktorem w towarzystwie mieszkańców jednej z wsi. W mediach społecznościowych regularnie publikuje zdjęcia z dziećmi, studentami i osobami starszymi.
Według obserwatorów zabiegi te nie są jednak skuteczne, a wiele osób, które dawniej popierały wojskowych, teraz chce zmiany. Pod rządami junty tempo rozwoju gospodarczego Tajlandii spadło do ok. 3 proc. PKB rocznie, a rozwarstwienie majątkowe wzrosło do rekordowych rozmiarów. Według raportu Credit Suisse w 2018 roku przepaść między bogatymi a biednymi w Tajlandii była największa na świecie, a do 1 proc. najbogatszych Tajlandczyków należały dwie trzecie łącznego majątku w kraju.
Głównym przeciwnikiem Prayuta jest ciesząca się olbrzymią popularnością partia Pheu Thai i inne, mniejsze ugrupowania lojalne wobec byłego premiera, miliardera i magnata telekomunikacyjnego Thaksina Shinawatry, obalonego przez wojsko w 2006 roku. Gabinet jego siostry Yingluck Shinawatry ten sam los spotkał w roku 2014. Zwolennicy Shinawatrów nazywani są „czerwonymi koszulami”.
Konstytucja z 2016 roku w praktyce przyznała juncie prawo wyboru wszystkich 250 członków wyższej izby parlamentu. Zasady wyboru 500-osobowej izby niższej zmieniono w sposób faworyzujący małe partie kosztem dużych, takich jak Pheu Thai. Przyszłe rządy będą też musiały realizować „plan 20-letni” nadany przez generała Prayuta.
Według ekspertów Prayut najpewniej pozostanie premierem, ale do skutecznego rządzenia będzie potrzebował wsparcia mniejszych partii, niezwiązanych ani z wojskiem, ani z „czerwonymi”. Choć nie zanosi się na to, aby zdobyły one wiele mandatów, jako potencjalni partnerzy koalicyjni mogą zyskać głos w krajowej polityce.
Wielu mieszkańców Bangkoku powiedziało PAP, że zagłosuje na partię Future Forward (FFP), nową siłę na scenie politycznej Tajlandii z charyzmatycznym przywódcą, młodym, atletycznie zbudowanym milionerem Thanathornem Juangroongruangkitem. FPP przyciąga głównie młody elektorat i osoby zmęczone ciągłymi waśniami pomiędzy armią a „czerwonymi”. FFP sprzyja raczej „czerwonym” i deklaruje, że jeśli dojdzie do władzy, zmieni uchwaloną przez wojsko konstytucję.
Choć FFP cieszy się dużą popularnością w stolicy, według ekspertów przy obowiązującym prawie wyborczym nie zdobędzie ona wielu mandatów. Sam Thanathorn może zostać zdyskwalifikowany w związku z zarzutami o publikowanie w internecie fałszywych informacji na temat rządzącej junty.
Największym ugrupowaniem niezwiązanym z wojskiem ani z „czerwonymi” jest Partia Demokratyczna (DP), najstarsza partia polityczna w Tajlandii, której przewodzi wykształcony w Oksfordzie były premier Abhisit Vejjajiva. DP sprzeciwiała się rządom Shinawatrów, a część jej członków uczestniczyła w protestach przeciwko korupcji, na fali których doszło do dwóch zamachów stanu w ostatniej dekadzie.
Abhisit zadeklarował niedawno, że chce być trzecią opcją, alternatywną zarówno wobec zwolenników Shinawatrów, jak i wobec obozu wojskowego. „Nie chcę dyktatury i nie chcę korupcji” - powiedział w wywiadzie dla agencji Reutera. Odrzucił również możliwość poparcia kandydatury Prayuta na premiera, ale nie wykluczył koalicji z partią, która go nominowała.
Oprócz nich na kilkadziesiąt mandatów może również liczyć partia Bhumjaithai, która głównym punktem swojego programu uczyniła legalizację marihuany i plan zrobienia z Tajlandii jej czołowego producenta. Partia wzywa również do skrócenia tygodnia pracy i nauki do czterech dni, by zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza.
Część osób wciąż popiera jednak rządy wojskowych. „Dawniej ciągle było zamieszanie. Teraz, gdy rządzi Prayut, jest spokojnie” - powiedział PAP 52-letni drobny przedsiębiorca z Bangkoku Nattaphum Samuphat, uzasadniając zamiar oddania głosu na partię popierającą generała. Według Nattaphuma politycy z drugiej strony barykady „za dużo gadają”, podczas gdy junta zaprowadziła w kraju porządek.
Choć mieszkańcy wykazują duże zainteresowanie wyborami, w Bangkoku nie doszło w sobotę do żadnych poważnych incydentów.
Dzień przed poprzednimi wyborami w 2014 roku w stolicy kraju doszło do zamieszek i starć pomiędzy zwolennikami populistycznego rządu, a jego przeciwnikami. W strzelaninach rannych zostało co najmniej sześć osób. Wybory ostatecznie unieważniono, a wkrótce wojskowa junta obaliła rząd i przejęła władzę, którą sprawuje do dziś.
mly/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/439356-w-tajlandii-pierwsze-wybory-od-2014-roku