Społeczeństwo jest niewdzięczne, a władza nie chce nauczycieli docenić, choć samo wykonywanie tego zawodu jest bohaterstwem i to skrajnym.
Poczytałem o nauczycielach (przede wszystkim ich własne opinie) - w związku z ich protestami oraz zapowiedzą wielkiego strajku w kwietniu 2019 r. – i wpadłem w stupor/depresję/przerażenie/zdumienie (niepotrzebne skreślić). Z punktu widzenia nauczycieli jest to najgorszy pod wieloma względami zawód w Polsce. Chyba nawet żołnierze na froncie nie są poddawani tylu negatywnym czynnikom jak nauczyciele. I o ile żołnierzy się szanuje oraz w miarę dobrze wynagradza, o tyle nauczyciele są znienawidzeni, prześladowani i mają status pariasów.
Nie ma zgody co do tego, jak nauczyciele wywiązują się ze swojej roli, czyli jaki jest poziom polskiej edukacji. Optymiści twierdzą, że przecież w badaniach PISA (sprawdzanie umiejętności uczniów, którzy ukończyli 15. rok życia - w kilkudziesięciu państwach) Polska wypada dobrze. W badaniu z 2015 r. (w 2018 przeprowadzono kolejne badania, lecz ich wyniki będą opublikowane dopiero jesienią 2019 r.) polskie nastolatki zajęły 13. miejsce w czytaniu i interpretacji, 17. – w matematyce i 22. miejsce w rozumowaniu w naukach przyrodniczych. W badaniu w 2012 r. było nawet lepiej: 9. miejsce w rozumowaniu w naukach przyrodniczych, 10. miejsce w czytaniu i interpretacji, 14. w matematyce. Tyle że badania PISA na nic specjalnego się w Polsce nie przekładają, w przeciwieństwie do tzw. azjatyckich tygrysów, liderów w badaniach PISA, a jednocześnie liderów technologicznych i bardzo efektywnych rynków pracy. Podobnie jest z sukcesami w olimpiadach przedmiotowych, które dowodzą, że jest u nas trochą zapaleńców, ale działających wbrew systemowi, a nie potwierdzających sprawne działanie systemu. Oznaczałoby to, że edukacja jest u nas rodzajem sztuki dla sztuki, a w praktyce nie ma większego znaczenia, czy ktoś jest kompletnym nieukiem czy wynosi ze szkoły jakąś wiedzę i umiejętności, skoro nic z tego nie wynika.
Na poziomie akademickim wiedza szkolna jest mało przydatna, o ile w ogóle daje się ją zauważyć. Wprawdzie anegdota mówi, że uczelnie funkcjonują wyłącznie dzięki kapitałowi wiedzy ze szkoły średniej, skoro nie upadają, mimo że nic studentom od siebie „na wyjściu” nie dają, ale to tylko żart. Polska po 1989 r. nie funkcjonuje jako państwo i społeczeństwo oparte na wiedzy, czego dowodzą choćby struktura eksportu, wydajność pracy czy wpływ innowacyjności na wielkość PKB. To dowodziłoby, że jakość edukacji jest jednak niska, a wysoka jedynie samoocena nauczycieli. Tych nauczycieli mamy w Polsce obecnie ok. 700 tys., z tym że w przeliczeniu na pełne etaty jest to ok. 510 tys. Nauczyciele dyplomowani stanowią 55,4 proc. ogółu, nauczyciele mianowani - 21,6 proc., nauczyciele kontraktowi – 15,5 proc., stażyści – 4,4 proc., zaś nauczyciele bez stopnia awansu - 3,1 proc.
