Czy Polska niekomunistyczna byłaby długo po wojnie w gruzach, zacofana, biedna i pełna nierówności? Czego Holland nie dostrzega?
Nasi ideowi, pełni wiary w postęp, zaangażowani, nieobojętni na ludzką krzywdę, porządni, choć pogubieni rodzice – tak powinna się nazywać ta książka. Ale nazywa się „My, dzieci komunistów”. To rozmowy dziennikarki „Gazety Wyborczej” Krystyny Naszkowskiej z potomkami komunistycznych działaczy różnej rangi. Aleksandra Jasińska to córka Bolesława Bieruta – najważniejszego nadwiślańskiego komunisty w latach 1944-1956 i Małgorzaty Fornalskiej – działaczki komunistycznej rozstrzelanej przez Niemców 26 lipca 1944 r. Piotr Fejgin to syn Anatola Fejgina – szefa budzącego postrach Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Aleksander Smolar to syn Grzegorza (Hersza) Smolara – działacza komunistycznego (także w szeregach sowieckiej kompartii) i żydowskiego oraz Walentyny Najdus – przedwojennej i powojennej działaczki komunistycznej (również w szeregach sowieckiej kompartii), potem profesor historii. Agnieszka Holland to córka przedwojennego i powojennego komunisty (potem partyjnego „renegata”) Henryka Hollanda oraz dziennikarki Ireny Rybczyńskiej. Andrzej Titkow to syn Walentego Titkowa, oficera politycznego (w wojsku i milicji), potem szefa wojewódzkiego PZPR w Warszawie i Krakowie oraz Janiny Arnsztajn – dziennikarki radiowej. Włodzimierz Grudziński to syn Jana Grudzińskiego – przedwojennego i powojennego działacza komunistycznego; po wojnie na poziomie wojewódzkim i ministerialnym oraz przedwojennej komunistki Wacławy Grudzińskiej, a po wojnie lekarza kardiologa. Ernest Skalski to syn Jerzego Skalskiego (Wilkera) – przedwojennego komunisty, a po wojnie krótko służącego w MO (zmarł w 1947 r.). Wybrałem z tych rozmów tę z Agnieszka Holland, gdyż pani reżyser jest chyba najbardziej rozpoznawana spośród „dzieci komunistów”. Na innych przyjdzie jeszcze czas.
Agnieszka Holland przedstawia pewien deterministyczny porządek, w którym opisywani ludzie nie mieli innego wyjścia jak dać się uwieść komunizmowi. „Było zupełnie logiczne, że tacy ludzie jak mój ojciec wstępowali do komunistycznej partii, bo komunizm ze swoimi hasłami równości, równych szans dla wszystkich bez względu na wyznanie czy pochodzenie wydawał im się szansą na lepszą ludzkość” – powiada reżyserka. Niby, dlaczego to było logiczne? Dlaczego Henryk Holland nie mógł zostać socjalistą, syjonistą (w końcu działał w Haszomer Hacair, żydowskiej młodzieżówce, która stanowiła część Światowej Organizacji Syjonistycznej) albo bundowcem (antysyjonistycznym lewicowcem)? Albo mógł być po prostu bezpartyjny. Ale wstąpił (jako piętnastolatek) do Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Co tu jest logicznego? Dalej Agnieszka Holland twierdzi, że tacy, jak jej ojciec „szli do partii z głębokim przekonaniem. Byli gotowi zapłacić za tę ideę wielką cenę, latami siedzieli przed wojną w więzieniach za swoje przekonania. Mój ojciec (…) nie miał pojęcia, co to naprawdę znaczy i co się dzieje w Sowietach”. Tak, tak, wszyscy komuniści byli ideowi, naiwni i poświęcali się dla ludzkości, no i oczywiście nie mieli pojęcia o realnym sowieckim komunizmie. W innych sprawach byli bystrzy, oczytani, rozdyskutowani, tylko istoty sowieckiego komunizmu nie byli w stanie rozpoznać.
Jak się konkretnie młodzi, ideowi komuniści poświęcali? Ano Henryk Holland po wybuchu wojny uciekł na wschód, gdzie w okupowanym przez komunistów Lwowie (1939-1941) udzielał się w pismach „Czerwony Sztandar” oraz „Młodzież Stalinowska”. Po 22 czerwca 1941 r. wstąpił do Armii Czerwonej, zapewne po to, by wyzwalać Polskę. Ale konkretnie zaczął wyzwalać dopiero razem ze Związkiem Patriotów Polskich, a potem 1. Dywizją Piechoty im Tadeusza Kościuszki, gdzie od 1944 r. był oficerem politycznym. Oczywiście w 1944 r. nie omieszkał wstąpić do PPR. Po wojnie był redaktorem „Trybuny Wolności”, od 1948 r. członkiem PZPR. W czasie studiów był sekretarzem oddziałowej organizacji partyjnej na Wydziale Humanistycznym UW, a także członkiem Komitetu Uczelnianego PZPR. I wciąż zapewne nie miał pojęcia jak naprawdę wygląda komunizm.
