Na drugim roku studiów mieliśmy wykład z wprowadzenia do socjologii. Prowadził go bardzo sędziwy już dzisiaj, profesor. Oryginał i artysta w swoim fachu. Brylował w podawaniu najkrótszych definicji. I tak kulturą nazywał to, co nie jest naturą, a twórcze było to, co inni uznali za twórcze. Nie będę się spierał o prawidłowość tych definicji, bo nie o to tu idzie. Pamiętam jednak, definicję barbarzyństwa. Wedle profesora był to „brak elementarnego szacunku dla przeszłości”.
Patrzę na to co wyrabia się w stolicy z nazwami ulic i tylko określenie barbarzyństwo ciśnie się na usta. Trafił się Warszawie barbarzyńca. Kanciasty jaskiniowiec na urzędzie. Osobnik bez kindersztuby historycznej. Jak barbarzyńca bowiem niszczy to, co zastał. Dla samej przyjemności niszczenia. Z jednej strony uroczysty, państwowy pogrzeb Inki i Zagończyka, a z drugiej zdejmowanie nazw ulic z ich nazwiskami i wskrzeszanie Małego Franka. Zamiast Romaszewskiego agent NKWD Duracz. Karły mszczą się na olbrzymach. No cóż, sama tego chciałaś stolico. Dałaś małpie brzytew, to teraz się wstydź.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/434690-barbarzynca-sama-tego-chcialas-stolico