„Chcę, mogę i będę przewodniczącym Komisji Europejskiej”, rzucił do mikrofonu na koniec karnawału w Pasawie (Passau) Manfred Weber, szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL) w europarlamencie i jej kandydat na następcę Jeana-Claude’a Junckera. Że chce i może stanąć na czele komisji? - jasne, nikt mu tego nie zabronia, czy stanie? - możliwe, zatem samorzutnie pojawia się pytanie: jak wyobraża sobie Unię Europejską jutra ów niemiecki aspirant do tej jednej z kluczowych funkcji w Brukseli?
Odpowiedź jest prosta, a udzielają jej sami eurokraci z nadania, którzy przestali nawet stwarzać pozory, że nie chodzi im wcale o przekształcenie Unii Europejskiej w „Stany Zjednoczone Europy”, z wszechwładnym, ponadnarodowym rządem w Brukseli, nazywanym dziś jeszcze Komisją Europejską, i z ponadnarodowym Parlamentem Europejskim, a przy tym ograniczoną do minimum rolą rządów państw narodowych i lokalnych parlamentów, sprowadzonych do peryferyjnej rangi bezwolnych ciał wykonawczych brukselskich dezyderatów. Ktoś zaprzeczy?
W nowomowie unijnych funkcjonariuszy na dzisiejszy użytek doszło do semantycznej polaryzacji: jeśli wsłuchać się w wystąpienia Junckera, jego zastępcy w KE, socjalisty Franciscusa Cornelisa Gerardusa Marii, a w skrócie Fransa Timmermansa, oraz aspiranta Webera i europosłów różnych maści z frakcji chadeków i lewicy, a także prezydenta Francji Emmanuela Macrona na doczepce, który obecnie usiłuje występować w roli architekta wspólnego domu Europy w przebudowie, mamy następujący podział: na światłych, jak wymienieni, którzy razem, wespół w zespół, na rzecz większej integracji dla ogólnego dobra ma się rozumieć, oraz tych, którzy chcą rozbić unię od środka, zdetonować, tych wsteczników, wichrzycieli, tfuuu!, za przeproszeniem, narodowców. Nic pomiędzy, bo i po co zamazywać obraz? Ludzie lubią proste przekazy, więc przekaz jest: białe – czarne, dobre – złe…
I jest postęp. O „Stanach Zjednoczonych Europy” rozprawiał już przed laty m.in. polityk niemieckich Zielonych Joseph Fischer, nazywany „Joschką”, i przy mównicach i w rozmowach, które przeprowadziliśmy „do druku”. Różnica między wtedy a dziś polegała na tym, że „Joschka”, szef dyplomacji bez matury w koalicyjnym rządzie socjaldemokratów (SPD-Zielonych) za kanclerza Gerharda Schrödera, reprezentował wykpioną mniejszość, nazywaną elegancko utopistami. Wszak w przeciwieństwie do USA, Europa nie mówi jednym językiem, mówi językami wieloma, nie ma spójnej, jednolitej polityki zagranicznej, wręcz przeciwnie, istnieją zróżnicowane, nierzadko przeciwstawne interesy państw członkowskich, nie ma też własnej polityki obronnej, ani zębów, ani środków po temu, ale – jak na ironię - zwolenników lewacko-zielonego „joschkizmu” przybyło, nie tylko w brukselskich kręgach.
