Obecnie mniejszości chcą bardzo precyzyjnie regulować życie większości, co staje się apartheidem, dyskryminacją i prześladowaniem à rebours.
Przez Polskę przetacza się w pierwszej połowie marca fala tzw. manif, a może raczej manifek, gdzie promowane są „wolność, równość i siostrzeństwo”. Nie zamierzam jednak w tym tekście zajmować się „siostrami” i ich nowomową, choć byłoby to nawet zabawne, gdyż owa nowomowa przekroczyła granice farsy i groteski. Ważniejszy jest jednak pewien proces, który istotnie zmienia demokrację. Ten proces wprost prowadzi do dyktatury mniejszości, a w wielu państwach już faktycznie do niej doprowadził. Jednym z fundamentów liberalnej demokracji jest poszanowanie mniejszości, a wręcz większa obrona ich praw niż wynikałoby to z realnych potrzeb czy rzeczywistych zagrożeń. Test mniejszości (w sensie ochrony ich praw) był przez dekady testem demokracji. Ale zaszło to tak daleko, że demokracja ledwie zipie.
Ochrona mniejszości ma głęboki sens, gdyż jeśliby jej nie było, większość łatwo mogłaby przegłosować odebranie im wszelkich praw. A konsekwencją byłaby nie tylko dyskryminacja, ale wręcz zagrożenie istnienia. Poprzez wymuszone odebranie mniejszościom ich odrębności czy specyfiki, a w ekstremalnych sytuacjach nawet ich unicestwienie. W przeszłości takie rzeczy już się zdarzały. Problemem jest to, że demokracja zaczęła się przekształcać w dyktaturę mniejszości w czasie, gdy ich prawa zostały tak rozbudowane i tak bardzo stały się przedmiotem troski oraz wieloinstancyjnych gwarancji, że mniejszości mają się często dużo lepiej niż większość. I od tego zaczęło się nieszczęście.
Gdy mniejszości były w różny sposób dyskryminowane lub upośledzone, najskuteczniejszą metodą ich działania okazał się status ofiary. Za tym zaraz poszła coraz bardziej rozbudowywana ideologia (filozofia) ofiary. Dzięki statusowi ofiary i owej ideologii mniejszości zaczęły się domagać nie tylko równych praw, ale z czasem także praw specjalnych i wyjątkowych. Żeby ofiarom zadośćuczynić, żeby miały pewną nadwyżkę wynikającą właśnie ze statusu ofiary. Ale ta ewolucja statusu i sytuacji mniejszości, szczególnie w czasach, gdy zyskały one nie tylko ochronę, ale i przywileje, dość łatwo przerodziła się w narzędzie szantażu – praktycznie nie znającego granic. Jednocześnie mniejszości stanęły ponad prawem, wykorzystując argument, że przez lata były wyjęte spod prawa (co nie zawsze było prawdą), więc należy im się zabezpieczenie na przyszłość oraz rekompensata.
Skoro jest się ofiarą, w wielu kwestiach nie można odpowiadać za łamanie prawa, gdyż bezprawne działanie było aktem samoobrony. Uzasadnionym i usprawiedliwionym. Kto miałby pretensje do ofiary, że zareagowała niewspółmiernie do zagrożenia, skoro działała w stanie wyższej konieczności i w ogromnym stresie czy traumie. Oraz z pamięcią doznanych w przeszłości krzywd. To wszystko sprawiało, że mniejszości jako ofiary coraz częściej stawały się świętymi krowami demokracji. Nie tylko nie podlegającymi prawom i normom obowiązującym większość, ale uprawnionymi do łamania prawa oraz norm, do odpłacania większości za doznane i wyimaginowane krzywdy z przeszłości. W tym uprawnionymi do kłamstwa, histerii oraz agresji.
Problemem współczesnego etapu liberalnej demokracji jest to, że mniejszości nie zamierzają wyhamować, więc nawet pozycja świętych krów przestaje je zadowalać. Coraz częściej chcą mieć status tych, którzy ustalają prawa, normy i zasady dla większości. Chcą bardzo precyzyjnie regulować życie większości, co staje się apartheidem, dyskryminacją, a nawet prześladowaniem à rebours. W efekcie w wielu aspektach większość nie tylko staje się zakładnikiem mniejszości, ale wręcz ich ofiarą. Wedle odwróconego w czasie scenariusza, czyli od absolutnej hegemonii do podporządkowania i upośledzenia. Wynikałoby z tego, że emancypacja mniejszości ma swoją odwrotną stronę w postaci zniewolenia większości.
Co można zrobić w sytuacji, gdy często mniejszości stają się nie tylko hegemonami i klasami uprzywilejowanymi, ale wręcz opresorami i tyranami? Być może większość będzie musiała pójść historyczną drogą większości i zacząć od domagania się równych praw, wykorzystując status ofiar. Tak czy owak coś z tym trzeba zrobić, bowiem tyrania mniejszości bywa znacznie uciążliwsza, nieznośna, trudna do wytrzymania i okrutniejsza niż większościowe dyktatury. Mniejszości, w tym te organizujące marcowe manify, nad tym się nie pochylą. Wciąż odgrywają bowiem teatr ofiar, choć w wielu wypadkach już dawno ofiarami nie są, a stały się funkcjonariusz(k)ami tyranii mniejszości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/436304-liberalna-demokracja-doszla-do-sciany
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.