Jaka jest strategia Grzegorza Schetyny na najbliższe miesiące, jak widzi swoje miejsce na scenie politycznej, czym naprawdę jest Koalicja Europejska. Odpowiedzi w tych sprawach i wielu innych przynosi bardzo ciekawy wywiad z liderem Platformy Obywatelskiej, który opublikowała Kultura liberalna”. Zachęcam do zapoznania się z nim nie tylko dlatego, że dobrze się czyta, ale też dlatego, że przez jego pryzmat warto będzie obserwować zdarzenia na dużej części polskiej sceny politycznej w nadchodzących kilkunastu miesiącach.
Autorom rozmowy nie udało się skłonić Schetyny do poszukania punktów wspólnych z Mateuszem Morawieckim – wszak obaj wywodzą się z wrocławskiej Solidarności Walczącej. To nie dziwi. Mocno dziś ze sobą rywalizują, muszą więc pojawić się zarzuty np. o koniunkturalizm. Nie zaskakuje też szef PO, gdy sięga do korzeni rozjechania się ewentualnych wspólnych planów PO i PiS. Choć większość jego wojów zapytana o moment pęknięcia, bez wahania hucpiarsko wskazałaby rok 2010, Schetyna bardziej cofa się we wspomnieniach:
Grzegorz Schetyna: Cały czas koordynowaliśmy aktywność w ramach parlamentarnej opozycji. Wszystko pękło w 2005, kiedy PiS zaczęło w kampanii atakować Platformę. Pamiętacie ten słynny spot ze znikającymi towarami z lodówki?
Tomasz Sawczuk: Oczywiście, Polska solidarna przeciwko Polsce liberalnej.
GS: Przyczyną była rywalizacja Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem w wyborach prezydenckich. Jarosław Kaczyński uważał, że Lech musi być prezydentem i to jest warte każdej ceny.
Mógłby w to uwierzyć ktoś, kto się urodził w latach 90. i nie wie o wszystkich zarzutach środowiska PC pod adresem KLD („złodziejskiej prywatyzacji”, niejasnego finansowania partii etc.), nie pamięta krytyki PC pod adresem „różowych” z UD i UW. O „nocnej zmianie” nie wspominając. To, co działo się w latach 2002-2005 na linii PO-PiS, było taktycznym sojuszem jednych i drugich przeciw rozszarpującym Polskę postkomunistom. A dlaczego „rypło się” w owym 2005? Czy dlatego – jak przekonuje dziś Schetyna – że „Jarosław Kaczyński uważał, że Lech musi być prezydentem”? Czy może dlatego, że to Tusk uparł się, by być „prezydentem Tuskiem”, a później, już przy „tworzeniu rządu” (cudzysłów, bo taka koalicja rządowa miała nie powstać) zażądał negocjacji przy kamerach, a później (mimo, że przegrał wybory) – resortów „siłowych”? To temat na inną opowieść.
Najciekawsze w tym wywiadzie jest wszystko, co oscyluje wokół kwestii tytułowej („Nikt mi nie da następnej szansy”). A zatem, po pierwsze: ja. Moje dokonania. Mój plan. Moja szansa. Mój czas.
Schetyna mówi o Jarosławie Kaczyńskim:
Wcześniej przegrał osiem wyborów z rzędu i dalej jest szefem. A mi nikt nie da przegrać wyborów. Tym się różni PiS od PO. To jest partia demokratyczna, która daje mi całe instrumentarium i mówi: „Walcz, chłopie!”. Nikt mi jednak nie pozwoli przegrać tych wyborów, następnych i prezydenckich. Nikt mi nie da następnej szansy.
W ciągu trzech lat udało mi się odbudować poparcie dla PO z 11 procent do około 30. A jednocześnie wybrałem wariant, w którym otwieram Platformę, zmieniam jej formułę i szukam wsparcia w ruchach obywatelskich, w środowiskach innych niż partyjne. I buduję koalicję.
Ten wywiad to manifest Schetyny. Nie pozostawia wątpliwości: to ja jestem nie tylko liderem projektu zjednoczonej opozycji, ale też jego kreatorem. To wokół mnie wszystko się kręci. To ja ustalam zasady współpracy i strategię. To mój plan na odzyskanie władzy.