Jako ideowy i szczery komunista oraz oddany doktorant w Katedrze Filozofii Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR Henryk Holland odkrywał wredne oblicze Lwowsko-Warszawskiej Szkoły Filozoficznej (skądinąd najwybitniejszej części przedwojennej polskiej nauki).
Nie wiem, jaką cenę płacił Henryk Holland za ohydny atak naprof. Kazimierza Twardowskiego, wybitnego filozofa, rektora Uniwersytetu im Jana Kazimierza we Lwowie. O filozofii Twardowskiego pisał, że jest „skrajnie obskurancką, fideistyczną, klechowską”. Henryk Holland i Irena Rybczyńska-Holland (matka reżyserki) znaleźli się w gronie ośmiu studentów UW, którzy zaatakowali paskudnym listem-donosem wybitnego filozofa prof. Władysława Tatarkiewicza, przez co odsunięto go od zajęć ze studentami. Również za hołdowanie filozofii budzącej odrazę. Co innego filozofia Lenina i Stalina – ona była najwyższym wytworem ludzkiej myśli. Dlatego Holland został redaktorem dzieł Lenina i Stalina wydawanych przez„Książkę i Wiedzę”. I żeby ta wspaniała filozofia trafiła pod strzechy, od 1953 r. ojciec Agnieszki Holland upowszechniał ją w „Trybunie Ludu”. Jak to ocenia Agnieszka Holland? „Przez stosunkowo krótki czas był zażartym hunbejwinem. (…) Na pewno był hunbejwinem bardzo wierzącym”. Ten „stosunkowo krótki czas” to co najmniej 17 lat (od 1939 r. do 1956 r.), bo dopiero po takim czasie Henryk Holland przejrzał na oczy i zmienił front.
Agnieszka Holland uważa, że jej ojciec był „głęboko przekonany, że najważniejszym zadaniem po wojnie jest budowa ustroju, który nie dopuści do powtórki tego, co działo się podczas wojny”, wierzył „w wyższe racje nowego systemu”. Co się działo podczas wojny? Dwaj agresorzy napadli na Polskę, a ten pierwszy w kolejce okupował dłużej. Legalne władze Polski, czyli rząd i parlament na uchodźstwie nie robiły nic, czego nie można by powtórzyć po wojnie. Były jak najbardziej demokratyczne i chciały po wojnie odrodzić w pełni demokratyczną Polskę. Komuniści nigdy nie mieli takiego zamiaru.
Gdy już Henryk Holland zrozumiał, czym jest komunizm, zaczął go kontestować. Ale zatrzymano go dopiero po pięciu latach (19 grudnia 1961 r.), gdy ubecja przypadkowo podsłuchała jego rozmowę z Jeanem Wetzem, korespondentem „Le Monde”.
Opowiedział Francuzowi to, czego dowiedział się od przedwojennego komunisty i powojennego aparatczyka PZPR Artura Starewicza(ten z kolei odwoływał się do Nikity Chruszczowa) - jak to „wezwano [Ławrentija] Berię [szefa NKWD] na posiedzenie zarządu i zastrzelono go na miejscu, jak podczas jakichś porachunków mafijnych”. „I rozmowę ojca nagrano. Od tego zaczęła się afera” – stwierdziła Agnieszka Holland. Afera polegała na tym, że wiedza o bandyckich metodach, nawet wewnątrz sowieckiej kompartii, przedostała się na Zachód. 21 grudnia 1961 r. Henryk Holland został aresztowany, a potem przewieziono go do własnego mieszkania, żeby przeprowadzić rewizję. I w czasie tej rewizji Holland wyskoczył z okna mieszkania, czyli z szóstego piętra. Nie przeżył. Agnieszka Holland nie była na pogrzebie ojca, „długo jeszcze nie pojechała na cmentarz, na jego grób”. „Miałam do ojca stosunek dość krytyczny” - stwierdziła. Życia pod ochronnym kloszem w roli dziecka wyjątkowo uprzywilejowanej kasty, gdy jeszcze rodzice mieszkali razem, nie była w stanie ocenić, bo innego nie znała. Uważała, że wszyscy mają ładne mieszkania, nianię, względny dobrobyt i różne udogodnienia. Dopiero po śmierci ojca „jego nazwisko i okoliczności śmierci były potem bardzo źle widziane politycznie”.