O tym, jak miała wyglądać ta spójna polityka zagraniczna w Europie à la carte z niemiecko-francuskiej kuchni świadczy najlepiej… pęknięcie wspólnoty, podział na „starą” i „nową” Europę na marginesie wojny w Zatoce Perskiej i w ogóle konfliktu na Bliskim Wschodzie. Ktoś zapomniał tę jawnie antyamerykańską postawę Berlina i Paryża, próbę klecenia osi z Moskwą, oraz odmienną Londynu, Warszawy, Rzymu itd. Historia lubi się powtarzać, na naszej kontynentalnej scenie tylko scenografia trochę się zmieniła, scenariusz pozostał ten sam. Rzecznikiem nowej Europy, czy - jak sam to określił - jej „nowego początku” stał się prezydent Francji Emmanuel Macron. Wygląda na to, że ktoś zamurował okna w Pałacu Elizejskim, bo jego tzw. papier, na którym nakreślił wizję Europy jutra jest skrajnie oderwany od rzeczywistości. Macron ostrzega państwa członkowskie, bo do nich zaadresował swą odezwę, przed budową „narodowych grodzi”. Trzy słowa przewijają się przez tę jego koncepcję „nowego początku”: „wolność”, „ochrona” i „postęp”. Trzy słowa, które w punkcie wyjścia opierają się na świadomym niedoślepie, obludzie i hipokryzji. Dlaczego? Voilà:
Rzecz w tym, że do spadku zaufania i popularności unii wśród obywateli krajów członkowskich i ożywienia nurtów narodowych przyczyniło się przede wszystkim zawłaszczanie coraz większych obszarów ich kompetencji przez brukselskie sobiepaństwo, ograniczanie wolności obywatelskich właśnie przez nierzadko absurdalne przepisy, poczucie braku ochrony, wręcz strachu, przed wynarodowieniem i utratą tożsamości, odcinaniem od korzeni kulturowych i własnych tradycji, wywołane przez imigracyjne tsunami - bezprawnie, jednostronnie narzuconą całej Europie politykę imigracyjną z fatalnymi skutkami przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel, także dla niej samej i sceny politycznej w Republice Federalnej. Co do macronowskiego „postępu” - wedle szumnych zapowiedzi sprzed kilku lat UE miała osiągnąć potencjał gospodarczy USA, a tymczasem odstęp pod tym względem między Europą i Stanami Zjednoczonymi powiększył się jeszcze bardziej, zaś sama Francja tonie w długach i kombinuje, jak zrzucić je choć w części na barki wspólnoty.
Prezydent Macron postanowił nie ograniczać się do ogólników i wysunął cztery konkretne propozycje. Każdą z nich można skwitować krótkim dopiskiem, nie o charakterze konceptualnym, lecz opartym na twardej rzeczywistości. Siłą motoryczną „nowego początku” według Mocarona ma być:
-„konkurencyjność”. Mieliśmy tego już przedsmak na przykładzie walki o konkurencyjność transportowców z naszego regionu w zachodniej części Europy, których Francuzi i Niemcy chcieli wykurzyć ze swego rynku. Czyż to nie jest fakt pierwszy z brzegu? Podobne przykłady można przytaczać bez końca.
-„płaca minimalna”, a ściślej jej ujednolicenie we wspólnocie. Do „konkurencyjności” ma się to jak pięść do oka. Sam postulat brzmi atrakcyjnie, zwłaszcza w krajach naszego regionu. Tylko - dla przypomnienia - nikt inny, jak sami Niemcy bardzo długo opierali się przed ustanowieniem płacy minimalnej, gdy wychodzili z pozjednoczeniowego zastoju gospodarczego. Dla gospodarek będących na dorobku państw środkowo-wschodniej Europy byłoby to wręcz samobójcze.
-stworzenie „europejskiej rady inwestycyjnej”; najlepszym wyrazem „europeizowanych” inwestycji i poszanowania interesów poszczególnych krajów członkowskich może być Nord Stream1 i realizowana budowa kolejnych nitek tego gazociągu, Nord Stream 2…
-utworzenie „agencji do spraw ochrony demokracji”. W ustach prezydenta Macrona brzmi to wręcz kuriozalnie, jak wygląda poszanowanie demokracji wygląda u niego w praktyce? - dość spojrzeć na brutalne interwencje policji na ulicach francuskich miast. Ale przecież nie o Francję tu chodzi, bo „Francja to Francja”, jak uzasadnił w odniesieniu do łamania przez nią kryteriów deficytu budżetowego i gigantycznego długu nadkomisarz Juncker. Mówiąc wprost, chodzi o stworzenie organu, pardon, agencji, która umożliwiałaby wymuszanie na niepokornych podporządkowanie się woli Brukseli, czytaj francusko-niemieckiego dyrektoriatu.
Prezydent Macron w swej wizji beznarodowego państwa europejskiego snuje też o potrzebie stworzenia euroarmii. I to nic nowego, pytanie tylko, komu i czemu miałaby ta armia służyć? Kto miałby na nią łożyć, skoro obecnie kraje członkowskie NATO nie wywiązują się z traktatowych, płatniczych zobowiązań na rzecz modernizacji własnych sił zbrojnych? A poza tym, kto decydowałby o użyciu euroarmii, w jakiej sprawie i jak ma się ten pomysł do najważniejszego, istniejącego Sojuszu Północnoatlantyckiego, skoro nawet półgłówek ma świadomość, że żadna euroarmia nie jest i nie będzie w stanie go zastąpić?