Grzegorz Schetyna: Moim marzeniem i celem jest wygranie w wyborach do Parlamentu Europejskiego o choćby punkt procentowy, o jeden mandat. Żeby pokazać opinii publicznej, że zaczyna się dekompozycja PiS-u, żeby Kaczyński nie mógł wyjść i powiedzieć, że wygrał kolejne wybory z rzędu.
Łukasz Pawłowski: Czyli nawet niewielka przegrana w wyborach europejskich będzie dla pana dużą porażką?
GS: Tak – i stąd moja determinacja do budowy tej koalicji. Żeby pokazać, że czas zwycięstw PiS-u się skończył. To jest także ogromna inwestycja w wybory październikowe.
I jeszcze jeden fragment:
Nie ma pan wiedzy na temat tego, jakie miałem oferty, kto chciał tu wchodzić i ile musiałem zrobić, aby rdzeń koalicji składał się z pięciu partnerów, którzy mają wobec siebie elementarne zaufanie w kwestii budowania list, podejmowania zobowiązań, tworzenia organizacji i finansowania. Było dużo więcej chętnych, których chcę wykorzystać w kampanii, do wsparcia. Ale ten obecny system mam dobrze przemyślany.
Wydaje się, że pozostali uczestnicy Koalicji podporządkowali się tej koncepcji. Uwierzyli w Plan Schetyny. Mogą się kreować na demiurgów (jak Cimoszewicz, czy niekiedy Lubnauer), ale w pełni zależą od szefa PO i grają na jego warunkach. To naturalne. Ich karty są słabsze. Schetyna kieruje największą koalicyjną składową i ma największe zasoby (łącznie z finansowymi).
Po drugie, szef PO sygnalizuje gotowość do nowego otwarcia Platformy. Z właściwym tylko sobie wdziękiem potrafi odciąć się od „spuścizny Tuska” i choćby pacnąć Jana Vincenta Rostowskiego za jego nietrafione przepowiednie, że od 500+ zawali się budżet („To słowa Jacka Rostowskiego z 2015, gdy dawno nie był już ministrem finansów. Ja jestem przewodniczącym partii od stycznia 2016 roku.”)
Po trzecie: to od Schetyny zależy powrót Tuska. Zacytuję obszerniejszy fragment:
TS: Jakie jest pana zdanie na temat Ruchu 4 Czerwca? Czy to jest tak, że pan już zmontował koalicję i „na gotowe” przychodzi nagle Donald Tusk?
Wszystko zależy od intencji. Ja to widzę tak: jeśli Koalicja Europejska wygra w wyborach do Parlamentu Europejskiego, to powinna się przekształcić, rozszerzyć i przygotować do wyborów parlamentarnych.
ŁP: A kiedy dowiedział się pan o planach powołania Ruchu 4 Czerwca?
Rozmawiałem z Tuskiem w Gdańsku, przed pogrzebem Pawła Adamowicza.
TS: Czy ta inicjatywa nie szkodzi Koalicji Europejskiej?
On twierdzi, że być może Koalicja Europejska nie wystarczy. Ja uważam, że trzeba ją podpierać środowiskami wokół.
TS: Czyli pan nie postrzega tej inicjatywy jako konkurencji?
Nie chcę tego tak rozumieć. W przypadku wyborów do Senatu, to może być element wspierający dużą koalicję.
TS: W prasie można było jednak przeczytać, że najbliższy współpracownik Donalda Tuska, Paweł Graś, jeździ po Polsce i sprawdza, czy lokalni działacze PO są panu wierni, czy byliby gotowi przejść na stronę Tuska.
Panowie…
TS: Dementuje pan?
Nie ma takiego scenariusza. Decydować o przyszłości opozycji będą ci, którzy wygrają 26 maja. Jeśli KE wygra wybory, to wokół niej będzie budowany system anty-PiS-u na wybory parlamentarne i to koalicja wskaże też kandydata na prezydenta. To jest logika.
Najważniejsze jest przy tym pytanie o Senat.
TS: Dlaczego Senat?