Ojciec był źle widziany politycznie, lecz po maturze Agnieszka Holland wyjechała do Pragi na studia w tamtejszej szkole filmowej. Tak to wspomina: „By móc w ogóle tam [w Pradze] studiować, trzeba było mieć pozwolenie z Ministerstwa Kultury na studia zagraniczne. Dostałam takie pozwolenie dzięki temu, że dyrektorka odpowiedniego departamentu w ministerstwie była wspaniała Wanda Załuska. Ona mi je wystawiła, wiedząc, że ryzykuje. Pojechałam i zdałam egzamin”. „Wspaniała pani Wanda” to krąg towarzyski rodziców. I tak w Pradze Agnieszka Holland została filmowcem, uczyli ja znakomici mistrzowie czeskiego kina, była świadkiem praskiej wiosny, trafiła do więzienia i dojrzała. Jeszcze bardziej dojrzała za granicą po grudniu 1981 r. W1988 r. wróciła do Polski„pokazać film ‘Zabić księdza’ o Jerzym Popiełuszce. Pokazywałam go przez miesiąc. Nic złego mnie z tego powodu nie spotkało, choć czułam niepokój. (…) W następnym roku przyjechałam kręcić w Polsce film ‘Europa, Europa’. (…) Nikt mi nie utrudniał kręcenia, trudno było tylko o benzynę, o catering na plan, ale nie rzucano mi kłód administracyjnych”.
Oceniając losy swych rodziców, szczególnie ojca oraz podsumowując własne doświadczenia Agnieszka Holland doszła do wniosku, że „ten komunizm PRL-owski nie był żadnym komunizmem. Dlatego starzy komuniści, czyli ludzie z generacji mojego ojca, którzy poszli do komunizmu w głębokiej wierze, że można zbudować nowy, wspaniały świat, często nie rozpoznawali się w tym, co potem było realnym komunizmem, gdzie z pierwotnej ideologii pozostały strzępy”. Jasne, że wierzymy w tę ideowość, naiwność i prostolinijność. I w nieobecność komunizmu w komunizmie. Bo przecież w czasach, gdy Henryk Holland jeszcze szczerze wierzył, nie było dziesiątek tysięcy zamordowanych, więzionych, zniszczonych fizycznie, zaszczutych, prześladowanych i poniżanych.
A dziś? Dziś „etykietka antykomunizmu nic nie znaczy. To jest po prostu jakaś fraza, ludzie, którzy szermują takimi hasłami, nie rozumieją korzeni komunizmu, nie znają historii, nie są w stanie wyobrazić sobie motywacji tych, którzy po wojnie przystąpili do tego zbrodniczego systemu, będą jego heroldami, jak Jacek Kuroń chociażby”. Jasne, trzeba zrozumieć korzenie i ideowość młodych naiwnych, trzeba poznać ich motywacje. A gdy się pozna, to zbrodnie komunizmu staną mniej odrażające? A może znikną? „Z powodu zakłamywania pojęć, pomieszania przyczyn i skutków, nie jesteśmy w stanie komunizmu uczciwie opowiedzieć” – żali się Agnieszka Holland. A uczciwie to jak? Usprawiedliwiając takich jak jej ojciec? Osobiście mam gdzieś „uczciwe” opowiadanie o komunistach. „Uczciwie” powinni się nimi zająć prokuratorzy i sędziowie. Agnieszka Holland tworzy melodramatyczny obraz: „Odbudowano kraj, wydźwignięto stolicę z ruin, zwalczono analfabetyzm. Moja niania była analfabetką, ale dzieci z tej samej lepianki, w której się urodziła, już nie. Wykształcenie, ogromny awans społeczny, reforma rolna, migracja do miast, kultura, która po okresie socrealizmu była równie bogata jak kultura II RP – to się liczy na plus [PRL]”. Bo Polska niekomunistyczna byłaby długo po wojnie w gruzach, zacofana, biedna, pełna nierówności i kulturalnie zapóźniona? A może odwrotnie? Może to komunizm przyniósł Polsce straty nie do odrobienia, i to przez dekady? Może nie warto brnąć w jego karkołomną obronę, żeby wybielić życiorys ojca?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/439253-jak-holland-rozlicza-sie-z-komunistyczna-przeszloscia-ojca