„Nie możemy pozwolić, aby nacjonaliści, którzy nie mają żadnych rozwiązań do zaoferowania, wykorzystali złość narodów” - brnie dalej prezydent Macron w swej demagogii. Tylko, że powtórzę, kto tę „złość narodów” wywołał, kto podważył swoimi działaniami zaufanie społeczeństw wspólnoty jak nie właśnie Niemcy i Francja? Dobra pamięć jest dokuczliwa, ja pamiętam hasło Jana Marii Rokity, wówczas w Platformie Obywatelskiej (sic!) „Nicea albo śmierć!”, gdy właśnie Niemcy i Francja wywróciły do góry nogami ustalenia całej wspólnoty i osłabiły na swoją korzyść siłę głosów poszczególnych państw członkowskich UE, w tym Polski. Ale to przeszłość, dziś PO jest już wychowana, jest sprzymierzeńcem „Brukseli”. Wspólnymi wrogami są wybrani w wolnych, demokratycznych wyborach w Polsce, na Węgrzech, w Austrii, we Włoszech…, ba, w Belgii nawet coś się kotłuje, i w Niemczech…, straszne…! Brukselskim funkcjonariuszom z nadania i ich mocodawcom z francusko-niemieckiego derektoriatu, przerażonym wizją utraty wpływów, opadły maski, już nawet bez zachowania fasadowości poszanowania dla demokracji ingerują w wewnętrzne sprawy krajów członkowskich. Manfred Weber, etatowy europarlamentarzysta od 2004 roku (wcześniej poseł Unii Chrześcijańsko-Społecznej w bawarskim parlamencie krajowym), przybył do Polski…
Jak miał nie przybyć, skoro wybory tuż-tuż, i do europarlamentu, i do Sejmu. Jeszcze przed przyjazdem poseł Weber dowiódł „wybitnej” znajomości sytuacji w naszym kraju. Niemieckiego kandydata na szefa KE bardzo zafrapowało, „czy telewizja publiczna jest propagandową stacją, polityczne mianowanie sędziów, że obywatele nie mają dostępu do niezależnych sądów, że pokojowe protesty takich ludzi, jak Władysław Frasyniuk kończą się uwięzieniem za noszenie róż, a nacjonaliści nie są stawiani przed sądem za gwałtowne protesty - wszystko to są jego słowa, jego zadawane publicznie pytania, ale premier Mateusz Morawiecki nie chciał mu się wytłumaczyć…, ubolewa Weber. No, szkoda wielka, bo - co powiedział już w Warszawie - „Polska powinna być wśród przywódców w UE, potrzebujemy polskiego głosu dla przyszłości Europy”, gdy tymczasem nasz kraj pod rządami PiS zmierza w złym kierunku…
Jakiego „polskiego głosu” potrzebuje unia w oczach kandydata na szefa Komisji Europejskiej? Głosu na „tak”, cokolwiek zaordynuje niemiecko-francuski tandem, …tschuldigung, pardon, Bruksela. A obecne władze RP tego nie gwarantują:
Zauważyliśmy w ciągu ostatnich lat, że pod przywództwem PiS w sumie ten rząd kwestionuje polskie interesy w UE, jeśli chodzi o proces decyzyjny, ponieważ kierunek jest nacjonalistyczny i egoistyczny. To powinno być zmienione
—wyłożył kawę na ławę posel Weber. I ma nadzieję, że będzie „zmienione”, po to w końcu przyjechał do Warszawy:
Mamy proeuropejską koalicję w Polsce, która ma pokazać ludziom, co jest stawką i jaka jest alternatywa. Gratuluję serdecznie stworzenia tej koalicji (…), trzeba też, by Polska była wśród przywódców w UE i była aktywnym członkiem integracji europejskiej. Potrzebujemy polskiego głosu dla przyszłości Europy
— zapewnił platformianych gospodarzy z przyległościami. Nic to, że przyległości do PO pasują pod względem ideowym i programowym do eurochadeków jak czyraki, ale nie ważne, wróg jest jeden: PiS. Nie było nikogo, kto przypomniałby Weberowi jak w praktyce bardzo zależało jego rodakom na polskim głosie, np. blokowanie Polakom dostępu do niemieckiego rynku pracy (RFN zniosła tę blokadę jako ostani kraj UE), blokowanie włączenia Polski do strefy Schengen, czy stanowcze odrzucenie przez niemieckich polityków włączenia naszego kraju do grona unijnych „decydentów” obok RFN, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Hiszpanii, że o figurze płaskiej, jaką jest propagandowy wytwór tzw. Trójkąt Weimarski nie wspomnę. Podać kolejne przykłady…?
