Gildie magów i czarodziejów to bardzo użyteczne instytucje. U takiego Tolkiena jeden Gandalf gdy polubił Shire, to tamtejsze hobbity przez długie lata mogły cieszyć się wsparciem, pomocą i wyciągniętą ręką, która nie raz wyciągała z opresji. O tym, jak Drużyna Pierścienia skorzystała na jego sile, wie chyba każdy.
Nasi magowie i czarodzieje potrafią dużo mniej niż Gandalf, ale jak chcą, to umieją wyczarować naprawdę piękne ruchome obrazy; mamy też swoje gildie. Nasza rodzima gildia w naszym kochanym biało-czerwonym Shire ma jednak inne zmartwienia. Owszem, umie się jednoczyć, wykazywać oburzeniem, czasem nawet listy rozsyła. Wszystko jednak wyłącznie z powodu jednego hobbita, który czasem ich wkurza.
Ech, chciałoby się, by choć raz użyli swojej siły ku uciesze całego Shire. Albo nawet używając ulubionego przez nich patosu (są to bowiem magowie zgrabnie operujący słowem), by służyło to dobru całego naszego regionu Śródziemia. Okazji ostatnio nie brakowało - wiele innych wysp, wiosek i miast całych sypało gromy na nas i naszych przodków, wymyślało, co wysysamy z mlekiem naszych matek (tak że łapały się one za głowy), opowiadało niestworzone historie.
I co? I nic. Nie żeby od razu magowie pełni swoich mocy używali i za sprawą swoich różdżek pokazywali światu piękne projekcje o naszych dziejach. O tym już przestaliśmy marzyć. Ale żeby choć słówko szepnęli, okiem mrugnęli… Tymczasem gildia nasza pozostała niewzruszona, choć magowie z niej znani są we wspomnianych wioseczkach poza granicami naszego Shire. Niektórzy z nich dostają nagrody, zapraszani są na tamtejsze salony, mają pełno znajomości. Przemówić by mogli do rozsądku tamtejszym czarodziejom, powiedzieć prawdę (znają ją przecież bardzo dobrze, uczyli się w tych samych szkołach co my, po prostu byli zdolniejsi artystycznie), w najgorszym razie stanąć na baczność jako znak sprzeciwu - lubią to robić, potrafią grać role poszkodowanych, dobrze im to wszystko wychodzi. Nic z tego.
W takim dajmy na to Kardolanie, u naszych hobbitów starszych w wierze (nawiasem mówiąc to jeden z nich poirytował nas ostatnio strasznie swoimi bredniami), magowie potrafią bronić interesów swojej krainy. Ach, co tam magowie, w Kardolanie - gdy tylko ktoś pozwala sobie na antykardolańskie wybryki -, to jak jeden mąż, w jednym szeregu stają nie tylko całe gildie, ale i elfy, krasnoludy, o hobbitach nie wspominając. Tam znają i potrafią realizować te piękne baśnie pod tytułem: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. U nas też znamy tę zasadę, owszem, ale nie wychodzimy z jej zrozumieniem poza własną gildię, co to czasem „kastą” się nazywa.
I dlatego różnie to bywa z tym naszym biało-czerwonym Shire. Wydajemy wiele dukatów na stworzenie wielkich okrętów, które mają w rejs wyruszać, by przekonać Kardolan, Eriador i Góry Mgliste do naszej historii, wrażliwości. Na niewiele się to zdaje. Mamy w Kardolanie jednego naszego hobbita, ambasadorem zwanego, który pojął zasady gry, stworzył własną Drużynę Pierścienia i umiejętnie prowadzi rozgrywkę tam na miejscu, ale chciałoby się jednak więcej. Gdyby tak pomogli czasem magowie… Nie żeby cała nasza gildia, ale może choć jeden, dwóch, trzech czarodziejów? Raz na jakiś czas? Naprawdę zbyt dużo wymagamy od naszego Shire?
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/435621-gdyby-choc-raz-gildia-magow-stanela-w-obronie-naszego-shire