„Czy Tusk wygra z Kaczyńskim?” - spytała pani w Polsacie, prowadząca wczorajsze, wieczorne wydanie wiadomości. Temat jakże pilny, palący, można rzec, nie cierpiący zwłok… W czym to startują, że ja spytam, w czym rywalizują wymienieni, pan prezes i pan brukselski gastarbeiter, bo jakoś mi umknęło?
Nie słyszałem, żeby prezes PiS Jarosław Kaczyński chciał być prezydentem lub premierem, czy choćby ministrem, co zaś dotyczy Donalda Tuska, u niego wszystko jest możliwe. To znaczy, ministrem pewnie nie, bo to uwłaczyłoby godności jego wysokości „króla” Europy, no, chyba że ministrem rządu federalnego, np. od przekształceń własnościowych w Polsce. Że kpię? Oczywiście, choć nawet ta drwina zawiera trochę prawdy, jeśli wspomnieć postawę Tuska w kwestii niedoszłego na szczęście „przekształcenia” LOT-u czy Lotosu, że o jego milczącej zgodzie na niemiecko-rosyjską, gazową pępowinę z Wyborga do Gryfii (Geifswaldu), blokującą dostęp statkom większej wyporności do świnoujskiego portu, czy o uzależnieniu regulacji i żeglugi na Odrze od zgody naszych zachodnich sąsiadów… Król jeszcze nie wie, czy wróci z uchodźstwa. Jak sam stwierdził w niedawnym wywiadzie, nie mówi definitywnie „tak”. Ale to i tak postęp, albowiem ten niby niezaangażowany, ten ponad podziałami, o czym zapewniał w chwili obejmowania urzędu szefa Rady Europejskiej, po raz pierwszy przyznał się publicznie, że nie będzie już udawał bezstronnego, neutralnego, że to co dzieje się w kraju, to jego wojna. Kadencja się kończy i „król” może pozwolić sobie na szczerość. Nie to, co wtedy, gdy był jeszcze polskim premierem i musiał zapewniać, że nigdzie się nie wybiera, a się wybrał, dla dobra sprawy, ma się rozumieć, teraz, też dla dobra sprawy, powinien zasygnalizować swą gotowość do przybycia, pod kilkoma wszakże warunkami.
A propos, w interpretacji partyjnych koleżanek i kolegów z Platformy tzw. Obywatelskiej, ucieczka Tuska do Brukseli była… „wyróżnieniem dla Polski”. Fakt, po raz pierwszy w dziejach unii urzędujący szef rządu jakiegoś kraju porzucił państwo, własny gabinet, własną partię, własnych wyborców i w ogóle obywateli dla synekury w Brukseli; w przypadku naszego „wyróżnionego” należałoby dodać, w chwili, gdy jego rząd i partia pogrążyła się w rozlicznych aferach i skandalach, z tą ostatnią, taśmową, w której udziałowcy rządowej spółki PO-PSL sami podsumowali, co udało im się osiągnąć po ośmiu latach sprawowania władzy: „państwo teoretyczne, chdikk”… Nie wiem, może platformersi i ich wyborcy cierpią na syndrom sztokholmski, bo jak inaczej wytłumaczyć wołanie o Tuska z ich szeregów…? Tym bardziej, że oto na oczach wszystkich popełniane jest kolejne oszustwo:„król” na uchodźstwie wzywa do mobilizacji „wszystkich liderów partii opozycyjnych” w jego wojnie, czego już nie kryje, i apeluje: „nie pokłóćcie się za bardzo, przynajmniej do wyborów”… Jasne? Po wyborach będą mu już potrzebni jak świni rajtuzy, mają jedynie pomóc „królowi”, jego dworzanom z PO i jej beneficjentom pokonać „współczesnych bolszewików”, a potem mogą iść do diabła. I pójdą, jak amen w pacierzu, jeśli „król” wraz z dworzanami mieliby powrócić do władzy.
Osobiście wątpię, że ten matematycznie wyliczony plan - siła złego na jednego, wypali i już dziś przepowiadam trzy klęski: prezydenckiego aspiranta Donalda Tuska (de facto po raz drugi, ubiegał się już o ten urząd w 2005 r.), a także jego programowo bezprogramowej Platformy tzw. Obywatelskiej, tak w wyborach do Parlamentu Europejskiego jak i do Sejmu.
Po pierwsze, Tusk zdecyduje się na powrót do kraju tylko wtedy, gdy nie otrzyma żadnej propozycji objęcia jakiejś intratnej posady poza granicami. Po drugie, nie mówi „definitywnie tak”, ponieważ chciałby mieć przynajmniej względną pewność, że gdy wróci, to wygra i będzie prezydentem. Czy taki będzie ostateczny efekt „jego wojny” polsko-polskiej, którą rozpętał w 2005 r., która poprzez pogłębianie antagonizmów społecznych i bazowanie na tych podziałach umożliwiła mu osiem lat rządów? Tymczasem Tusk zdaje się powtarzać, jak w nocnym, gabinetowym zamachu stanu na premiera i rząd Jana Olszewskiego: „Panowie, policzmy głosy…” Myślę, że tego nie dostrzegają dziś jedynie ślepcy, i ci, którzy nie chcą dostrzec. Byłby to nasz, zbiorowy dramat i wręcz szyderstwo historii.
Tusk nie wygra, ani „z Kaczyńskim”, ponieważ PiS pod kierownictwem prezesa walczy o coś więcej, czego brukselski halabardnik nie ogarnia, ani z urzędującym prezydentem, ani z urzędującym premierem, co najwyżej może wygrać z Grzegorzem Schetyną w wewnętrznej rozgrywce w ich skompromitowanej partii. Nie wierze też w zwycięstwo Koalicji tzw. Europejskiej z PiS w wyborach do europarlamentu, a później do Sejmu. Nie sądzę, by polscy wyborcy postawili na sztuczny twór, zlepek reprezentantów różnych maści, którzy - co jest do przewidzenia - będą działali poza granicami na szkodę własnego kraju, z pobudek partyjno-partykularnych, dość wspomnieć żądania polityków PO i przyległego do nich planktonu sankcji dla Polski. Nazywając rzecz po imieniu, samo utworzenie Koalicji tzw. Europejskiej od Sasa do lasa jest jawnym oszustwem, która ma umożliwić platformianym liderom miękkie lądowanie w Brukseli. Wszak wiadomo, że po wyborach koalicjanci rozpierzchną się, każdy w swoją stronę - nie wyobrażam sobie, by lewicowiec Leszek Miller z SLD przystąpił do frakcji chadeków, a prawicowcy czy liberałowie zasilili frakcje socjalistów, a więc? Czy polscy wyborcy dadzą się kolejny raz wykorzystać przez starych wyjadaczy z PO i jej „króla” blagi, twórców państwa teoretycznego „for sale”…? Nie wierzę!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/436292-juz-dzis-przepowiadam-trzy-kleski-po