Nie wiadomo, jak będzie i zakładam najgorsze, czarne scenariusze. Pamiętam, jak komuniści mówili, że władzy raz zdobytej nigdy nie oddadzą. I teraz słyszę to samo po stronie PiS-u. Najważniejsze to stworzyć system, który pozwoli zablokować legislacyjne możliwości zdemolowania państwa – zniszczenia niezawisłego sądownictwa, wolnych mediów i samorządów.
TS: I ma pan pomysł, żeby do tego nie dopuścić?
Właśnie Senat. Chciałbym, żeby powstała koalicja wszystkich grup opozycyjnych – partii, ale też byłych i obecnych samorządowców – która przyjmie zasadę „jeden kandydat opozycji w jednym okręgu senatorskim”. Dziś według naszych wyliczeń można w takiej formule zdobyć między 76–82 mandaty. A jeżeli Senat nie będzie PiS-owski, tylko złożony z różnych grup politycznych…
ŁP: Od Giertycha po Nowacką?
Od Ujazdowskiego po Nowacką, bo Roman Giertych jest dziś mecenasem. Taki Senat plus prezydent – w moim przekonaniu najlepiej Donald Tusk – dają gwarancję zablokowania destrukcji państwa i trójpodziału władzy.
Wsadźmy między bajki opowieści o morderczej walce Schetyny z Tuskiem. Dziś obaj się potrzebują. Będą przeciągać linę, by wypracować sobie lepszą pozycję wyjściową do kluczowych starć na jesieni i na wiosnę, ale nie będą się zabijać. Tusk - kandydat na prezydenta nie zbuduje sobie lepszego zaplecza niż KE (załóżmy na chwilę, że ta przetrwa do wyborów parlamentarnych), a Schetyna na dziś nie ma lepszego kandydata na prezydenta niż Tusk.
Tyle, że zarysowany przez przewodniczącego Platformy scenariusz obwarowany jest wieloma zastrzeżeniami (jakieś zwycięstwo – jeśli nie w maju, to w październiku i zachowanie jakiejś jedności po stronie opozycyjnej).
I tu dochodzimy do sprawy zasadniczej. Po czwarte więc, czy anty-PiS jest wystarczającym spoiwem do odzyskania władzy?
Schetyna już nie ukrywa, że jest jakaś płaszczyzna porozumienia programowego w Koalicji Europejskiej. I szczerze przyznaje, że różnice pomiędzy jej składowymi są ogromne:
Gdybym chciał mówić o tym, co nas dzieli, nie stworzyłbym tej koalicji. Jesteśmy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Opracowaliśmy deklarację przystąpienia do Koalicji Europejskiej i zbudujemy program minimum, co do którego wszyscy się zgodzimy.
To najsłabszy punkt w planie Schetyny. Czy da się utrzymać jedność wobec tak wielu struktur, tak wielu apetytów i tak wielu różnic programowych? Czy uda się przytrzymać PSL, w którym już kilka dni po akcesji do KE aż trzeszczy? Czy SLD zgodzi się na odejście w polityczny niebyt, na rozpłynięcie się?
W wyborach krajowych wrogość wobec PiS nie wystarczy. Tam będą się liczyły konkretne pomysły na rozwiązanie problemów Polaków. A przecież już na etapie ich definiowania pomiędzy opozycyjnymi koalicjantami nie ma porozumienia. Nie da się omamić wyborców pustosłowiem,m ideologią i wciąż liczyć na premię za jedność.
Jeśli rzeczowo policzyć wszystkie szanse i pułapki, na dziś drobiazgowy i ambitny plan Schetyny wydaje się trudny do zrealizowania. Jeśli doliczyć efekt transferów socjalnych, które obecny obóz władzy właśnie wprowadza (a przed jesienną elekcją zapewne ich jeszcze dołoży) – misja staje się niemal awykonalna.
Lecz innej drogi przed Grzegorzem Schetyną nie ma. Sam podkreśla, że to jego jedyna szansa. Albo więc jego cierpliwość się opłaci i będzie wielkim zwycięzcą, albo obserwować będziemy koniec kariery jednej z najważniejszych postaci na polskiej scenie politycznej ostatnich dwóch dekad.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/437721-ostatnia-szansa-schetyny-drobiazgowy-scenariusz-szefa-po