Francja uprawia jawny protekcjonizm gospodarczy, latami łamie kryteria stabilności eurowaluty, wysyła policję uzbrojoną po zęby przeciw własnym obywatelom… - ale to Francja, w RFN jeszcze w latach 90. można było odliczać od podatku łapówki płacone poza granicami przez niemieckie firmy, sędziów mianują politycy, media nie mogą przejść w obce ręce… - ale to Niemcy, reforma sądownictwa w Polsce, czy zamiar uporządkowania zdominowanego właśnie przez niemieckie koncerny naszego rynku medialnego, to… łamanie demokracji, zasad wolnego rynku i kneblowanie swobody wyrażania opinii… Pan Weber chce decydować, jaka ma być telewizja publiczna w Polsce…, jakby nie dostrzegł, wszak pracuje w Brukseli, niedawny wyciek tajnego raportu z niemieckiej telewizji publicznej, która chce walczyć o „odzyskanie zaufania obywateli”, bo jest tubna propagandową rządu federalnego, i w tym celu opracowano nawet specjalny wokabularz dla dziennikarzy…
Nadrzędna zasada posła Webera, nie tylko w odniesieniu do naszego kraju, brzmi: temu damy konia z rzędem, temu buzi, temu w gębę… Konia z rzędem i buzi np. amerykańskiemu finansiście George’owi Soros’owi, czy właśnie Koalicji tzw. Europejskiej PO z przystawkami, w gębę narodowcom, jak Jarosław Kaczyński, Viktor Orbán po jednych pieniądzach, który pozbawił zagranicę wpływów na węgierskim rynku medialnym i nie tylko…, czy Matteo Salvini itp. A propos Orbána, jeśli premier natychmiast nie przeprosi unii i nie ocenzuruje krytycznych plakatów wobec Junckera i Sorosa za jego plecami, to Fidesz wyleci z frakcji EPL…, zapowiedział jej szef Manfred Weber. A z jakiegoż to powodu cała unijna plejada nie domagała się przeprosin od włoskiego, hiszpańskiego, portugalskiego, greckiego i innych rządów, i od ichniejszych mediów, gdy niedawno kanclerz Angela Merkel portretowana była z kolczykami w uszach na kształt swastyki, i gdy „Hakenkreuz” wpisywany był pośród gwiazdek na unijnej fladze…?
„Jako Europejczycy nie damy się szantażować”, grzmi Weber, jak w wierszu Włodzimierza Majakowskiego: „Mówimy Lenin, a w domyśle partia, mówimy partia, a w domyśle Lenin”. Pan jeszcze nie przewodniczący KE i jemu podobni uzurpują sobie patent na europejskość. Ci, którzy opowiadają się za Unią Europejską, jako wspólnotą niezależnych państw narodowych, w oparciu o europejskie korzenie kulturowe, Europejczykami nie są…, są przeciw unii. No, to doprecyzujmy: tej i takiej unii, jaką Rosjanie nazywają obecnie „jewrosojuzem”, a wiedzą, o czym mówią. Do tego właśnie zmierzają papierowe propozycje à la Macron, do tego sprowadza się dziś walka à la Weberów z brukselskiej elity francusko-niemieckich podwykonawców.
Żadnej rzeczowej analizy sytuacji, żadnej refleksji, żadnych konstruktywnych wniosków z popełnionych błędów, które doprowadziły Unię Europejską do obecnego kryzysu. Bo, czego nie da się ukryć, mamy do czynienia z kryzysem. Co dalej? Więcej dowiemy się po majowych wyborach do europarlamentu i wietrzeniu unijnych gabinetów. Wiele może się zmienić, wbrew pozorom, na dobre, bynajmniej nie po myśli dotychczasowej plejady brukselskich uzurpatorów…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/437244-unijni-uzurpatorzy-nawet-juz-nie-udaja-o-co-walcza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.