„Wara od naszych dzieci!” – zakrzyknął dość emocjonalnie podczas katowickiej konwencji PiS Jarosław Kaczyński. Prezesowi PiS chodziło – rzecz jasna – o podejmowane przez opozycję próby ideologizowania edukacji w duchu LGBT. Jednak po dzisiejszej wypowiedzi szefa ZNP Sławomira Broniarza należałoby odnieść je w ogóle do sytuacji w szkolnictwie.
Sławomir Broniarz, stojący od niepamiętnych lat na czele Związku Nauczycielstwa Polskiego, powiedział dziś w Radiu Zet, że strajk nauczycieli zapowiadany podczas kwietniowych egzaminów w szkołach to jeszcze nie wszystko. „Mamy w ręku potężny oręż, jakim jest promocja uczniów. Jeśli go wykorzystamy, to edukacji grozi totalny kataklizm.” O co chodzi? O to że za promocję uczniów do wyższych klas oraz ukończenie szkół odpowiadają Rady Pedagogiczne. Gdyby podjęły decyzję o wstrzymaniu promocji, wszyscy polscy uczniowie nie zdaliby do kolejnej klasy lub szkoły, a rekrutacja na studia zostałaby wstrzymana.
W ten sposób uczniowie stają się zakładnikami w walce politycznej. Tak, właśnie politycznej, bo trudno mi przypomnieć sobie, aby p. Broniarz i jego kamaryla byli równie twardzi w okresie rządów PO-PSL. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, i wielokrotnie o tym mówiłem i pisałem publicznie, że nauczyciele mają prawo domagać się większych pieniędzy. Podobnie zresztą jak wiele innych grup zawodowych w Polsce. Zdaję sobie również sprawę z tego, że ogłoszona niedawno „piątka Kaczyńskiego” przewidująca większe transfery pieniędzy dla Polaków – jakkolwiek uzasadniona – została wykorzystana do rozbudzenia innych roszczeń. Łatwo było opozycji i powiązanym z nią panom Broniarzom przejść w odpowiedzi do kontrataku i podburzyć nastroje: skoro w budżecie są pieniądze na 500+, to czemu nie ma ich na podwyżki? Tyle, że partykularne interesy jednej grupy – nawet te uzasadnione – nie mogą prowadzić do anarchii i brania społeczeństwa jako zakładników.
Przyznam szczerze, że obserwując poczynania p. Broniarza, tracę sympatię dla postulatów nauczycieli. Gdy dowiaduję się, że w szkole do której chodzą moje dzieci, większość nauczycieli opowiedziała się w referendum za strajkiem, nabieram złości. Bo to oznacza, że dla wielu z nich nauczanie jest robotą jak każda inna. Tu już nawet nie chodzi o misję, czy o odpowiedzialność za edukację powierzonych im dzieci, bo nie mam złudzeń, że większość jeszcze myśli w tych kategoriach, ale o zwykłą ludzką lojalność: jak można zrobić coś takiego dzieciom, które się zna od tylu lat? Jeśli więc nie ma to znaczenia, to i dla mnie – jako rodzica – problemy nauczycieli przestają mieć znaczenie. Zaczynam też rozumieć strategię rządu PO-PSL, która sprzyjała prywatyzacji szkolnictwa (podobnie jak służby zdrowia), po to aby uciec od odpowiedzialności za problemy tych środowisk. Bo czy nauczyciele w prywatnych szkołach strajkują? A jeśli nawet, to co ma do tego rząd?
Jest to jednak myślenie niebezpieczne. Bo reagując emocjonalnie, niczego nie rozwiążemy. Trzeba więc inaczej zmierzyć się z problemem. Ale nie tak, jak chciałby p. Broniarz, którego strategia polega na przystawianiu rewolweru do głów rodziców i ich dzieci. Było mnóstwo pomysłów na uzdrowienie edukacji: likwidacja Karty Nauczyciela, zarobki zależne od osiągnięć zawodowych, można nawet wrócić do zakurzonego pomysłu bonu oświatowego. Na coś trzeba się zdecydować. Skoro nauczycielom zależy na lepszych stawkach, to muszą zdawać sobie sprawę z tego, że obecnego systemu, który pozwala na szantażowanie rodziców i uczniów, nie da się dłużej tolerować. Jeśli chcą ustępstw i dobrej woli, to muszą one być obustronne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/438299-dzieci-staly-sie-zakladnikami-w-walce-z-rzadem