Działający pod nadzorem MEN Instytut Badań Edukacyjnych twierdzi, że poza uczeniem w klasach nauczyciel ma do wykonania 53 inne zadania. Miedzy innymi opiniuje programy nauczania, uczestniczy w konferencjach, przygotowuje tzw. karty indywidualnych potrzeb, opracowuje plany działań wspierających, udziela się w zespołach przedmiotowych i wychowawczych, dokonuje obserwacji i pomiarów, prowadzi projekty naukowe. A jeszcze musi sprostać radom pedagogicznym, stawiać czoła rodzicom, konstruować plany lekcji, dyżurować na szkolnych imprezach czy „trenować” uczniów do olimpiad. Oczywistą oczywistość stanowią takie zajęcia jak przygotowywanie i prowadzenie lekcji, przygotowywanie zajęć pozalekcyjnych, sprawdzanie prac, sprawozdawczość dla dyrekcji i kuratorium. Podstawowe czynności mają zajmować nauczycielom 34 godziny tygodniowo, dodatkowe przeciętnie 13 godzin tygodniowo. Czyli polski nauczyciel ma pracować przeciętnie 47 godzin tygodniowo. Co spotyka zaharowanego nauczyciela w opinii samych zainteresowanych? Nieustanne kontrole tego, co robi, właściwie uniemożliwiające mu normalną pracę. Po bliższym przyjrzeniu się nie wygląda to tak strasznie. Po dziewięciu miesiącach stażu nominację na nauczyciela kontraktowego otrzymuje się właściwie z automatu (decyduje o tym dyrektor placówki). Aby zostać nauczycielem mianowanym, trzeba przedstawić gminnej komisji swój zawodowy dorobek, czyli dokumentację prac realizowanych z uczniami. Gminne komisje nie są dociekliwe, a tym bardziej krytyczne, więc ten „egzamin” to właściwie formalność. Zwieńczeniem kariery jest stopień nauczyciela dyplomowanego, przyznawany po postępowaniu kwalifikacyjnym przed komisją, czyli po zaprezentowaniu dorobku zawodowego. Znowu nie jest to specjalnie uciążliwe, a komisja rzadko się czegoś „czepia”. Można jeszcze ubiegać się o tytuł profesora oświaty, czym zainteresowanych jest ok. 20 osób rocznie. Wbrew strasznym opowieściom dorobek nauczyciela ocenia się tylko podczas jego awansowania na kolejne stopnie, a potem weryfikuje on swoje umiejętności właściwie tylko przed „Bogiem i historią”. Największy problem to oczywiście zarobki, gdyż nauczyciele stażyści średnio zarabiają nieco ponad 2700 zł brutto, nauczyciele kontraktowi trochę ponad 3000 zł brutto, mianowani – ok. 4000 zł brutto, a dyplomowani – nieco ponad 5000 zł brutto.
Nauczyciele są oczywiście poddawani badaniom naukowym, a wynika z nich, że borykają się oni z problemami finansowo-organizacyjnymi: za mało jest pieniędzy w systemie, zbyt niskie są wynagrodzenia, kiepska infrastruktura. Z badań wynika, że nauczycieli martwi niska efektywność edukacyjna większości szkół, co jednak tłumaczą eksperymentowaniem z programami. Narzekają, że nie potrafią utrzymać dyscypliny na lekcji, nie panują nad agresją i przemocą uczniów, kradzieżami, zażywaniem narkotyków, piciem alkoholu, wulgarnym językiem. Sami nauczyciele nie panują nad własną agresją w odpowiedzi na agresję uczniów. W efekcie wielu nauczycieli wycofuje się z działań wychowawczych i popada w apatię. Mało kto przypuszczałby, że wielkimi problemami nauczycieli są także ich idealizm oraz dążenie do perfekcji. Nauczyciele mają cierpieć z powodu nadmiernego poczucia powinności czy misji oraz idealizmu, który dominuje u nich nad pragmatyzmem. Chcieliby łączyć role nauczyciela, wychowawcy, doradcy, pomostu między szkołą a środowiskiem, a tymczasem te role z sobą kolidują, co wywołuje frustrację. I wywołuje zabójczy stres: średni poziom stresu wśród nauczycieli to 3,2 w skali 1-5. Stresują nauczycieli niskie zarobki, niski prestiż społeczny zawodu nauczyciela, negatywne zachowania i cechy uczniów, przeładowane programy nauczania i ciągłe ich zmienianie, nadmierne i sprzeczne wymagania przełożonych, stałe zagrożenie oceną ze strony kontrolujących pracę, niekorzystne warunki pracy, braki wyposażenia.
Efektem permanentnego stresu i frustracji jest m.in. wypalenie zawodowe nauczycieli. Objawia się ono wyczerpaniem emocjonalnym, depersonalizacją i obniżeniem satysfakcji z pracy. Na co dzień przejawia się to w narastającym zmęczeniu, bólach głowy, bezsenności, większej podatności na zachorowania, ale także w okazywaniu złości, zmienności nastrojów, przygnębieniu, znudzeniu, zniechęceniu, rozdrażnieniu, labilności emocjonalnej. Niewypalonych ma być zaledwie 14,3 proc. nauczycieli. Jak widać, zawód nauczyciela to straszna udręka i prawie wyłącznie problemy oraz niedostatki. Społeczeństwo powinno być więc głęboko wdzięczne 700 tys. nauczycieli, że wykonują tę okropną robotę. A podejmują ją chyba wyłącznie dlatego, że są niepoprawnymi idealistami, dążącymi do perfekcji na przekór wszystkim i wszystkiemu. Niestety społeczeństwo jest niewdzięczne, a władza nie chce materialnie nauczycieli docenić. A powinna, niezależnie od wyników nauczania i poziomu edukacji, skoro już samo wykonywanie zawodu nauczyciela jest bohaterstwem i to skrajnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/436632-czy-700-tys-nauczycieli-wykonuje-najokropniejsza-robote
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.